Czasy, w których się żyje nigdy nie są złe, ale też nigdy wystarczająco dobre. Zawsze tęsknimy za tym, co było, bo człowiek to istota, która pamięta tylko to, co dobre. Zawsze uważamy, że dobrze jest tam, gdzie nas nie ma albo tam, gdzie kiedyś byliśmy. Ciekawe, jak to wyglądało siedem dekad temu.
Planowanie nie jest domeną miłośników prokrastynacji, ale jest wymagane wobec ludzi odpowiedzialnych i poważnych. W każdym pierwszym lepszym sklepie można znaleźć mnóstwo kalendarzy w różnych kolorach, w różnej estetyce. Kupujesz taki notes, wpisujesz na konkretne strony konkretne wydarzenia, które planujesz. I już, witamy w gronie osób konkretnych i odpowiedzialnych. Ale życie jest tak skomplikowane i nieprzewidywalne, że czasami notatki i plany muszą poczekać.
Dzień „wolny” to takie ciekawe określenie, które my, ludzie, sobie wymyśliliśmy. Niby dlaczego ten dzień ma nosić właśnie takie miano? Czy jest to dzień, w którym każdy ma prawo zostawić swój planer zamkniętym? Czy w taki dzień każdy jest pozbawiony obowiązków? Oczywiście, że tak to nie działa. Dzień „wolny” to czas, kiedy każdy wciąż planuje, ale te przyjemniejsze wydarzenia. Ja nie mam ani kalendarza, ani deski korkowej na ścianie, gdzie zwykle się przyczepia karteczki-plany, ani przypomnień w telefonie komórkowym. Nie planuję, tylko codziennie rano stwierdzam, co muszę zrobić danego dnia. W jeden taki ‘wolny’ dzień postanowiłam, że rośliny na półkach proszą się o nowe, większe doniczki. Pojechałam do kilku sklepów, kupiłam donice. Zabrakło ziemi, więc natychmiast stwierdziłam, że muszę iść do kolejnego sklepu. Konsumpcja i wydawanie pieniędzy na kolejne rzeczy materialne to, generalizując, tryb życia przeciętnego obywatela XXI wieku. Za każdym razem, kiedy wchodziłam do kolejnego sklepu, mówiłam sobie: „zrobię i będę miała z głowy”. W ciągu dziewięciu godzin udało mi się wykonać multum działań planowanych od ręki, natychmiast.
Szybki dostęp do każdej potrzeby lub zachcianki: oferta towarów w galeriach handlowych, w sklepach internetowych, na targowiskach – bez problemu można dostać wszystko. „Dynamika” i „ruch” to słowa określające rozwój technologiczny, ekonomiczny i generalnie rzecz ujmując, rozwój na każdej płaszczyźnie życia społecznego.
Czasy, w których się żyje nigdy nie są złe, ale też nigdy wystarczająco dobre. Zawsze tęsknimy za tym, co było, bo człowiek to istota, która pamięta tylko to, co dobre. Zawsze uważamy, że dobrze jest tam, gdzie nas nie ma albo tam, gdzie kiedyś byliśmy. Ciekawe, jak to wyglądało siedem dekad temu.
Lata 50. to okres trudny, a zarazem bardzo owocny dla ludzkości. Proces wychodzenia z kryzysu powojennego, mierzenie się z problemami ekonomicznymi i gospodarczymi, ruchy artystyczne mające na celu uznanie i wyzwolenie oraz wiele innych procesów kształtowało społeczności w taki sposób, aby ludzie zaczęli sobie radzić. Po dwóch wojnach światowych trzeba było się nauczyć żyć i planować na nowo. Bez tych, z którymi się wspólnie planowało. Bez tych, którzy nigdy nie wrócili ani do swoich kalendarzy na ścianie, ani do swoich rodzin. Na początku piątej dekady XX wieku w Polsce, Związku Radzieckim i NRD życie planowano według otrzymywanych „kartek”. Stało się w kolejkach po kilka godzin do kilku dni w tygodniu, aby dostać buty, chleb, masło i wszystko inne, co do życia niezbędne. Nie istniało słowo „zachcianka”. Istniało słowo „pokora”, która towarzyszyła każdemu spędzającemu dzień „wolny” w kolejce.
Mimo tego, że życie po wojnie było trudne i nacechowane wartościami ówczesnej władzy, ludzie znajdowali w sobie siłę i stwarzali więzi koleżeńskie. Nie mając telefonów komórkowych, komputerów, samochodów, lodówek, wyzwolonej od dyktatury prasy, dobrej literatury, która propagowała ideę wolności i po prostu dostatku, skupiali się na rozwoju osobistym i na rozwoju życia towarzyskiego. Wydarzenia kulturalne, spotkania w kawiarniach, pijalniach, teatrach, muzeach i księgarniach zbliżały ludzi do siebie. Wsparcie, okazanie empatii osobie potrzebującej, słuchanie siebie nawzajem potrafiły pomóc każdemu poradzić sobie z biedą i podnosiły na duchu. Rozmowy i dyskusje na tematy rozmaite, wspólna twórczość, czasami amatorska, czasami nielegalna, dawały do zrozumienia, że można wyjść z kryzysu, mimo czasu, kiedy to umysły i ręce są skute kajdankami braku wolności słowa.
Oprócz rozwoju życia towarzyskiego obecny był również szacunek do życia i czasu. Nie tylko pod względem egzystencjalnym, ale także dlatego, że nikt nie musiał się donikąd śpieszyć. Kontemplacja codzienności i inspiracja innym człowiekiem pozwalały na autotematyczne rozważania. Kiedy człowiek porusza się powoli, zauważa drobne, ale równie ważne jak te większe, składowe świata, w którym żyje. Bardziej rozwinięta umiejętność obserwacji i słuchania umożliwia obecność samoświadomości u niespiesznego przechodnia.
Dzisiaj rzadko kiedy trafi się zauważyć na ulicy osobę, która patrzy w górę i studiuje budynki bądź drzewa. Dzisiaj nie ma na to czasu i nikt nie zapisuje w kalendarzu takich przystanków wśród biegnącego i nieustannie poruszającego się świata. Ciekawym jest również fakt, że teatr, kino, literaturę, której mamy pod dostatkiem, informacje, które same się proszą o wysłuchanie, a przede wszystkim rozmowę szczerą i prawdziwą, obecnie można „mieć z głowy” i odpalić monitor komputera.