Wyszukiwanie

:

Treść strony

Felietony

Autoportret

HORYZONT ZDARZEŃ MIĘDZYGALAKTYCZNY STRAŻNIK WOLNOŚCI

Autor tekstu: Kosmiczny Bastard
Ilustracja: Kosmiczny Bastard
22.03.2016

Kosmiczny Bastard niby przedwieczny filozof przysiadł na gładkim głazie, który nieznana siła przysłała na Horyzont Zdarzeń jeszcze u jego zarania. Na siedmiopalczastej dłoni wsparł rozognione, ciężkie i jajowate czoło. Biel jego ogromnych, doskonale okrągłych oczu iskrzyła się niespokojnie. Znak to, że tym razem wykładał będzie najwyższe sufity wszechświata! W egzaltowanych bólach rodził mądrości z kosmosu łona! Wszakże przysiadł na zimnej, antracytowej skale nie po to, by nabawić się wilka, lecz po to właśnie, by stanąć w obronie wolności!

 

Pozwolicie, że na początku przejdę do bardziej bezpośredniej formy pierwszoosobowej. Nie chciałbym tworzyć niepotrzebnego dystansu pomiędzy moją sromną personą, a Szanownym Czytelnikiem, skoro już i tak mamy między sobą całą galaktykę... Otóż ostatnimi czasy do moich nietoperzowo-satelitowych radarów z najróżniejszych zakątków wszechświata docierają niepokojące echa, jakoby wyczerpały się zachodnie idee demokratyczno-liberalne, zaś duch wolnościowy okazał się w gruncie rzeczy jałowy, przez co winien czym prędzej wyzionąć ducha. Podobne przesłanie zawierał także pewien tekst traktujący o wymowie i znaczeniu społeczno-kulturowym prac Aleksandry Waliszewskiej, który – o dziwo! – przeczytałem w całości, a nie tylko nagłówek i krótką zajawkę poniżej, jak to mam w zwyczaju… I wbrew pozorom wcale nie jestem z tego dumny.

 

Twórczość wspomnianej malarki podziwiam już od dłuższego czasu. Zawsze doceniałem ją za doprowadzony do perfekcji techniczny i estetyczny minimalizm, który w porażający sposób oddaje larwalność, brud i szaleństwo ludzkiej egzystencji. Ta genialna prostota jasno ukazuje pierwotny chaos, który czyha tuż pod powierzchnią pozornie bezpiecznej codzienności. Artystka na swoich obrazach potrafi wycisnąć do samej krwi i osocza gęstą ropę powszechnego podskórnego skurwysyństwa. W moim odbiorze czyni to ona, aby móc ostatecznie je potępić – nawet jeśli towarzyszy temu pewien turpistyczny zachwyt i poczucie zwierzęcej mocy. Katharsis, jak po wydmuchaniu – nomen omen – zakatarzonego nosa. Któż perwersyjnie nie zagląda wtedy obmierzłą otchłań zużytej chusteczki higienicznej, niechaj pierwszy rzuci smarka! Poza tym nawet najgorsze ludzkie instynkty są przecież źródłem energii życiowej. Ich uświadomienie jest wprawdzie niepewną, ale bodaj jedyną drogą umożliwiającą słuszne i satysfakcjonujące jej spożytkowanie (Tao Kosmicznego Bastarda).

 

Żeby jednak nie było tak różowo-brokatowo, pozwolę sobie nadmienić, że w twórczości Waliszewskiej niejednokrotnie irytowała mnie powtarzalność oraz niezbyt wyszukane pornograficzne prowokatorstwo. Żeby jednak było jasne: nie mam nic do prowokacji, ani do pornografii, jako środków artystycznego wyrazu – broń nieistniejący boże! Tyle tylko że ich nadmiar nieuchronnie prowadzi w stronę kiczu, banału i – co chyba najgorsze – znużenia. Zawsze jednak rozmiękczałem powyższą krytykę, podejrzewając, że jest ona zakorzeniona w zawiści wynikającej z niedostatecznie realizowanych ambicjach malarskich i takich tam artystycznych pretensjach…

WOW! WOW! BASTARDEŁ TAKI MĄDRY! TAKI SAMOUŚWIADOMIONY! WOW! WOW!

 

Zostawię na boku gwiezdne okruchy mojego wielce fascynującego żywota, wszakże nie chcę spojlerować Wam jeszcze nienapisanej autobiografii. Zaś tym, co naprawdę mnie poraziło w przywoływanym tekście było określenie Waliszewskiej mianem anarcho-konserwatystki! Ono też było powodem, dla którego przeczytałem go do samego końca, no prawie. Dla spokojności nerwów mógłbym pomyśleć, że to tylko takie zwichnięte i przeintelektualizowane pierdolenie (trochę jak moje własne, tylko że błędne), gdyby nie pewien fakt, który doprowadził moje zdziwienie do zenitu, jednocześnie odsłaniając pełnię wrodzonej i chyba niezbywalnej naiwności… Otóż okazało się, że sama artystka zgadza się z generalną wymową tekstu, ergo musi ona gardzi

„miękkim” liberalno-demokratycznym porządkiem z jego wolnościami!

 

A ja właśnie dzisiaj zamierzam z gołym cycem stanąć na barykadzie wolności i zanucić Wam kosmiczną marsyliankę. Pomimo wielu złowróżbnych znaków i narastającego ziemskiego kryzysu, nie zgadzam się z wieszczonym dookoła schyłkiem zachodniej idei wolnościowej oraz nieuchronnym powrotem średniowiecznych mroków, jako jedynym remedium na obecne niepokoje. Uważam, że liberalizm obyczajowy jeszcze się nam na dobre nie narodził, żeby można było mówić o jego przebrzmieniu, jałowości czy też śmierci z tak zwanych naturalnych powodów.

 

Jedyny liberalizm, jaki zdążył w pełni rozkwitnąć, to liberalizm gospodarczy. Ale niezbyt piękny to wykwit. Bowiem dość powszechnie fetyszyzowana wolność rynku prowadzi do zniewolenia ludzi, którzy z różnych powodów, choćby statystyczno-ekonomicznych, nie mogą zostać Wilkami z Wall Street, a których głównym celem życiowym staje się przeżycie samo w sobie, zaspokojenie tych najbardziej podstawowych potrzeb. Syci panowie w garniturach jakoś nie widzą – czy raczej nie chcą się do tego przyznać – że broniąc ze świętym oburzeniem wolności gospodarczej, sankcjonują w istocie przemoc ekonomiczną wobec większości społeczeństwa. Walkę społeczną uznają za naturalną kolej rzeczy. I tak silniejsi (bogatsi) mają prawo gnębić słabszych (biedniejszych), bo przecież ci drudzy sami są sobie winni, jako zaparte lenie i nieroby... Oczywiście jest to jedna wielka bzdura!

 

Niczym nieograniczony liberalizm gospodarczy prowadzi do czystej anarchii, która ostatecznie redukuje się do jednego nadrzędnego prawa – prawa silniejszego. I jakoś trudno mi się zgodzić, że to właśnie jest wolność. Większość, zamiast zastanawiać się nad, dajmy na to, istotą fala grawitacyjnych, zmuszona jest myśleć, skąd wziąć pieniądze, żeby zaciągnąć kredyt w banku i zapłacić za mieszkanie dwukrotność jego ceny, harując na śmieciówkach po dwanaście godzin dziennie. Na osłodę mówi się im, że przecież wolny rynek pozwala swobodnie się bogacić i w sumie to mogą osiągnąć wszystko, jeśli tylko porządnie zakaszą rękawy...

 

Tak też w kwestiach gospodarczych w dużej mierze jestem socjalistą, ale wcale nie czuję, żebym jakkolwiek zdradzał tym piękną Mariannę. Najogólniej rzecz ujmując, uważam, że państwo, jako przejaw umowy społecznej, powinno dbać o podstawowe potrzeby wszystkich obywateli w niej uczestniczących. Naturalnie w ich interesie jest wtedy dbanie o państwo. Dobre państwo pobiera podatki, żeby uwolnić obywateli od wyczerpującego trudu, jaki wynika z samodzielnego radzenia sobie z podstawowymi problemami egzystencji oraz by wspomóc najsłabszych. Tak też socjalizm stoi twardo na barykadzie wolności, przeciwdziałając – w przeciwieństwie do liberalizmu ekonomicznego – zamianie stosunków społeczno-gospodarczych w ogromną galerę.

 

Nigdy też nie potrafiłem pojąć tej logiki, że wysokie podatki są złe, bo państwo ogranicza moją wolność, zabierając część moich ciężko zarobionych pieniędzy. Jeśli tylko te wysokie podatki zwrócą się pod postacią dobrych szpitali, żłobków i przedszkoli, darmowych podręczników dla dzieci, godnych emerytur, to przecież ja nie będę musiał samemu się z tym wszystkim pierdolić, ani być na łasce zdziczałych kapitalistów, która jak świat światem na pstrym koniu jeździ, co pasie się pieniądzem. Podobnie niedorzecznym jest założenie, że państwo, które w istocie jest przedstawicielem banków i korporacji, a na zwykłych obywateli i choćby ich prawa pracownicze ma totalną wyjebkę, to jest dobre, wolnościowe państwo. Wolność powinna się kończy

tam, gdzie zaczyna się krzywda drugiego człowieka. Niby to taki banał, a ja wciąż mam wrażenie, że większość ludzi pojąć tego nie może – zwłaszcza w kwestiach gospodarczych.

 

Z moich obserwacji wynika ponadto, że powszechne poczucie biedy i wyzysku prowadzi do nieciekawych sposobów kompensacyjnych. Można je zamknąć w takim oto zdaniu: „ Może i jestem biedny, ale przynajmniej nie jestem pedałem / ateistą / feministą / czarnuchem”. W ten sposób liberalizm ekonomiczny nie tylko jest przyczyną wyzysku, ale dodatkowo staje się jednym z głównych powodów, dla których liberalizm obyczajowy nie może rozwinąć skrzydeł. Tym samym umacnia on konserwatyzm światopoglądowy i nieodłącznie powiązane z nim podziały klasowe. W dodatku kwestie wolności obyczajowych niejako stają się tu tematem zastępczym, czymś nie do końca poważnym… No bo, czy wypada kłopotać się związkami partnerskimi, gdy tak wielu ludzi żyje w skrajnej biedzie?

 

Takie pytanie oczywiście nie ma większego sensu. Nie należy bowiem stawiać w opozycji problemów światopoglądowych i ekonomicznych. Wszakże kłopotać się nimi można symultanicznie i to nie tylko w szóstym wymiarze, a np. w zniesławionej i złą sławą się cieszącej Republice Cebulowej. Dążenie do wolności, tolerancji i demokracji wcale nie musi wykluczać dążenia do dobra wspólnego i równości. Liberalizm obyczajowy, zakładający, że każdy ma prawo żyć wedle własnych upodobań, dopóki nie krzywdzi innych, powinien iść ramię w ramię z takim socjalizmem gospodarczym, który zakładałby, że swoboda ekonomiczna kończy się tam, gdzie zaczyna się niesprawiedliwość i krzywda społeczna. To jedyna droga, by stworzyć lepsze, lewe jutro i nie uciekać przed wolnością w fatalistyczno-histeryczne brednie średniowieczne. Jako Międzygalaktyczny Strażnik Wolności, z całą mocą sprawowanego urzędu, pragnę powiedzieć, że puszczony samopas liberalizm ekonomiczny jest przeżytkiem, który nie służy wolności, a jedynie utrwala konserwę i wyzysk. Amen, kurwa!

 

Wracając do anarcho-konserwatywnej deklaracji Aleksandry Waliszewskiej – no cóż dalej podziwiał będę jej prace, wszak dojrzałem już na tyle, by wiedzieć, że estetyka wcale nie musi być moralna, aczkolwiek niesmak pozostanie… Gdy widzę polityków, publicystów, dziennikarzy czy zwykłych, szarych ziemian, którzy patrząc w swe czarne palantiry, przestali wierzyć w wolność i rozpaczliwie pragną wyzwolić się z braku kajdan, modląc się o kolejne rządy jeszcze twardszej ręki, no to jakoś tam jeszcze przełknąć to potrafię. A jak już przełknę, to i przetrawię, a ostatecznie wydalę – być może złudne – ale jednak wrażenie, że rozumiem. Jeśli zaś chodzi o artystów, którzy z jednej strony z taką swobodą naruszają powszechnie obowiązujące tabu, w dość oczywisty sposób doprowadzając konserwatywnego odbiorcę do świątobliwej palpitacji i plucia żrącym jadem święconej wody, a z drugiej strony – odrzucają wolność na rzecz tępej siły i ciemnego dogmatu to… to coś całkowicie dla mnie niestrawnego i niepojętego. ‘Error 666’ na monitor jaźni wypierdala i zawiesza system. Chyba że to tylko takie artystyczne pierdu pierdu la la la, a ja właśnie wychodzę tu na kosmicznego naiwniaka. Cóż, nie pierwszy to już raz.



P.S. Jakby ktoś jeszcze nie wiedział, Albert Einstein miał rację – wszechświat to stara pomarszczona kurwa. Teraz to już oficjalne. Teoria względności znów dokopała teorii kwantowej. I nawet mi Cię nie żal, Stephenie Hawkingu. Moja Czarna Dziura ma się dobrze i wcale nie paruje!

 

 

P.S.II Z perspektywy moich mrocznych trzewi i świńskiej gehenny znacznie większym osiągnięciem od potwierdzenia fal grawitacyjnych jest ugotowanie zjadliwych mitbolsów z mięsa w pełni wyhodowanego w laboratorium. Dokonali tego na początku bieżącego roku kucharze i naukowcy z Memphis Meats – szacunek im i wieczna chwała!

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry