Mistrz lekkiego pióra, błyskotliwej zabawy językiem polskim i apologeta „niezadęcia” poetyckiego, jakim był bez wątpienia niezastąpiony Jeremi Przybora, pozwolił sobie onegdaj wziąć na swój warsztat „Balladynę” Juliusza Słowackiego. W ten oto sposób powstała „Balladyna 68”, opatrzona przez autora komentarzem: "spłycił i uprzystępnił – Jeremi Przybora”. W „Balladynie 68” pomieszczona została, dostępna na YouTube, absolutna perełka pt. „Samozgonna elegia Kirkora”, w refrenie której Kirkor zadaje dramatyczne pytanie - „Po co to nam, że ja konam?”. Być może mistrz Jeremi, podobnie jak ja, zastanawiał się nad tym, dlaczego ludzkość wyżej sobie ceni tragedię niż komedię, ale to osobny temat.
Jestem z wykształcenia i filologiem polskim i reżyserem. Z racji tych profesji zdarzało mi się i zdarza nadal czytać dzieła dawnej literatury polskiej, szukając w nich inspiracji do przedstawień teatralnych. Nader często w trakcie tych lektur konstatowałem – tak, ten poemat, ten dramat, ten tekst nadawałby się na scenę, bo zawiera w sobie nośny temat, ale niestety w warstwie językowej jest tak nieaktualny i archaiczny, że byłby po prostu nieczytelny dla współczesnego widza. Dla mnie – filologa polskiego często niezrozumiała była etymologia wielu słów i zwrotów, które musiałem żmudnie rozszyfrowywać. Widz teatralny, niewyposażony w specjalistyczne słowniki, byłby bezradny wobec takiego językowego „muzeum”. Jak bardzo żywą tkanką jest język. Jak bogatą i jak jednocześnie kruchą i ulotną, zważywszy na jego ewolucje. Malarstwo nie przemija, literatura w pewnym sensie tak. Snując takie refleksje zamykałem książki i poddawałem się jako reżyser.
I tu w sukurs przyszedł mi pomysł Jeremiego Przybory. A może właśnie - z całym dobrodziejstwem dobrych intencji i z całą pieczołowitością translatorską – „uprzystępniać” dzieła dawnej literatury polskiej? „Uprzystępniać” - bardzo starając się jednocześnie, żeby jej nie „spłycać”? A może właśnie tłumaczyć ją „z polskiego na polski” i przybliżać ją w ten sposób szerszemu gronu współczesnych odbiorców, zarówno w formie książkowej, jak też teatralnej. A może wyrwać ją z objęć absolutnie elitarnego grona uniwersyteckich językoznawców, etymologów i filologów polskich.
Porównajcie proszę Państwo dwa fragmenty anonimowego „Dialogu Mistrza Polikarpa ze Śmiercią” pochodzącego z ok. 1463 roku, a zapisanego w rękopisie Biblioteki seminaryjnej w Płocku z moją próbą jego uwspółcześnienia.
Ten najdłuższy znany średniowieczny tekst poetycki ma w sumie około 500 wersów. W 80% napisany został dość prostym ośmiozgłoskowcem i przywodzi na myśl ludowe stylizacje literatury romantycznej, jak również ma w sobie coś jakby z wiersza Wyspiańskiego. Stanowi zatem prapoczątek pewnego polskiego kanonu literackiego. Jest też ponadczasowym, uniwersalnym moralitetem z niezwykle ostrym pazurem satyry społecznej. Nie brak mu poczucia humoru, komizmu postaci, ich zachowań i wypowiedzi. To wszystko sprawia, że warto tę arcyciekawą „zmarzlinę” ożywić.
Nie jestem absolutnie zadowolony z przekładu, ale pocieszam się tym, że ktoś może to zrobić dużo lepiej ode mnie. Sam będę dalej nad tym tekstem pracował. Czy my współcześni mamy do tego prawo? Z całą stanowczością odpowiadam na to - tak mamy. Tak jak mamy prawo ciągle na nowo odczytywać dzieła Szekspira, tak mamy też prawo tłumaczyć „z polskiego na polski” te dzieła polskiej literatury, które się do tego nadają, i które nas inspirują.
Niektórych tekstów zapewne nie da się uwspółcześnić. Zapewne nie da się „spolszczyć” sonetów Sępa Szarzyńskiego. Na razie nie ma też kompletnie sensu „przybliżać” „Dziadów” Mickiewicza i całej czytelnej jeszcze w miarę poezji Romantyzmu. Natomiast inne, bardziej zawiłe językowo teksty, można brać na translatorski warsztat. Jeżeli ktoś chce. Ich autorzy na pewno nie mieliby nic przeciwko temu. I tak nie mają już prawa do tantiem.
Od redakcji: Pełny tekst „tłumaczenia z polskiego na polski” ukaże się w formie książkowej w kwietniu 2020, wydany przez wydawnictwo „UNUA LIBRO”.