Zachęcamy do rozpoczęcia lektury od I części artykułu.
Rytuał i wykluczenie
Sprawa Rozenberg-Szput miała niewątpliwie dwie strony, o czym świadczy poprzedzający poczynania Szmerka protokół z 25 marca 1934 „spisany przy ul. Szczytnej 10/12 z p. Rozenbergiem Chilem, zam. przy ul. Szewskiej 2. […] Na posiedzeniu zarządu gminy żydowskiej członek zarządu Kalitzki Izydor podał obecnym do wiadomości, iż p. Szput Szmerko podłożył mu kwity i w sposób podstępny uzyskał podpisy poszkodowanego Kalitzkiego”. Ni mniej ni więcej, prezes Rozenberg oskarża Szmerkę o to samo, o co sam jest przez niego oskarżany: o szemrane interesy, oszustwa dla pieniędzy. Poszkodowany Kalitzki to wspominany wcześniej, a zmarły niebawem arcybogaty mąż wojującej z Rozenbergiem o składki wkrótce-wdowy Ernestyny.
Zaś reakcją prezesa na referat Szmerka jest wniosek do urzędu wojewódzkiego o wykluczenie Szputa z zarządu, ponieważ „wyżej wymieniona osoba wykazała się od pierwszej chwili szkodliwą dla Gminy Żydowskiej. Nie licząc się z różnemi zastrzeżeniami o wykluczeniu go za niegodne postępowanie jako członka zarządu, Szput nie liczył się z nikim i niczem i działał w porozumieniu z opozycją na szkodę gminy. Dążeniem jego było wprowadzić chaos pośród członków zarządu, kompromitując każdego z członków, jak ostatnio miało miejsce w synagodze w obecności wszystkich wśród nabożeństwa. Wyżej wymieniony pozwolił sobie nawet obrazić wiceprezesa zarządu Kowalskiego w obecności wszystkich, które wywołało wielkie oburzenie”.
Jak podobna wobec przytoczonego wyżej referatu Szputa wydaje się w swojej formie i wyrazie ta wypowiedź wojującego z nim Rozenberga! Jak sugestywnie wynika z niej przynależność obydwu do jednego – tego samego – świata, składającego się z tych samych spraw, emocji i sposobów ich językowej ekspresji.
Toruńscy urzędnicy miejscy, opiniując w sierpniu 1934 sprawę dla władz województwa, nie zatwierdzają jednak wykluczenia Szputa, zaznaczając, że nie ma do tego podstaw, bowiem miał on pełne prawo krytykować poczynania zarządu, a inspirowane przez Rozenberga dochodzenie przeciw Szputowi (stąd ślady w papierach, jak zapytanie o karalności) zostało umorzone. Z lektury tego samego pisma dowiadujemy się, o jaką „kompromitację” członków zarządu chodziło Rozenbergowi. Otóż Szmerko miał zawołać w bożnicy w trakcie nabożeństwa pod adresem wiceprezesa zarządu Icka Kowalskiego: „Dlaczego ja nie mogę rozdawać honorów, jestem taki sam nabożny jak Kowalski, ja jadę w sobotę i Kowalski jedzie w sobotę, ja palę papierosy i Kowalski pali papierosy”. Jak stwierdza urzędnik-autor pisma, Kowalski czuł się dotknięty tym „powiedzeniem, dlatego, iż nastąpiło w bożnicy wobec zebranych”; sam jednak fakt, że czuł się dotknięty, podstawy do wykluczenia Szmerka nie stanowi. Przynajmniej nie tym razem.
Judaizm zabrania używania urządzeń, ognia i pracy w sobotę. Szput chciał więc zapewne swoją ironią zwrócić uwagę obecnych w synagodze na fakt rozmijania się członków zarządu gminy, bądź co bądź wyznaniowej, z uzasadniającym istnienie tejże gminy i jej odrębność rytuałem. Jednocześnie sam nader plastycznie tę odrębność podkreślił – poprzez język swojej wypowiedzi.
Tak teatralnie zainicjowany przez Szmerka na pamiętnym nabożeństwie wątek podejmuje – czy z jego inspiracji? – Golda Fenigsztajn:
„wnoszę usunięcie z Zarządu Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Toruniu p. p.
1/ Chila, vel Hilareo Rozenberga
2/ Icka Kowalskiego
3/ Arona Rozenberga”.
Uzasadnienie, w którym dowiadujemy się jeszcze więcej o specyfice obyczaju wspólnoty i rzeczywistych podejściach do jego praktyki:
„Pan Chil, vel Hilary Rozenberg nie przestrzega rytuału żydowskiego: używa i jada otwarcie mięso niekoszerne i świninę, ma skład otwarty w soboty i święta, przyczem osobiście pracuje, pali papierosy w sobotę, publicznie i jeździ w sobotę. Pan Icek Kowalski tak samo nie przestrzega rytuału żydowskiego jak wyżej. Pan Aron Rozenberg pracuje otwarcie w swoim warsztacie krawieckim w soboty, pali papierosy również w sobotę i w ogóle uchodzi jako należący do partji «Bund» za bezbożnika”. Czyżby uzależnienie od papierosów, pracy i upodobanie do wygody (w kwestii niekoszernego mięsa i samochodów) przemogło siłę tradycji?… Z przytoczonej skargi zdaje się wynikać, że skryte rytuały i religijne nakazy w życiu członków zarządu przesłonił handlowo-codzienny gwar barwnej ulicy, od strony której zresztą nie kryli się oni z nieprzestrzeganiem wytycznych religii (czyniąc zakazane rzeczy „publicznie”, „otwarcie”). Choć powyższe pismo ma charakter donosu, to jednak mówi o faktach na tyle łatwych do sprawdzenia w ich oczywistości (to, czy sklep lub warsztat jest otwarty w soboty), że trudno chyba uznać zawarte w nim zarzuty za wymyślone.
W końcu jednak – czy to układy Rozenberga, czy obrót spraw sprawił, że urząd wojewódzki doniósł akurat Szmerkowi: „polecam Panu Prezydentowi miasta Torunia, by jako miejscowa władza nadzoru bezzwłocznie usunął Pana z Zarządu Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Toruniu, ponieważ dochodzenia wykazały, że Pan – zresztą nawet według własnego zeznania – w sobotę pali papierosy i jeździ i się z tego publicznie chełpił w synagodze, zatem publicznie występuje przeciw wyznaniu mojżeszowemu, co wg cytowanych przepisów stanowi dostateczną podstawę do wykluczenia z zarządu”.
Szmerko stara się ten fakt (w świetle powyższych realiów niezbyt sprawiedliwy) wyjaśnić, pisząc w styczniu 1935 do prezydenta miasta, iż „oświadczył p. Rozenberg, że ma szerokie plecy w Urzędzie Wojewódzkim i wszystkie rzeczy nawet niezgodne z prawem może u władz zalegalizować”. Nie wiemy, jak było – jednak z przytaczanych wypowiedzi wynika, że postawa wobec obyczajowych wskazań religii była w tym czasie wszystkim w zarządzie wspólna – równie nieortodoksyjna – a wykluczono jednego Szmerka… Wkrótce zresztą ucichł, choć nie ucichła awantura….
Burzy ciąg dalszy. Nawracające śledztwo
W dalszym ciągu gminnej awantury i weryfikacji podniesionych przez Szmerka przeciw Rozenbergowi oskarżeń zeznaje „Szabsa Rozensztajn zam. przy ul. Szczytnej 12”: „Jestem rzezakiem w gminie żydowskiej w Toruniu od grudnia 1931 r. W kontrakcie wyznaczono mi pensję w wysokości 225 zł miesięcznie. Przed objęciem posady rzezaka udzieliłem p. Rozenbergowi na rzecz gminy pożyczkę bezproc. w wysokości 4000 zł, przyczem 3000 zł wpłaciłem gotówką, a na konto pozostałych 1000 zł odlicza się od pensji po 30 zł miesięcznie. Wysokość pożyczki ustalił p. Rozenberg. Pożyczkę udzieliłem w związku z zapewnieniem mi posady rzezaka i kantora w gminie”. Połączenie śpiewu kantora z fachem rzezaka brzmi dość dziwnie, taka interakcja rytuałów zdaje się jeszcze pogłębiać ich tajemniczość – rzezak Szabsa reprezentuje zdwojoną egzotykę inności. A jednak przy tej egzotyce zjawia się obiegowy, stereotypowy motyw żartów o Żydach – pożyczka – i zjawia się z rzeczywistości samej, w zeznaniach Szabsy Rozensztajna, jakby potwierdzając zakorzenienie stereotypu albo – rzeczywiste kiedyś istnienie świata, który przetrwał tylko w wyobrażeniach. Z budynków wyłaniają się ludzie; także z papierowych budynków – ludzie ulepieni ze słów, przechowani w słowach, jak ich międzywojenne awantury – fragment życia dziś nieosiągalnego, całkowicie bezpowrotnego, a przemawiającego w soczystych barwach.
Pożyczki, długi i ich źródła przewijają się w pozostałych papierach, skoro realia finansowe były tematem dłużącego się śledztwa. Zdaniem Rozenberga, „jest zwyczajem w gminach żydowskich, że każdy rzezak przy objęciu a nawet przed objęciem posady rzezaka w gminie składa ofiarę, której się nie zwraca”. Pożyczka była więc jakoś w obejmowanie funkcji rzezaka rytualnego wpisana, i to nie tylko przez samego Szabsę.
Natomiast pod kątem innych zarzutów ze strony Szmerka – to, zdaniem prezesa, wszystkie udzielane przez Rozenberga z gminnej kasy pożyczki były zwracane. Co zaś do kosztów telefonicznych, „rozmowy z Warszawą, Łodzią, Golubiem, Wąbrzeźnem i Lubiczem prowadziłem tylko w sprawach gminnych”. Prezes pomniejszył również incydent z kaflami szmuglowanymi ulicą Szeroką: jego zdaniem kafle były tylko 2 i to uszkodzone, toteż zostały zwrócone.
Zarządzone w toku dochodzenia badanie ksiąg i dokumentów gminy przez zarząd miejski wykazało uchybienia. Dokument z 17 września 1934 wymienia ich prawie 2000. Ostatecznie jednak władza nadzorcza wydała tylko instrukcję kasową, a jeśli chodzi o dochodzenie przeciw samemu Rozenbergowi, Pomorski Urząd Wojewódzki nie stwierdził z jego strony żadnych nadużyć, a tylko pewne braki i usterki w dokumentacji.
Zaufania nie starczyło jednak na długo. 30 sierpnia 1935 sędzia okręgowy śledczy w Toruniu pisze: „W związku ze śledztwem z lutego 1935 p-ko Hilaremu Rozenbergowi proszę uprzejmie o szybkie nadesłanie mi uwierzytelnionych odpisów budżetów Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Toruniu za lata 1932 do 1935”. Sprawa jednak, jak się zdaje, i tym razem zakończyła się bez konsekwencji… i bez powodzenia…
Gdyż wróciła jeszcze niespełna rok przed wojną i to na taką skalę, że Rozenberg zrezygnować musiał z prezesury, którą przejął po nim Glicenstein, wybrany 7 lipca 1938. Dokumenty tamtego czasu dają możliwie najszerszy ogląd sprawy, konkretyzując podejrzenia i poniekąd rehabilitując Szmerka.
Komenda Wojewódzka Policji Państwowej, Urząd Śledczy w Toruniu zwraca się 31 sierpnia 1938 do urzędu wojewódzkiego: „Zarzuty przeciwko b. Prezesowi Żydowskiej Gminy Wyznaniowej w Toruniu Rozenbergowi Chilowi i rabinowi dr Glicensztejowi zawarte w załączonych doniesieniach są w większości słuszne.
B. komisarz, a następnie prezes ŻGW Rozenberg zam. w Toruniu przy ul. Strumykowej 2, będąc jeszcze komisarzem tejże gminy, zaprowadził w tutejszej ŻGW rządy dyktatorskie, działając głownie dla własnej korzyści. Ponieważ na samym początku zdeklarował się jako prorządowiec i zorganizował w Toruniu koło żydowskie BBWR, wspierając równocześnie finansowo organizacje prorządowe – miał on duże poparcie władz wojewódzkich BBWR, a także Urzędu Wojew. Pomorskiego. Wykorzystując tę sytuację Rozenberg dopuszczał się w czasie swego urzędowania [...] nadużyć na szkodę gminy, a wszystkich tych Żydów, którzy ośmielili się protestować przeciwko jego samowoli, usuwał z zajmowanych stanowisk [...]. Podczas wyborów do zarządu ŻGW w Toruniu swoimi wpływami spowodował unieważnienie wszystkich list opozycyjnych i w ten sposób przeprowadził swoich ludzi do zarządu gminy oraz swoją kandydaturę na prezesa.
W podobny sposób przeprowadził Rozenberg kandydaturę Dr Glicensztajna na rabina ŻGW w Toruniu, za co otrzymał od Glicensztajna kilka tysięcy złotych w gotówce i wekslach. [...] Największych nadużyć w/g uzyskanych informacji Rozenberg dopuścił się w sprawie tzw. funduszów cmentarnych”. Miał rozwiązać ciało, które zarządzało tymi funduszami i „osobiście inkasował wszystkie opłaty [...] na utrzymanie względnie upiększanie grobów na tut. cmentarzu żydowskim, a także opłaty za miejsca na cmentarzu itp., których nigdzie nie księgował”. O braku zaufania wobec niedawnego prezesa świadczy również uwaga, iż „dla dobra dochodzeń pożądanym byłoby równocześnie aresztowanie Rozenberga Chila, gdyż wymieniony będąc na wolności mógłby wpływać na świadków, gdyż wśród Żydów uchodzi on jeszcze zawsze za tego, który ma duże wpływy u władz i dlatego obawiają się zeznawać na jego niekorzyść”.
Na jakich źródłach opierała się policja? Dokument brzmi trochę jak łabędzi śpiew Szmerka, który o wpływach Rozenberga mówił to samo i którego zapewne ma na względzie autor pisma, mówiąc o usuwaniu przez Rozenberga przeciwników z zajmowanych stanowisk.
Kolejne poufne pismo urzędu wojewódzkiego do prezydenta Torunia informuje: „Wydział śledczy Policji Państwowej w Toruniu przeprowadził dnia 20 X 1938 r. rewizje u b. prezesa Żydowskiej Gminy Wyznaniowej – Rozenberga Chila, zam. w Toruniu, przy ul Szerokiej nr 2, u rabina dr. Glicensztajna Izaaka, zam. w Toruniu, przy ul. Szczytnej nr 10, i w lokalu Zarządu ŻGW w Toruniu, przy ul. Szczytnej nr 12 oraz doręczył oskarżonym Rozenbergowi i Glicensztajnowi postanowienie sądowe o wszczęciu przeciwko nim śledztwa”… Brzmi poważnie, wydawałoby się, że śledztwo to zaszło najdalej – choćby stąd, że żadne z poprzednich nie skłoniło Rozenberga do rezygnacji ze stanowiska. Lecz ostatecznie z dokumentów dowiadujemy się tylko, że sąd okręgowy śledczy 31 maja 1939 postanowił umorzyć śledztwo przeciw dr I. Glicensztajnowi i H. Rozenbergowi… Czyżby policja nie znalazła potwierdzenia żadnych z tak sugestywnie wyszczególnianych zarzutów przeciw tym dwojgu, zanim na dobre miały zniknąć z miasta ich ślady?
Chmury, kominy i popiół
Wizerunkiem gminy od strony miasta – zwłaszcza najbliższych sąsiadów – były nie tylko gwiazdki i szyldziki kamienicy, ale też jej nie dające spokoju kominy. Czym niepokoiły torunian od 1933 roku przewody sięgające z kahalnej nieruchomości w niebo? 29 kwietnia 1933 skarży się właściciel sąsiedniej kamienicy „Michał Pyszora, Szczytna 8, skład rowerów, centryfug, gramofonów i maszyn do szycia, warsztat mechaniczny”: „Niniejszym zawiadamiam i proszę Szanowny Magistrat miasta Torunia o usunięcie ciągłego zadymienia mojej nieruchomości przez komin piekarski nieruchomości Szczytna 10 własności Gminy Kahalnej. Komin ten jest jako na piekarnię za niski, gdyż niższy jest od moich kominów, co powoduje ciągłe zadymienie mojego podwórza i mieszkania, okien na podwórzu nie można nigdy otworzyć”. Magistrat dochodzi do wniosku, iż za sprawą komina „obniża się zdrowotność otoczenia, gdyż dym wydobywający się z tego komina wciska się przez okna do mieszkań sąsiednich nieruchomości”. Inż. Ulatowski, miejski radca budowlany, kieruje do gminy wezwanie do podwyższenia komina co najmniej o 3 m nad powierzchnię dachów otaczających budynków.
