Wjechał swoją niezdezelowaną staruchą do toxicstrefy, płacąc myto za brak zestawu cichoszepczącego.
– Czy je pan mięso panie Stefanie – zapytał cyberstrażnik podmiejski ze srogą miną, wpatrując się w kartę tożsamości..
– Nie… – glina nagle podniósł wzrok, a jego mina przybrała jeszcze sroższy kształt – …ale wciągam sporo sfermentowanej wydzieliny z krowich sutków.
Ten manewr zawsze działał. Na wszelki wypadek Stefan zawsze woził nawet ze sobą kawałek sera w bagażniku.
– Dziękuje panu bardzo – odparł funkcjonariusz przerywającym protokół złomotrzaskiem i zaczął sporządzać notatkę na kawałku ciekłokrystalicznego notesika.
Czytanie tych wypocin jest i tak bez sensu, podobnie jak oddawanie zużytego papieru toaletowego na makulaturę w mennicy pańszczyźnianej, wierząc, że wróci z czystej sprawiedliwości. Tak naprawdę większość pieniędzy jest brudna. Pot, roztocza, sperma, mocz, amfetamina, DNA policjantów, złodziei, kurew i proboszczów z Szczebrzeszyny Dolnej.
Dojechał wreszcie na miejsce, gdzie Klawisz powolnie sączył palisoka. Bar Necrovision & Enemies zwykle o tej porze opustoszały wypełniało tęgie do picia i zawzięte do gadki-szmatki towarzystwo.
– Nieprawdopodobnie wprost spierdolił tę sprawę, pozornie, jak widać, tylko niespierdalalną! – zaczął od razu, gdy go zobaczył, podnosząc zrezygnowaną mordę zza jakiejś prostytutki, która próbowała właśnie zostać psychoterapeutą. – Sadzisz, kurwa, najlepsze orchidebile na świeżo wybudowanych drogach na cześć przyjazdu jaśniepaździerza, najlepszych zawodzirejów z okolicznych klubikacji wraz z kapelą ściągasz w ostatniej chwili, by swym polifonicznym strumieniem nienawiści rozgonili wściekły do buraczanych przejawów jawnej agresji tłum oponentów i co? I chuj! – Klawisz patrzył na popielniczkę jak w szklaną kulę.
– Kiedyś wywróżyłam z popiołu wynik meczu... – zaczęła dziewczyna.
– Chuj mnie Bożenko obchodzi jakiś mecz?! – wydarł się na nią Klawisz – A już takie pierdoły gadał pod koniec, że się go słuchać nie dało na trzeźwo. Zresztą, gdyby sam się czegokolwiek napił jak człowiek, to można by jakoś wytłumaczyć ten meksyk...
– A to posunięcie, żeby po latach dyktatury dać im jedną możliwość wyboru i to czego? Sposobu wyboru? Ha ha ha piękne! – roześmiał się siedzący dotąd cicho obok Pokrak, już prawie przez łzy zagryzając kolejną kolejkę kalmarsonem. – Założę się, że jak zwykle będzie po połowie.
– Już się nie zakładam. – odparł Stefan – Nie dlatego, że to nie legalne. Kiedyś się założyłem i wtopiłem. Dosłownie! Założyłem się z przyjacielem, że nie przepłynie jeziora. No i, kurwa, nie przepłynął. Utopił się jak opona w roztopionym asfalcie, a ja zostałem bez przyjaciela i kasy. Kto mi ją miał niby oddać. Głupi byłem – zasępił się Stefan. – Prawdy też już nie mówię. Co najwyżej półprawdę lub gównoprawdę...
– Ja też nie! – wypalił klawisz – Wszędzie kamery, mikrofony... Uwielbiam być beneficjentem sukcesywnej retoryki. Efekt świeżości zawsze ma ostatnie słowo.
– I za to się napijmy! – wybełkotał Pokrak – Kłamstwo to polityka. Mówienie prawdy to demolowanie teorii.
Pili w milczeniu przerywanym szczekaniem wiszącego nad barem telewizora:
Natura ma zbyt wiele skutków ubocznych. Cała nadzieja w syntetykach, powiedział prezes naczelnej zdrady lekarskiej, sypiąc resztki samosiewnej plantacji randapem i zagryzając kromką mocarza. Minister zdrowia uczy kultury używania grajdoła, który kopiemy sobie sami licząc na potknięcie nieludzkiej stonogi. Tymczasem w Wawelowie się udało! Naczelna gadzina orzekła, że reklama ma reklamować, a nie pomagać bezdomnym potrzebującym – tym bardziej tak estetycznie z widokiem na pałac, którego pozazdrościli jego namiestnicy...
– Żeby nasza sytuacja była taka prosta. – zaczął znowu Klawisz – Wyburzasz beton z korzeniami i delegalizujesz kolejne słowa jak chwasty.
Bożenka delektowała się drinkiem i perspektywą nadpływających profitów, a zwłaszcza końca tej sytuacji. Brzydziła się tymi korporacyjnymi aparatczykami knującymi w zaciszu wysokości przewyższającej jedynie dwoma piętrami piramidy uniżony plebs. Ona też nieraz robiła laskę i nie raz nie byle komu. Nie mówią ci wprost tego, co myślą pod poważną wiecznie maską wetkniętą we wsadzony w dupę wiecznie kij. Ale każdy kij ma dwa końce! Nawet w jej zapyziałym firmamencie zysków i zusków – gdzie teoretycznie nie ma konkurencji szczurów – znajdzie się taka intrygancka franca, co kaski podwyżkę zasłużoną ci podpierdolić zapragnie, a potem nasra na głowę i zamuruje perspektywy w malutkich oknach, zmieniając pomieszczenie socjalne w dysocjacyjny kurwidołek.
Podobnie brzydziła się tych reduktorów bezczelnych na tyle, by dzień przed wyborami płakać na antenie, że chuj wielki i trzy bąbelki się staną, jak jego pacynka nie zostanie gwiazdą cyrku. Dziennikarska bezstronność poszła się dymać ze zdechłym jeleniem.
I tak większość jest nieodwracalnie przyspawana do stołków i kagańców własnych interpretacji bycia pomocnym. Ostatnio nawet zaczęli wozić te gadżety ze sobą, żeby napotkane targety nie musiały stać, bo jeszcze mogli by to zrobić po złej stronie granicy tolerancji na liczbę atomów węgla.
Jak długo jeszcze mogę balansować nad tą przepaścią intelektualną bez lęku wysokości?