Ja, Kosmiczny Bastard, łypiąc kaprawym ślepiem krokodyla z horyzontalnych swych pieleszy na zdarzenia ludzkiego świata, coraz bardziej czuję, że coraz mniej mnie to wszystko interesuje…
Spór o związki partnerskie, sejmowi durnie mówiący o in vitro, jadowita kościelna agentura, wciąż nienasycona ziemską władzą i wpływami, polityczne popisy i dansy prawo-lewo, antyczny chór zamrożonych zarodków, różnej maści skandale skrojone na miarę przeciętnej gospodyni domowej czy wreszcie te żenujące kampanie społeczne – kogo to jeszcze rusza? Ale widać rusza. Taki macie – tfu, tfu – klimat. Dziennikarze wciąż mają pracę, plebs wciąż ma rozrywkę. A ja się chwytam za własną diamentową mózgoczaszkę i zadaję jej oto pytanie: pisać czy nie pisać? Czy aby nie lepiej płazem puścić tego płaza, co z byle mielizny tu wypełza, niż go bić dla bicia piany? Może sam zdechnie – przemilczany…
Tak się przy tym składa, że pluję totalnie na prasę, radio i telewizję (jeśli już kiedyś o tym pisałem, to przepraszam i kajam się w prochu i w pyle na kupie gnoju, ja – Kosmiczna Ściera, bo musicie wiedzieć, że najbardziej we wszechświecie nienawidzę się powtarzać, powtarzać się nienawidzę!). Jedynie internety to jeszcze trochę ja szanuję, bo w internetach można znaleźć wszystko. A nawet więcej. Oczywiście, co nie jest żadnym novum, na pierwszy rzut oka rzuca się tu najrozmaitsza ludzka podłość i głupota, idąca niemalże łeb w łeb z filmikami o śmiesznych kotkach i pornografią… Ale to wszystko ma jakąś swoją szczerość, nawet jeśli jest nieszczere, a to dlatego, że nie ma żadnej zacnej rady naczelnej, która decyduje o tym, co przeciętny internauta chce zobaczyć, co kupi, co mu się spodoba, a co jest misją… I żadne jebane targetowane reklamy tego nie zmienią! Ani nawet macherzy od pozycjonowania nie mają wiele do gadania, bo jeśli dzielny poszukiwacz zechce, to znajdzie wszystko, co tylko zechce. A nawet więcej… Poza tym świat wirtualny tworzy się od spodu. Tak też w Internecie spełnia się i w pełni rozkwita demokracja! Ale zostawmy już to quasi-filozoficzne pierdolenie, bo właśnie zbiera mnie się na mdłości…
Wszak wyznać chciałem szczerze, że nie raz srogo się uśmieję z tych ziemskich durni, ale czynię to wyłącznie dla czystej przyjemności rechotania, nieskalanej żadną dalszą refleksją czy też trwogą o losy Waszego świata. Nauczyłem się, że ze złych słów nie zawsze wynikają złe czyny, choć niejednokrotnie się do takowych one się przyczyniają, a i krzywdzą same w sobie. Jednak gdyby złe słowa wprost przekładały się na złe czyny – już dawno leżelibyście pod gruzami Waszej cywilizacji, zupełnie martwi i całkowicie nieżywi. Szkoda mi też czasu, by jątrzyć złości, gdy brak mi czasu na przyjemności. Rechoczę, więc niby mała, kosmiczna żabka, co wszak plebejskie ma korzenie, a w dodatku sama od pismaczenia się nie wzbrania... I choć wiem, że pusty rechot potencjalną grozę ludzkiego pojebania mi przesłania, to co ja mogę? Chyba jebnąć meteorem. Albo, co gorsza, internetowe toczyć boje. Ponadto prawda nasuwa się też taka, że głupotę niezmiernie rzadko trzeba dziś obnażać, gdyż zazwyczaj spaceruje ona zupełnie nago, w biały dzień, a w dodatku w świetle reflektorów. Problem tylko taki, że za tym płazem milion innych pełznie i się w jego blasku miło grzeje…
I tak w nieunikniony sposób dochodzimy do tego momentu, gdzie trzeba przywołać złote słowa George’a Karlina:
Pomyśl o tym, jak głupi jest przeciętny człowiek, a potem uzmysłów sobie, że połowa ludzi jest głupsza od niego.
Przy czym dodam, że ja, naturalnie, nie jestem ani „głupi”, ani „przeciętny”, ani tym bardziej „człowiek” – w końcu ja jestem kosmiczny, a kosmiczność zobowiązuje.
Jedyny spór, który uważam za słuszny i który wciąż chce mi się wieść, to paradoksalnie codzienny spór o słowa. Realną władzę ma, bowiem ten, kto nam ustala definicje. Dla przykładu, mogę o sobie całkiem poważnie powiedzieć, że wiodę żywot bezgrzeszny, albowiem pojęcie „grzechu” – mnie, jako ateisty – w ogóle nie dotyczy. Chociaż z niemałą dumą i na przekór drugiej stronie powiedziałbym, że jestem Największym Grzesznikiem, Jaki Kiedykolwiek Stąpał Po Horyzoncie Zdarzeń, to jednak staram się tego nie robić. A to z tej prostej przyczyny, że nie chcę funkcjonować w obcym świecie semantycznym i na jego zasadach. Innymi słowy, po całości pierdolę ich definicje. Niestety język, będący odwiecznym polem walki, został już zawłaszczony tak bardzo (dlaczego wulgaryzmy dotyczą sfery seksualnej, ja się pytam?), że częstokroć potrzebna jest nowomowa, którą jednak trudno jest się porozumiewać… Może kiedy indziej pociągnę ten dość skomplikowany wątek nieco szerzej, ale nie dzisiaj, bo dzisiaj upał i zwyczajnie mi się nie chce…
Problem pozostaje jednak taki, jak nie obnażać nagiej już głupoty, jak chce się wysmażyć Wam felieton, a przecież smażenie felietonu to nic innego, jak bicie płaza?
Ano tak, jak właśnie to uczyniłem – KA-BUUUM!!! – na metapoziomie z głupim płazem się pierdoliłem! Nową jakość tu ubiłem!
A teraz spójrzcie, skoro już możecie, jak z bliska Pluton się do Was uśmiecha. Myślę, że cieszy się z ostatniej decyzji Sądu Najwyższego USA. Wkrótce wyrośnie na nim tęcza – na złość papieża i każdego prawdziwego polaka…