Dawnośmy się nie widzieli, moi Znienawidzeni! Przysiadam tedy na wysłużonej ławeczce Horyzontu Zdarzeń, bacznie asekurując przy tym lewe kolano – kontuzjowane przez samo życie. Nieśpiesznie sypię okruszki żytniego chleba mego powszedniego w jednako rozwarty i nienasycony dzióbek owej diabelskiej gołębicy, co zowie się Czarną Dziurą. I tak naprawdę wciąż nie wiem, co tym razem Wam wysmażę… Eh, tyle się u Was, marne Robaczki, dzieje i zmienia, a „Menażeria” wciąż tak beztrosko i niezmiennie nieregularna… Czarne limuzyny pędzą przez skąpane słońcem drogi niczym złowieszcze trumny, wywożące hen, hen truchło prawa i sprawiedliwości, niestety, ale tych niebędących nazwą własną i zawłaszczającą... Rząd szybkich i wściekłych rozjeżdża na drobne – jeszcze wczoraj zdałoby się cywilizowany – kraj, dzieląc na pół Wasz mrówczy rój. Zza opuszczanych na chwilę szyb pancernych lecą strzępy konstytucji, tańcząc nonszalancko na rześkim, kwietniowym powietrzu. A pewien tupolew, choćby i pod postacią blaszanej stodoły z malowanymi oknami, skazany jest na nieustanne: przez Tuska o świcie zdradzanie, wprowadzanie w błąd przez rosyjskich kontrolerów lotu, wybuch bomby termobarycznej w powietrzu, sztucznej mgły rozpylanie, rozbijanie się, kolejny wybuch na ziemi, ścinanie brzozy przez skrzydło, ścinanie skrzydła przez brzozę, robienie z prawdziwej narodowej tragedii niekończącej się narodowej komedii narodowej tragedii narodowej komedii narodowej tragedii narodowej komedii tragedii komedii tragedii komedii…
STOP!
Nie zamierzam zanadto krytykować demokratycznie wybranej, acz niedemokratycznej władzy Republiki Cebulowej Polski, gdyż najlepiej krytykują ją jej własne działania (znacznie lepiej niż „Ucho prezesa”, o czym jestem przekonany w ciemno, wszak jeszcze go nie widziałem, jednak wcale się tym nie szczycę, bo z kolei słyszałem, że trzeci odcinek był naprawdę śmieszny). A kto dotąd nie przejrzał na oczy, tego, by tak rzec, nieprzeonaczy chyba nikt – nawet super hiper duper inteligentny i mega w chuj dowcipny Bękart z Kosmosu. Nie poradzisz panie – to je takie mentalne amelinium! Tego nie przeonaczysz!
Pocieszeniem pewnym jest jednak fakt, że wraz z wiosenną odwilżą zaczęło topnieć poparcie dla dobrej zmiany nowotworowej. Co prawda dość marna to dla mnie pociecha, albowiem to, co właśnie odlepiło się z doprawdy groteskowej bryły PiS, osadza się z powrotem na mulistej i jałowej bryle PO. Choć dziwny to magnetyzm, zdaje się, że te niby-zantagonizowane dwie skały tę Polskę tak piękną na wiosnę całkowicie Wam zatkały. I tak skazani jesteście na ich żałosne popisy, chochole tanga, klęczące procesje i inne sejmowe cuda fatimskie. I może powściągnąłbym tu swe czarnowidztwo, wszak w jednym czy dwóch nie tak dawnych sondażach Razem przekroczyła próg wyborczy, gdyby nie fakt, że to nieszczęsne Kukiz’15 przyciąga większość tych, którzy wypadli spomiędzy głazów POPiS-u.
