Z poziomu Horyzontu Zdarzeń muszę przyznać, że najinteligentniejsze z małp żyjących na Ziemi, których to codziennie, chcąc nie chcąc, doglądam, dokonały na finiszu bieżącego roku dwóch znaczących rzeczy.
Po pierwsze, po 10 latach kosmicznych wojaży, pokonaniu ponad 600 miliardów kilometrów, potrójnym okrążeniu Ziemi, okrążeniu Marsa i dwóch planetoid, następnie wybudzeniu z ponad dwuletniej drzemki (tylko pozazdrościć), Rosseta – sonda kosmiczna ESA – elegancko weszła na orbitę komety Czuriumow-Gierasimienko, a następnie złożyła nań swe ciekawskie jajo – lądownik Philae. Było to bezprecedensowym ludzkim przedsięwzięciem. Skomplikowanym także dlatego, że Philae miał wylądować na powierzchni czterokilometrowej bryły, pokrytej warstwą lodu, pędzącej przez przestrzeń kosmiczną z prędkością 135 tysięcy kilometrów na godzinę i nieustannie obracającej się wokół własnej osi! Jak to w takich sytuacjach bywa, nie mogło obyć się bez pewnych komplikacji. Ale misja już zakończyła się sukcesem, choć de facto jeszcze się nie zakończyła. Rosseta leci dalej, a Philae śpi pozbawiony energii (wiem dobrze, jak się teraz czuje biedaczyna)…
Po drugie, lot próbny Oriona – nowy statek NASA: Orion Multi-Purpose Crew Vehicle – także zakończył się sukcesem (mimo nieznacznych opóźnień, ale nie bądźmy małostkowi). Statek wystartował, dwukrotnie okrążył orbitę Ziemską, a jego moduł załogowy powrócił, bezpiecznie osiadając na wodach nieopodal wybrzeży Kalifornii. Niepokojący mógłby wydawać się fakt, że nie odnaleziono w nim załogi, gdyby nie to, że załogi nie było w nim od początku i nikt jej nie szukał. Teraz najinteligentniejszy gatunek małp ponownie spogląda na Czerwoną Planetę, niczym przysłowiowy byk na płachtę torreadora...
Jest jeszcze trzecia rzecz, którą doceniam. Może nie tak dostojna, przełomowa i naukowa, ale o naukę mocno się ocierająca. Chodzi o pewien słynny film fabularny poruszający problematykę podróży międzygalaktycznych, tuneli czasoprzestrzennych, czarnych dziur oraz nadchodzącej zagłady ludzkiego gatunku. Znaczące jest już to, że podczas jego realizacji dokonano prawdziwego odkrycia naukowego! Dotąd zakładano, że opadająca ku grawitacyjnej osobliwości materia, która wiruje z prędkością zbliżoną do prędkości światła, nagrzewając się i świecąc, przyjmuje kształt dysku czy pierścienia (stąd też nazwa dysk akretacyjny). Jednakże komputerowa wizualizacja, uwzględniająca równia Kipa Thorne’a, pokazała, że właściwy kształt można porównać raczej do korony aniżeli dysku – część materii znajduje się nad i pod czarną dziurą. Co zaś się tyczy samej fabuły, to za sprawą teorii względności, jak i magii kina pewien osobnik dotarł na horyzont zdarzeń! Łudziłem się nawet, że może przestanę być taki hole alone… Ale minął mnie, nawet nie spostrzegłszy, i jakieś tam swoje rodzinne dylatacje zaczął uskuteczniać (nie chcę zanadto spojlerować, więc nie powiem, co odnalazł w czarnej paszczęce nicości i czy w ogóle). Mimo wszystko Kosmiczny Bastard aprobuje ten film cały swym atomowym sercem matczynym. Podobnie, jak i np. Neil deGrasse Tyson... Nie żebym się porównywał. Więc pomyślże, krytykancka naturo, zanim pierwsza rzucisz sceptycyzmu kamień prosto w międzygwiezdność, czy sama nie jesteś bez fiction! Względnie ciśnij go w zeszłoroczną histerię Sandry Bullock w kosmosie – ble! – tym gorszą, że podaną w tak pięknych ujęciach.
Poza tym globalna ocena ludzkości ma się po staremu, czyli nie napawa zbytnim optymizmem. Ale Rosseta i Orion z mojej perspektywy naprawdę dają radę. Są to dwa ważne kroczki na drodze do urzeczywistnienia naukowych fantazji zawartych choćby w Interstellar. To dzięki nim, homo sapiens, być może, zdoła uniknąć tragicznego losu, jaki ongiś spotkał – tak przecież wybujałe – dinozaury. (Nawiasem mówiąc, dodam, że niejednokrotnie zastanawia mnie, co by było, gdyby kometa nie przekreśliła ich ziemskiego panowania? Jak dziś wyglądałaby cywilizacja najinteligentniejszego spośród raptorów?) Tylko, czy naprawdę jest sens, żeby najinteligentniejsza małpa opanowywała kolejne planety, nieuchronnie zawożąc tam bezmiar własnego cierpienia i głupoty, jaki znamy z oblicza tej Ziemi?... Na podobnie postawione pytanie, powinien odpowiedzieć sobie każdy superbohater, kiedykolwiek zamierzający ocalić ludzkość. Ja, wbrew pazurom ze stali nierdzewnej, superbohaterem nie jestem. Mimo mnogości skomplikowanych odnóży i zdolności graniczących z supermocami, dobrze znam podstawową kolejność nakładania garderoby: najpierw gacie, później spodnie! Więc zamiast po raz enty złowróżbnie krakać i bez krzty wyrozumiałości człowieczą cywilizację łajać, lepiej złożę jej moje kosmiczne jaja… znaczy – najlepsze świąteczne życzenia. Bo kto wie – może tym razem to pomoże…
Drodzy Ziemianie, już tradycyjnie* życzę Wam Świątecznych Świąt Nalotu Czerwonego Grubasa i Bombowego Świerka (przez plebs określanych kolejno: Świętym Mikołajem i Choinką)! Wigilii Osamotnionego Kevina pozbawionej tako nudy, jako i nudności! Żebyście, zdani na niepewne kosmosu koleje, radzili sobie dzielnie tak, jak i On sobie poradził! Albowiem i Wyście samotni na waszej samotnej planecie. Zaprawdę, wszyscy jesteśmy bastardami! Tedy życzę Wam kosmicznego pojednania ponad galaktykami i gatunkami! Całorocznego dialogu miłości ze zwierzętami, którymi także jesteście! Karpia, któren to w wannie waszej płetwy nie zamoczył ni razu, acz miłosiernie został uśmiercon i pokrojon zawczasu, by w filetu stan błogosławiony bezboleśnie się przeistoczyć, ością w gardzieli Wam nie stanąć, ani zgoła innym okoniem! Tęczowej Choinki (co tu kryć, sam wywodzę się z plebsu, ale plebsu ateńskiego, który zaiste jest arystokracją wśród plebsów świata), co nie wybuchnie żadną rodzinną awanturą, pozostając jedynie pięknym i nostalgicznym niewypałem... Prezentów, na których nie ciąży ni grosz ostatni, ni pot siódmy, ni krew niewinna żadna… Spełnienia życzeń wszystkich Miss World począwszy od 1951 a na 2014 roku skończywszy! Niechaj te święta będą białe (wyłącznie ze względu na śnieg), świeckie, zdrowo beztroskie i kosmicznie radosne! Niechaj pierwsza gwiazdka nie spierdoli się Wam na głowy, ani czy inna oszalała kometa! Żłóbek waszych serc niech pozostaje nieodmiennie pusty! Zaś w Nowym Roku – wielu sukcesów w eksploracji Wszechświata, mniejszej ilości konfliktów zbrojnych, i żebyście w końcu zadbali o waszą kondycję (psycho)fizyczną.
*<]:=0
P.S. Czy ja ostatnio nie rozpisywałem się o tym, jak to bardzo wywołuje we mnie nudę lub/i nudności monotonia świąteczno-miesięcznego podziału ziemskiego czasu i serwowanych treści kultury? Czy ja właśnie, w grudniowym numerze, nie złożyłem Wam życzeń świątecznych? Czy nie zachodzi tu pewna sprzeczność?... Jedno tylko jest wytłumaczenie: magia Świąt Nalotu Czerwonego Grubasa i Bombowego Świerka!
___________________________________________________________________________
* więcej wiedzy na temat jedynego słusznego obrządku kosmiczno-bękarciego, mój Dociekliwy Czytelniku, odnaleźć możesz na Horyzoncie Zdarzeń w zeszłorocznym(?) grudniowo-styczniowym, jeśli się nie mylę, numerze Menażerii.