Wyszukiwanie

:

Treść strony

Felietony

Autoportret

HORYZONT ZDARZEŃ Blaski i Cebule Słonecznych Ablucji

Autor tekstu: Kosmiczny Bastard
Ilustracja: Kosmiczny Bastard
05.05.2016

Witajcie, Znienawidzeni! Zwisając z Horyzontu Zdarzeń, tak wiecie – miękko i niedbale, niczym tłuste zegary z obrazów Salvadora Dali, wyciągam moją płonącą, apatozaurzą (wieeem – w tym kontekście lepiej pasowałoby: żyrafią, ale żyrafy nie wyginęły i zbyt mało śpią, jak na moje gusta czy gusła, zaś apatozaury to dinozaury, które wprost kojarzą mi się z apatią) szyję ku najbliższemu układowi słonecznemu. Przemocą obolały łeb do światła obracam i grzeję się w świeżym blasku tak bardzo znienawidzonej wiosny. Tej samej, która – co zapewne wiecie, jeśli uważnie czytacie skromne bękarcie feliesromy – zwykle przynosi mi w darach nic innego, jeno bujne i zielone rozjebanie. Moje zawsze zasiniałe ślepia spazmują teraz pod naporem wrażej jasności, marszcząc się boleśnie, śluzami zachodząc po brzegi obleśnie. (Nawiasem mówiąc, brzydko porysowałem ulubione okulary przeciwsłoneczne, zaś nowych zakupić jeszcze nie zdążyłem. Ale zrobię to. Tylko po wypłacie. Bo tym razem chcę sobie sprawić takie na wypasie, z filtrami i antyrefleksami z prawdziwego zdarzenia, najlepiej oryginalne i ponadczasowe rajbany łajfajery, a nie jak zwykle jakieś łżelanserskie biedaszybki z sieciówki, albo jeszcze gorzej – ze straganu. Czy wreszcie stanę się kozakiem stylu, czy też uznam, że mimo wszystko lepiej mieć co do gwiezdnego rondelka włożyć? – Czas pokaże swoim wskaźnikiem, a raczej – wskazówką. Kończąc nazbyt przeciągające się mówienie nawiasem, przyznam, że jak na Obywatela Wszechświata jestem strasznie niedofinansowany. Smuteczek – fiuteczek.) Cały ten desperacki zwrot ku jasności wziął się nie bez przyczyny. Badania krwi Kosmozaura, czyli mnie, pokazały, że nie noszę w sobie karpenterowskiego cosia ani kartmanowskich wszy (if ju noł łat aj min), jak dotychczas podejrzewano, ale mam straszliwy niedobór witaminy D. Tak, tak. Zbyt dużo jest mroku w diecie Kosmicznego Bastarda. I stąd mają kluć się trzy moje największe zmory: chroniczne niewyspanie, męczące bóle głowy i postępujące z wiekiem ponuractwo. Ale moja natura to właśnie natura nocnego zwierza, a teraz muszę myć się w słońcu… Co ja jestem – kot Brunona Szulca?! Owszem, wielce doceniam i szanuję jego styl, sam niemało zakupiłem przypraw w jego sklepach, no ale ja Was proszę!... Kotów ja przecież zasadniczo nie trawię – kłaczkiem mi stają w gardle. A słońce przecież mnie zabija! Tak było od zawsze. Od zawsze też karmiłem się mrokiem, pociąganym zachłannie prosto z czarnego cyca Wielkiej Pramatki! Słonecznym latem gardziłem i byłem w nim niczym padalec głęboko pod głazem gorejącym zawinięty… Na nic te spazmy. Diagnoza jest ostateczna. Z nauką nie wygrasz, a zwłaszcza – z medycyną. Wychodzi więc na to, że w życiu trzeba zachować Yin i Yang: kapkę jasności w mroku i kapkę mroku w jasności.

Ale gdy tak bez żadnych filtrów ochronnych gapiłem się w słońce, jedno me zdesperowane i czarne niczym śląski węgiel ślepie uciekło i skryło się w wątłym cieniu planety w trzeciej kolejności okrążającej gwiazdę. Pewnie myślało, że żadne z pozostałych dwunastu nie dostrzeże jego anarchii – w końcu były totalnie oślepione blaskiem. Korzystając z tego, zapuściło się w najczarniejszą otchłań Republiki Cebulowej, od półrocza toczonej i rujnowanej przez złośliwy nowotwór tzw. dobrej zmiany. Zobaczyło, że oto spełniały się wszystkie moje złe wróżby i czarnowidztwa. Ale nie czułem z tego powodu jakiejś wielkiej satysfakcji. No może tylko taką, że nie wyszedłem na histeryczkę, w końcu w tym, niestety wciąż patriarchalnym, wszechświecie nikt na nią wyjść nie chce. Obraz malował się doprawdy posępny.