Obecny dualizm polityczny – jak by nie patrzeć, wciąż niezwykle mocny – jak i w ogóle brak jakiejś realnej siły na lewicy, jest w dużej mierze pokłosiem zgubnych nauk Karola Wojtyły i Leszka Balcerowicza, które tak głęboko wżarły się w narodową tkankę, że wciąż w niej siedzą i nawet świeżą krew psują. Nie zamierzam szerzej tłumaczyć powyższej tezy, bo po pierwsze jestem leniwy, a po drugie – i tak nazbyt długie są te moje felietony. Sam pewnie nigdy nie przeczytałbym ich w całości, oddając się raczej oglądaniu zdjęć ze szczeniętami. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: na ziemskim padole nie ma nic piękniejszego ponad pierwsze z brzegu psie szczenię! Jednak tyle jeszcze w mym bredzeniu dopowiem, że niesłychanie wyraźną egzemplifikacją zgubnego wpływu połączenia katechizmu i neoliberalizmu jest wielce osobliwa osoba księdza Jacka Stryczka. Z jednej strony prowadzi on sporą akcję charytatywną, pomagając najuboższym, z drugiej natomiast – bez choćby grzecznościowego cienia żenady – głosi, że bieda wynika wyłącznie z lenistwa, a w horrendalnych wynagrodzeniach prezesów banków absolutnie nie ma niczego niestosownego. Na tym jednak nie koniec, bowiem ów dość popularny sługa boży raczył był stwierdzić, że Jezus z Nazaretu (główny bohater Nowego Testamentu) nigdy nie kazał się dzielić… Można? – Można! Kto jednak tam wie, może klerykowi-celebrycie pomyliły się postaci literackie i tak naprawdę chodziło mu o Geralta z Rivii, a teraz ten lewacki „Tygodnik Powszechny” jeździ po nim jak po burej suce…
Dość luźno skojarzył mi się tu inny absurdalny i wielce haniebny fakt z najnowszej historii Republiki Cebulowej. Otóż całkiem niedawno oświatowa „Solidarność” odmawiała Związkowi Nauczycielstwa Polskiego prawa do strajku, otwarcie zastraszając dyrektorów szkół i stając w obronie niszczycielskiej ustawy niedemokratycznego rządu. Jeden związek zawodowy atakuje drugi związek zawodowy w obronie systemu? No, kurwa, no! Takie rzeczy, to tylko w wolnej Polsce! Czy jest większy poziom degrengolady? Może i jest, ale nie chcę go teraz oglądać... Tego wystarczy mi aż nadto. Szkoda tylko, że Jacek Kaczmarski nie dożył sześćdziesiątych urodzin, bo wielce jestem ciekaw, jak by nam tę współczesną pannę „S” odmalował. No ale tyle już wierszydeł spłodził, że jest czym okpić po nim ciszę – zwłaszcza, gdy jego teksty w okrągłą rocznicę urodzin zaśpiewa znany i lubiany pieśniarz, i poseł w jednym – Paweł Kukiz…
Specjalnie dla Czytelników „Menażerii” trochę się odsłonię i wyznam, że w ostatnich tygodniach songi Kaczmara – bo tak z kumplami zwykliśmy go nazywać – niosą mi szczególne ukojenie, jednocześnie będą swoistym retellingiem czasów pacholęctwa, kiedy to zaiste do porzygu zajeżdżałem „Mury”, „Wojnę postu z karnawałem”, „Sarmatię”, „Pochwałę łotrostwa”, „Między nami” czy „Dwie Skały” (he, he), wpierw odtwarzając je na czarnym kaseciaku zwanym jamnikiem, a później na srebrzystym bumboksie – już z napędem CD, choć doprawdy niewiele jeszcze z tego rozumiałem...
Natomiast dla wszystkich tych, którym stare, wysłużone pieśni nie wystarczają, a z jakichś, najpewniej osobowościowych, powodów wciąż jeszcze mają siłę na to, aby złościć się i pomstować na kolejne przykre doniesienia z nieustannie rujnowanego kraju – mam trzecie zwierzątko do kolekcji, oprócz homara i niesporczaka. Taka to trójca zwierzęca, w sam raz na wiosenne święta.
Rawka błazen (Odontodactylus scyllarus) zowie się owo stworzonko cudaczne. Jest gatunkiem morskiego skorupiaka i należy do rzędu ustonogów. Zamieszkuje tropikalne wody Oceanu Indyjskiego i zachodniej części Pacyfiku. Generalnie ustonogów jest od chuja i ciut, ciut, czyli tak mniej więcej jakieś 500+ gatunków. Zwierzęta te są inteligentnymi drapieżnikami o rozmiarach od kilku do ponad 30 centymetrów. Są długowieczne i prowadzą złożone życie społeczne. Wykazują skomplikowane zachowania godowe, przy czym większość jest monogamistami, a w okresie lęgowym to oboje partnerów dba o jaja [GENDER ALERT!]. Ja zaś szczególnie zajmę się dziś wspomnianą rawką, gdyż jest ona wyjątkowo jaskrawo, bogato i finezyjnie ubarwiona, zaś połączenie błazna i boksera w jednej istocie ma tutaj wymiar wielce symboliczny, co – mam nadzieję – będzie dość jasne…
Ów wielce urokliwy gatunek, osiągający niespełna 20 centymetrów długości, posiada krewetkowate ciało z dużym odwłokiem oraz chwytnymi odnóżami tułowiowymi II pary, co z kolei trochę upodabnia go do modliszki (stąd też pospolite miano krewetki modliszkowej).
Wspomniane kończyny, będące w istocie przekształconymi kleszczami, wyposażone są w daktylokształtne zgrubienia, służące niczym rękawice bokserskie (stąd kolejny przydomek – krewetka boksująca) do uderzania ofiary. I trzeba Wam wiedzieć, że rawka błazen potrafi nie tylko pięknie pajacować, ale też naprawdę srogo przypierdolić, bowiem dysponuje ona najszybszym ciosem na ziemi. Jej odnóża wysuwają się z prędkością 23 metrów na sekundę, wyzwalając siłę ciosu dochodzącą do 1500 newtonów. Jeśli nic Wam to nie mówi, bo na fizyce zwyczajowo dłubaliście w nosie, to dopowiem, że ruch wyrzuconej przez nią kończyny ma przyspieszenie pocisku kalibru .22 Long Rifle. Tak potężne uderzenie dodatkowo powoduje zjawisko kawitacji – powstają i implodują maleńkie pęcherzyki próżni, które wzmacniają efekt zniszczenia. Rawka często nawet nie musi specjalnie trafić, żeby zranić swojego przeciwnika, gdyż wystarczyć może do tego sama fala uderzeniowa z implozji powstałego przy ataku bąbla kawitacyjnego. Takie trochę KA-ME-HA-ME-HAAAAA!!! Dzięki temu wszystkiemu krewetka boksująca bez problemu kruszy najtrwalsze muszle i pancerze zwierząt morskich, którymi się żywi. Co więcej, w ułamku sekundy może ogłuszyć lub zabić także znacznie większą od siebie rybę, zaś człowiekowi pociąć lub połamać palce. Zadawanie tak szybkich i silnych ciosów jest możliwe dzięki wyjątkowo złożonej i odpornej budowie „rękawic”. Ich wytrzymałości nie dorównują nawet najtrwalsze kompozytowe materiały stworzone przez człowieka, co więcej – zużyte wieloma mocarnymi ciosami ramię jest wymieniane w procesie linienia. Rawka błazen nie daje się też zbytnio niewolić, gdyż, ku wielkiej lamentacji wszelkich domorosłych akwarystów, na luzaku rozpierdala standardowe akwaria.
Tyle już powiedzieliśmy o „pięściach”, ale przecież krewetka modliszkowa ma jeszcze przepiękne i doprawdy niezwykłe oczęta, dzięki którym dokładnie wie, gdzie i kiedy ma uderzyć. Są to prawdopodobnie najlepiej rozwinięte patrzałki wśród wszystkich zwierząt na Ziemi. Osadzone na szypułkach mogą poruszać się zupełnie niezależnie od siebie i umożliwiają 360-stopniowy zakres widoczności. Ale na tym nie koniec! Bo, po pierwsze, gdy ułomny człowiek widzi jedynie trzy podstawowe kolory (konkretne odcienie zielonego, niebieskiego i czerwonego), nasz błazen dostrzega ich aż dwanaście! Jest więc w stanie zobaczyć biliony barw, o których nie śniło się nawet oszalałym twórcom najnowszej palety Dekoral. Po drugie, każde jego oko złożone ma aż trzy obszary największej ostrości, zaś prostackie ludzkie ślepie posiada tylko jedno takie pole. Po trzecie, rawka bez trudu spostrzega światło spolaryzowane oraz obrazy o określonych częstotliwościach w całym spektrum elektromagnetycznym. I teraz najlepsze – dzięki zdolności widzenia różnicy pomiędzy światłem spolaryzowanym i niespolaryzowanym taki niby to bekowy bokserek potrafi zobaczyć komórki rakowe na długo przed tym, zanim pojawią się pierwsze symptomy choroby! A to dlatego, że – jak pokazują badania – szybko namnażające się komórki nowotworowe odzwierciedlają spolaryzowane światło inaczej aniżeli zdrowa tkanka. Naukowcy z całego świta już majstrują mikrokamery na wzór oczu tego zadziwiającego stworzenia oraz materiały ochronne na podobieństwo jego nieziemskich pięści…
Ale po cóż ja o tym wszystkim tak rozwlekle tu pierdolę? Ano także po to, by każdej osobie, której leży na sercu dobro Rzeczpospolitej i która z wielką trwogą patrzy na to, co się dzieje z jej ukochaną ojczyzną, móc teraz ze śmiertelną powagą powiedzieć:
To jest rawka błazen.
Rawka w swoim tęczowym, fluorescencyjnym ałtficie wygląda jak błazen.
Rawka do tego ma jeszcze rękawice bokserskie, wystające ślepia kosmity i tyle odnóży, że ni chuja się nie doliczysz.
Rawka widzi drobne zmiany nowotworowe zawczasu i potrafi przypierdolić nawet znacznie większemu przeciwnikowi, zanim ten w ogóle zdąży się zorientować.
Rawka dobrze wie, gdzie kończą się żarty, a zaczyna – bokser.
Rawka jest mądra.
Bądź jak rawka błazen.