Natręctwo dymu niepokojącego sąsiadów przekierować należy wyżej w niebo, by komin nie zanieczyszczał rzeczywistości miasta pozostałościami spalania. Rozenberg odwleka wspinanie się w niebo i 12 VI 1933 odwołuje się do wojewody: „zarządzenie jest związane z wydatkiem nieprzewidzianym w budżecie za rok 1933, co uniemożliwia wykonanie takowego. […] uprzejmie proszę J. W. Pana Wojewodę o łaskawe odroczenie wykonania do 1934 roku, aby w przyszłym budżecie powyższy wydatek umieścić”.
Magistrat nadal jednak piętnuje położenie komina „prawie na poziomie okien domów sąsiednich”. Dym ulatnia się na widoku sąsiadów, psując zdrowotność, ale niektórym także interesy: „Import win gronowych – Wacław Maćkowiak – dawniej Sułtan i s-ka – Hutrownia win krajowych i zagranicznych – zaprzysiężony dostawca win mszalnych, ul. Szeroka 24”, 5 sierpnia 1933 żali się, że wysyłany daremnie w niebo za niskim kominem dym powraca, namacalność zniszczeń gęstnieje:
„Ponieważ bardzo często zdarza się, w szczególności podczas wiatrów i ciśnienia atmosferycznego, podwórze moje znajdujące się pomiędzy ul. Szeroką a Podmurną, zasiewa gęsta chmura sadzy i po dokładnej obserwacji okazuje się, że sadze te uchodzą z komina realności Gminy żydowskiej.
Nie potrzebuję Sz. Wydziałowi wyjaśniać, jakie z tego powstają przykrości i skutki, okien bowiem absolutnie otwierać nie można, zaś ze względu na to, że na parterze znajduje się restauracja, nieodzownem jest trzymać okna otwarte, ponadto podaję potrawy, które się przy takiem kurzu i sadzy mogą zanieczyszczać. Zdarza się czasem, że sadze lecą w wielkich płatkach, jak chmara szarańczy, więc proszę W. S. Magistrat o zbadanie stanu sprawy i wydanie odp. zarządzenia”
Ciemne chmury napadają na domy jak atak szarańczy – kominy i sadze naprawdę dają się we znaki. Tymczasem inspekcja kominiarska stwierdza w lutym 1934, że oskarżany piekarski komin „jest w należytym stanie i nadaje się do użytku”. Czarne chmury, według doniesień sąsiadów coraz bardziej substancjalne, coraz bardziej materializują się w słowach, choć wszyscy chcą, by się ulotniły. 7 lokatorów kamienicy Maćkowiaka od win mszalnych {Podmurna 61) pisze w sierpniu 1934: „Z komina piekarskiego realności sąsiedniej właść. gmina żydowska wychodzą prawie że codziennie chmury sadzy jak szmaty […] Okien wprost nie można otwierać, gdyż sadze osiadają na firany, pościel, nakrycia, dywany itp.
Jest to stan niemożliwy do tolerowania, gdyż nieraz zdarza się, że zapomni się okno zamknąć wychodząc na ulicę, a po powrocie znajduje się całe mieszkanie zniszczone”. Szarańcza rośnie w szmaty, zagrożenie powiększa się. Chmury sadzy zmieniają się w chmary, atakujące znienacka, wdzierają się do mieszkań, anektując je – kapitulują nawet wojskowi. 14 sierpnia żali się Maćkowiak magistratowi, że „właśnie skutkiem zanieczyszczenia przez sadze wyprowadził się z domu mojego lokator III. piętra Kpt. Pałac”. Płatki czarnego śniegu jak motyle wlatują do mieszkań, obsiadają codzienne sprawy, przypominając o sobie, chwytając się namacalności codziennych rzeczy.
Mnożą się kominy, zdwajając dokuczliwość. Zgodne pismo właścicieli kamienic Podmurnej 61 i Szczytnej 8 z 16 maja 1935 z podpisami wszystkich ich lokatorów i ponagleniem o załatwienie sprawy, wypomina: „Ponadto od ul. Podmurnej, widocznie z łaźni żydowskiej w której raz po raz się pali, sterczy rura kominowa, również zdaniem moim nieprzepisowa i zadymia całą ulicę i mieszkania lokatorów”. Faktycznie, dokuczliwe staje się palenie w żydowskiej łaźni. „Dnia 9 maja 1935 stwierdzono przez tut. Rzeczoznawcę budowlanego na nieruchomości przy ul. Podmurnej Nr 67, że blaszane kominy, odprowadzające dym z pieca łazienki rytualnej, są nazbyt niskie, wskutek czego wydobywający się dym i sadze zanieczyszczają powietrze w otoczeniu, obniżając tym również warunki zdrowotne”. W związku z tym zarządza się „podwyższenie wylotu kominów blaszanych pieca łazienki do wysokości co najmniej 12 m ponad poziom”. Ostatecznie Rozenberg odpowiada, iż gmina połączyła „przewód kominowy łaźni z przewodem dymowym budynku”, tę przynajmniej kwestię ostatecznie rozwiązując.
Dziwnie łączy się z podwyższaniem kominów w niebo „wzrost nastrojów antysemickich oraz brak klientów” – zjawiska powodujące „że wielu Żydów likwidowało swoje sklepy, np. w latach 1937–1938 zamknięto skład konfekcji „Te-De-Ka” przy Rynku Nowomiejskim, skład bławatów Halberga i skład Michała Rowińskiego przy ulicy Królowej Jadwigi, sklep Hali Biederko przy ulicy Szczytnej, przedsiębiorstwo Frymety Rozenberg, mieszczące się przy ulicy Prostej, oraz restaurację „Dobra Przepiórka” przy Rynku Nowomiejskim”i.
A dalej? Ze stycznia 1940 roku pochodzą niedbałe odręczne niemieckie zapisy („vom Abbruch des Judentempels”), dokumentujące wywożenie gruzu pozostałego po zburzeniu budynków kahału z rozpiską na dni. Kolejny – niezrealizowany – krok przypada na grudzień 1943 i oznaczony jest jako wyjątek od zakazu budowy („Ausnahme vom Bauverbot”), ponieważ ruiny synagogi to jedyne miejsce w centrum miasta, nadające się na zbiornik przeciwpożarowy (Löschwasserentnahmestelle) o objętości 350 metrów sześciennych. Był więc plan, by zatopić Atlantydę – bez powodzenia, chociaż…
Rok 1948 już w języku polskim przynosi „bardzo pilne” pismo od prezydenta miasta: „przy ulicy Szczytnej nr 10 znajduje się plac po b. synagodze stanowiący własność ŻGW. Pod placem znajdują się piwnice, które obecnie częściowo zapadają i zagrażają bezpieczeństwu publicznemu. Na placu tym bowiem bawi się moc dzieci, które łatwo mogą ulec wypadkowi”. Toteż „proszę o wydanie zarządzenia natychmiastowego zabezpieczenia placu przez oparkanienie względnie naprawienie otworów piwnic”. Adresatem pisma jest przypuszczalny właściciel wyrwy po synagodze – bydgoski Wojewódzki Komitet Żydów Polskich, a jak się okazuje ostatecznie – Żydowska Kongregacja Wyznaniowa, prowadząca już wówczas pertraktacje nad sprzedażą terenu.
Ciężar pozostałej materii podlega co najwyżej grawitacji. Pozostałości zostały zasypane, a wkrótce przystawione solidną kamienicą. Instytucje zburzonego świata ani jego rytuały nie miały się już tu odrodzić, działacze odlecieli w stronę Jerozolimy, jeśli nie znacznie dalej. Los synagogi i budynków kahału był taki sam jak los toruńskiej gminy: zniszczona i rozproszona ocalała miejscowo w napisach i rysunkach, papierach i okruchach murów, wmontowanych w całkiem już inną tożsamość.
Tekst powstał dzięki stypendium miasta Torunia.
Wszystkie przytaczane (z zachowaniem pisowni oryginalnej) dokumenty archiwalne pochodzą z akt Archiwum Państwowego w Toruniu AmT G 4450, 3429, AmT D 4481.
i Tamże, s. 46.