Nie wiem, czy pamiętacie, jak w debiutanckim felietonie wspomniałem o homarach. Tak, nie pomyliliście się, chodzi właśnie o te sympatyczne, morskie skorupiaki, których ciało – najogólniej rzecz ujmując – składa się ze szczypiec, dziesięciu odnóży, głowotułowia i odwłoku. Tym razem szerzej rozgoszczą się one na Horyzoncie Zdarzeń, bowiem są to naprawdę fascynujące istoty żywe. Jedną z niezwykłych tajemnic homarzej natury jest to, że komunikują się, sikając z twarzy na siebie nawzajem. W tym celu ich głowy zostały wyposażone w specjalne sikawki usytuowane tuż pod oczami (dla biologicznych dyletantów przypominam, że oczy złożone homara są umieszczone na słupkach, a każde składa się z 14 tysięcy pojedynczych ommatidiów). Poszczególne komunikaty różnią się po prostu składem chemicznym wypryskiwanych spod oka „łez”. Czyż nie jest to proste i eleganckie rozwiązanie?! Ponadto homarze usta nie posiadają zębów, których odpowiedniki rosną dopiero wewnątrz żołądka. Ależ to sprytne! Nie trzeba tracić czasu, energii i pieniędzy na tak uciążliwe codzienne mycie zębów! Natomiast krew homara jest pozbawiona koloru, zaś w kontakcie z tlenem, np. podczas zranienia – staje się błękitna, ujawniając królewskie pochodzenie tego skorupiaka. Poważnie zaczynam się zastanawiać, czy w tym roku nie przepoczwarzyć się w homara…
Oprócz niebywałej urody i fantastycznych obyczajów jest jeszcze jeden powód, który skłania mnie do tej przemiany: otóż stworzenia te są nieśmiertelne biologicznie! A to znaczy, że nie umierają ze starości – zupełnie jak tolkienowskie elfy… Chociaż nieśmiertelność homara zdaje się być kwestią dalece bardziej wyrafinowaną. Albowiem, gdy jego organizm osiągnie mniej więcej etap ludzkiej pełnoletniości – odnawia się od samych podstaw. Komórki wracają do stanu poprzedzającego osiągnięcie dojrzałości płciowej. Następnie proces ten powtarza się co kilka lat. Przy każdej zmianie pancerza skorupiak regeneruje swe ciało – dosłownie cofając się w rozwoju. Dzięki czemu znów staje się cwanym, modnie ubranym i ociekającym koncentratem młodości nastolatkiem. LOL. (Nie jestem pewien, czy ten proces byłby korzystny dla gatunku Homo sapiens sapiens... Ale to pewnie dlatego, że – jak śpiewał pewien polski śpiewak – najbardziej mnie teraz wkurwia u młodzieży to, że już więcej do niej nie należę.) W komórkach homara nie występuje zapis ograniczający żywotność, a jego metabolizm nie jest zaprogramowany na taką trywialną rzecz, jaką jest śmierć ze starości.
Największy schwytany osobnik ważył przeszło 20 kilogramów, a jego szczypce bez trudu odcięłyby ludzkie ramię (i szkoda, że tego nie zrobiły...). Z kolei okaz, który w 2009 roku został złowiony u wybrzeży Atlantyku – ważył o połowę mniej od rekordzisty, ale dzięki wnikliwemu badaniu udało się oszacować jego wiek. Liczył on sobie nie bagatela – 140 lat! Skąd jednak biorą się żywotne moce homarów? Pytanie nie ma ostatecznej odpowiedzi, ale nie bez związku jest to, że posiadają one w chuj dużo telomerazy – enzymu odpowiedzialnego za naprawę błędów DNA (występującego w wysokim stężeniu np. w komórkach macierzystych). Zaś struktury chromosomalne zwane telomerami nie ulegają skróceniu w wyniku replikacji, jak ma to miejsce chociażby u tak niedoskonałego w swej budowie człowieka, dzięki czemu komórki homara mogą się kopiować w nieskończoność. Organizmy tych fascynujących skorupiaków wolne są od udręki osteoporozy, reumatyzmu, nadciśnienia, otępienia oraz pozostałych nieprzyjemności sprzężonych z procesami starzenia. Co więcej, potrafią nawet odtwarzać utracone kończyny! Tak też wspomniany 140-latek był zupełnie zdrów i wyglądał jak gigantyczna kopia kilkuletniego kolegi.
Homary jednak umierają (smuteczek), ale to tylko i wyłącznie za sprawą drapieżników (np. dorszy), chorób czy nieszczęśliwych wypadków. Wiele z tych szlachetnych stworzeń trafia do garnka, w którym gotują się żywcem…
I może to dlatego Francję spotkało ostatnio tyle nieszczęść, wszak tamtejsza kuchnia słynie z wielu dań z udziałem homara. Może to kara za pożeranie homara?! Prawdziwym wszak barbarzyństwem jest uśmiercanie tych uroczych, wesołych i biologicznie nieśmiertelnych stworzeń w imię płytkich uciech ludzkiego podniebienia!... Mimo wszystko odczuwam głęboką odrazę, gdy słyszę te niby mądre, zachodnie głowy, które bez cienia żenady mówią: – Charlie sam się doigrał. Od dawna się wygłupiał. Tak nieładnie się wygłupiał. Niegrzeczny Karolek dostał w końcu za swoje. Morderstwo… No tak, no ale on pierwszy zaczynał, uczucia ich obrażał. Mógł nie obrażać, a obrażał. Przecież wiedział, kogo obraża... – I ryczę niczym bydle wściekłe, całkiem niepomny homarzej gehenny. Bezskutecznie próbuję się oszukać, że te podłe głosy, to tylko moje paranoje. I nic, że siedzę daleko na Horyzoncie Zdarzeń, niemal nie czytam gazet (literalnie nie czytam książek, ale niczego nie mogę obiecać w tej materii w związku z 2015 rokiem), nie słucham radia i nie oglądam telewizji – bo i tak odpryski ohydnej paplaniny-rzygowiny rykoszetem co i rusz trafią wprost na moje skołatane zwoje nerwowe. – Jakby Karolek nie zaczynał, toby nie umarł. Jakby Charlie homara nie jadał… – No ja pierdolę, no! Wiktymizacja ofiar to się fachowo nazywa. Wiktymizacja ofiar, kurwa! I jeszcze to typowe oszukiwanie się, że jak się po prostu nie będzie obrażało czyichś uczuć religijnych, bo o tym tu mowa, to nie spotka nas nic podobnego. A właśnie, że nic podobnego! Innymi słowy – gówno prawda! Jak widać, granice obrażonych uczuć religijnych niejednokrotnie stoją ponad granicami państw, ponad prawem, ponad życiem ludzkim, a co gorsza – także ponad wszelkim rozsądkiem! No bo w końcu wolnoć Karolku w swoim domku czy nie wolnoć? Wbrew niepoważnej formie, pytanie to należy traktować z powagą, a co więcej – rozważać je w wielu kierunkach. Bo jeśli dalej posłuch zyskiwać będą mędrcy środka, co zupełnie źle pojmowaną tolerancję stawiają ponad obyczaje i prawa własnego kraju, to w końcu tylko THIS IS SPARTA! stanie w obronie resztek tak zwanych zachodnich wartości, nad którymi z dawien dawna zwisają złe wróżby…
Czy tego właśnie chcecie, tchórzliwi mędrkowie?! – pytam tyleż dramatycznie, co retorycznie. Kończąc, uwypuklę jeszcze dwie kwestie. Po pierwsze, każdy cywilizowany byt we wszechświecie powinien twardo stać na stanowisku, że żadna zniewaga krwi nie wymaga! Po drugie, przestrogą niech będzie fakt, że homary ze smakiem chrupie się w większości krajów Pierwszego Świata… I już powoli się uspokajam. Cichutko, bardziej żałobnie niż buńczucznie nucę sobie Epitafium dla Sowizdrzała, lęki swe kołysząc do snu…
Przecież ja mały kosmita – mnie ziemski świat nie dotyka…
P.S. Kosmiczny Bastard naprawdę stara się patrzeć na ludzkość przychylniejszym ślepiem, aniżeli zazwyczaj to bywało, bo wbrew pozorom troszczy się trochę o ludzką kondycję, ale co i rusz zdarza się takie coś, co sprawia, że jednak bardziej kibicuje – homarom…
Kiedyś wyjdą z mórz i oceanów, szczypcem upominając się o swe panowanie.
Tedy nastanie Wieczne Królestwo Miłości Homara!
Rock lobster – i do przodu!