Władza państwowa i władza kościelna już dawno tak się szczerze wzajemnie nie masturbowały. Och! Och! Och! Ach! Ach! Ach! Tak gładko, ślisko, bezpruderyjnie, z radosnym plaśnięciem i wesołym szelestem. A wszystko w zielonych rękawiczkach – utkanych z tłustego hajsu. Nikt już nie zamierzał się certolić z białymi rękawiczkami, bo w razie czego zawsze można było zasłonić się tzw. Magiczną Tarczą Suwerena, a faktycznie – tarczą bezczelnej obłudy z przytwierdzonym na niej że-niby-suwerenem. Czarni książęta musieli dostać zapłatę za tak zaciekłe prowadzenie kampanii politycznej. Zgodnie z wielowiekową tradycją i z pocałowaniem w ich chrześcijańską duszę – dostali i złoto, i ziemię. Ale i tego prędko było im mało. Purpurowo-złote skarabeusze zapragnęły trzeciej daniny: ofiary z krwi. Bo w końcu apetyt wzrasta w miarę gryzienia. Ową ofiarą – zgodnie z wielowiekową tradycją – stać się miały kobiety. Episkopat wziął na celownik – sami wiecie jaki – swój ulubiony target: macice. Zaś zabobonny lud oraz zależna władza niebawem miały je dla niego zniewolić. Dawny łżekompromis aborcyjny teraz już im nie wystarczał. O nie! Przecież teraz religijne bestie mogły używać do woli – prawie tak, jak to miało miejsce w średniowieczu. Zażyczyły sobie tedy, aby kobiety bezwzględnie rodziły dzieci z nieuleczalnymi wadami genetycznymi i te śmiertelnie chore (np. z niewykształconymi głowami), a także, by donosiły ciążę, która jest efektem gwałtu (w końcu co łaska pańska, to łaska pańska, wybrzydzać kobiecie nie wypada) oraz taką, która stanowi zagrożenie dla ich własnego życia. Bo czymże jest wielokomórkowy organizm dojrzałej kobiety, będący nie tylko inwestycją jej rodziców, ale i częścią szerokiej sieci społecznej, a ponadto posiadający samoświadomość, plany, marzenia, rodzinę wobec cudu zwanego zygotą, w której objawiać się ma sam paluch boży? Jak to czym? – Puchem marnym! Tym! ZYGOTE ÜBER ALLES! AMEN.

Ślepie obserwujące zastanawiało się nawet przez chwilę, jak na to zareagowały wszystkie plebańskie gosposie… Trudno jednak było mu orzec. I to nie tylko dlatego, że nie posiadało ust. Zwyczajnie, nazbyt zawiłe są ludzkie losy, nazbyt pokrętne ich psychiki. Mimo to wielce prawdopodobnym wydaje się, że gosposie ślepo i bezgranicznie ufają swym zakłamanym acz boskim protektorom. Wszakże czarnych książąt ani święte, ani tym bardziej świeckie prawo nie obowiązuje... No, ale chyba mają jakąś świadomość, że one same nie są Narodem Książęcym tylko narodem gosposim…

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że choć Ludzka Stonoga (ta, której początkowo nie było słychać, bo coś się, coś się zepsuło) w wielu kwestiach mogła się srogo mylić, to jednak ona właśnie była prawdziwą polską Kasandrą XXI wieku, a jej niecenzuralne słowa, przy których całkowicie blakły nawet najbardziej złowieszcze przestrogi Bękarta z Kosmosu, zdały się najlepiej opisywać całe bezprawie Republiki Cebulowej. Z kolei konkluzja ta świadczyła dobitnie, że moje zbuntowane oko ostatecznie utonęło w mroku. W dodatku ciągnąc za sobą całą kosmiczną jaźń. Bo przecież brzytwy się chwytało nie będzie – nie ma rąk i jest dalece delikatnym organem, którego trzeba strzec, jak… Wtem w tym czarnym oceanie pojawiła się kropelka bieli. Z początku niemal niewidoczna, szybko zaczęła rosnąć. Okazało się przecież, że kobiety stanowią ponad połowę populacji i wcale nie zamierzają bezczynnie patrzeć, jak władza przehandlowuje resztki ich praw reprodukcyjnych panom w sukienkach o doprawdy pasożytniczej naturze, i to z tych pasożytów, co ni chuja nie troszczą się o swego żywiciela. Wielu mężczyznom też się to nie spodobało. I ja im się, kurwa, wcale nie dziwię! Spór o Trybunał był, zdaje się, trochę jakby wybujały dla dużej części społeczeństwa, ale tzw. Gra o Macice – wcale nie. Trzynaste ślepie odniosło jasne wrażenie, że ci, co dotąd byli ślepi – nagle przejrzeli na oczy, letni zrobili się gorący. I tak oto z najciemniejszych ciemności wyrosły najjaśniejsze jasności…

Kosmiczny Bastard wraz z jego Czarną Dziurą i całym Horyzontem Zdarzeń solidaryzuje się z kobietami w Polsce, unosząc groźnie swój Astralny Wieszak! Niechaj obecny rząd oraz wspierająca go kruchta przekonają się wreszcie, że Polska Wszechwagina jest jak najbardziej dentata, a napadnięta, potrafi odgryźć się boleśnie!

Odniosłem wrażenie, że Gra o Macice dała silny oddolny impuls, obywatelski znak oporu, który wzmocnił dotychczasowe działania opozycyjne. I już nie tylko KOD, partia Razem i niezmordowane niesporczaki, ale też Komisja Wenecka, prawnicy, Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy, coraz więcej samorządów, triumwirat prezydencki, a także wybitny historyk Norman Davies dobitnie krytykują nierządy rządzących, stając twardo w obronie prawa i sprawiedliwości (tych prawdziwych). Tylko prokuratura kuleje pod panowaniem Ziobry, chociaż nie można powiedzieć, aby nie było w niej ludzi uczciwych i godnych podziwu. I jeszcze Petru zaczął widzieć jakieś podejrzane światełka tam, gdzie światełek w ogóle nie ma żadnych. Coraz dziwaczniej sobie pogrywa ten czołowy podobno opozycjonista. Ja – przyznam szczerze – jakoś nigdy mu nie ufałem… Ale czy choć ten jeden raz moje złe przeczucia nie mogłyby okazać się błędne? No, nie mogły – kropelka ciemności...

Tu nie pozostaje nic innego, tylko przywołać słowa wodza IV Rzeszospolitej: Nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne! A od siebie dodam i powtórzę, że w mroku zawsze czai się kapka jasności, a w jasności – kapka mroku. Jebane Yin i Yang. Nie zmienia to jednak faktu, że wiemy już nazbyt dobrze, z czym powinniśmy walczyć i czego mamy bronić. Koniunkturalnym relatywizmom i innym petrusowym światełkom mówimy stanowcze „No kurwa nie!”. Pamiętając, że raz dana wolność nie jest daną nam na zawsze. Bo zawsze to trzeba o nią dbać. Dlatego musimy pozostać czujni – rzecz jasna w sposób racjonalny, a nie paranoiczny – i jedno oko nieustannie mieć gotowe do buntu! ];=0

A teraz darmowa porada zdrowotna: pamiętaj, Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku, jeśli mieszkasz w Polsce, koniecznie sprawdź poziom witaminy D – to bardzo ciemny kraj. Szczególnie mało jest słońca od października do kwietnia (zwłaszcza ostatniego). Wiosna i lato wciąż nie niosą wielkich nadziei na prawdziwe przejaśnienia. Bowiem ciemność tu panująca sprawiła już, że niejedna piękna klacz padła. Być może zginie i prastara puszcza. Z pomocą przychodzi nam jednak przemysł farmaceutyczny. Połykając suplementy diety, możemy w łatwy sposób nadrobić niedobory witaminy D. W dodatku nie będziemy musieli zażywać niezbyt przyjemnych słonecznych ablucji. Oczy nie będą piekły od blasku, na rajbany pieniędzy wydawać nie będziemy musieli, no i nie dostaniemy czerniaka…

Na koniec jeszcze cytat Wam, Kochani, zapodaję – tak na uspokojenie. Tym razem całkiem nie ironiczny, bo wyjęty wprost z najlepszej prozy poetyckiej, jaką kiedykolwiek dane było mi przeczytać:

Widziałem smutny powrót mego ojca. Sztuczny dzień zabarwiał się już powoli kolorami zwyczajnego poranka. W spustoszałym sklepie najwyższe półki syciły się barwami rannego nieba. Wśród fragmentów zgasłego pejzażu, wśród zburzonych kulis nocnej scenerii - ojciec widział wstających ze snu subiektów. Podnosili się spomiędzy bali sukna i ziewali do słońca. W kuchni, na piętrze, Adela, ciepła od snu i ze zmierzwionymi włosami, mełła kawę na młynku, przyciskając go do białej piersi, od której ziarna nabierały blasku i gorąca. Kotsmiczny Bastard* mył się w słońcu.

___________________________________________________________________________

* przerobienie oczywiście jest moje (przyp. mój), choć i bez niego, to byłby naprawdę kosmos,

ale niestety jestem troszeczkę próżny, przepraszam…

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry