Zgoda buduje, zgoda na wszystko! Zwłaszcza na brak myślenia i łączenia faktów przez reprezentatywną grupę okazów gimbazwierzyny. Nadchodzą kolejne wybobry! Warto zatem – przy szklanicy taniejącego zwykle o tej porze roku sfermentowanego soku z buraków lub jabłek – zastanowić się, na czyje wizje kierowania naszym – tonącym w gąszczu nowych zakazów, nakazów i fotoradarów – życiem postawić swój krzyżyk, kółko lub heksagon. Małe znieczulenie jest tutaj kluczowe, gdyż wybór pomiędzy nazwiskami, które (po latach dekadencji) brzmią jak wyzwiska, jest jak picie wina bezalkoholowego.
Każdy zdrowy psychicznie, względnie stabilny emocjonalnie i rozwinięty wystarczająco do tego, by kierować swoim losem własnomyślnie, ograniczyłby – przynajmniej w części – liczbę przepisów, podatków, formalności i przede wszystkim ryjów rozdartych między korytem naszych oczekiwań i sraczem własnych frustracji. Każdy przeciętnie inteligentny homo, hetero, bi lub trans sapiens potrafi wyciągać wnioski, zwłaszcza gdy ma wszystko czarno na białym lub nawet na szarym, jeśli świeci, wrzeszczy i pluje kortyzolem w niekumatego kelnera. Większość jednak normalna bynajmniej nie jest i nie wiadomo, co dobrego by się stało, gdyby miała inny wybór niż pomiędzy mniejszym a większym złem. Wyboru tego zresztą też nie ogarnia, gdyż woli czytać przedruki scenopisów z pirackich taśm niż nocnik ustaw. Jesteśmy więc potencjalnie bezpieczni w tym faszystowskim debilionie i potencjalnie nawet całkiem wolni w wyborze oleju. Trzeba tylko uważać, żeby nie zadławić się swoją foliową wolnością i sprawiedliwością z obawy przed jej wymiarem, a ten często nie mieści się w naszych znanych kilkunastu wymiarach, chociaż paradoksalnie ogranicza się zazwyczaj do czterech ścian, bez zbędnych klamek w percepcji. Już Pizdokrates odkrył prostą zależność, że gdy nie zabije Cię natura – zginiesz przez plastik. Odstrzelenie watachy odyńców bez bakszysza nie pomogło i obecnie zaropiałe oko Tetrymidy – którego transplantacja w mini-sterylny oczodół niezbyt się przyjęła – przeklina wszelkie płazy amazońskie przylatujące bez aktualnych psychotestów i szczepień wykonywanych przez ekspertów z naczelnej zdrady lekarskiej, a ponadto bez bezsensanu słodu i glutamiedzianu kutasu. To niedopuszczalne i skandaliczne, a jednak są wspaniali podludzie, którzy potrafią znaleźć pozytywne akcenty w tym szarym jak smog cieście. Ostatnio słyszałem nawet, że pomimo całej ohydy tej profesji przedstawionej skrupulatnie w poprzednich odcinkach dezinformacji są jednak uczciwi i wspaniałomyślni anestezjolodzy, którzy pomagają potrzebującym za friko (zwane także kwotą wolną od podatków). Co prawda, w jakiejś Le'gnicy, ale zawsze to pocieszające i pouczające dla tego pazernego motłochu ze związków zawodowych, które zresztą po wybobrach staną się i tak całkowicie amatorskie. A wszystko, co amatorskie jest nieprofesjonalne, nieformalne i złe, tak jak czarny rynek, szara strefa, a także niektóre rośliny jasnowate i konkubinat wśród owiec.
Zakładam więc odmóżdżające krzykaczki na rozpasane synapsy i zaciągam się mocno uspokajającym bełkotem miasta, w którym zostały jeszcze ostatnie bastiony natury, gdyż jego włodarze nie zabrali obywatelom jeszcze kwoty wystarczającej na postawienie parkingu dla petentów Świątyni Obojętności Ludzkiej w miejscu drzewek zaśmiecających liśćmi okoliczny beton.