Wyszukiwanie

:

Treść strony

Felietony

Horyzont zdarzeń

Chomik Bastarda

Autor tekstu: Kosmiczny Bastard
Ilustracja: Kosmiczny Bastard (autoportret)
15.11.2014

Ostatnio, gdy z blazą właściwą aparatowi gębowemu Kosmicznego Bastarda polegiwałem na Horyzoncie Zdarzeń, zaczęły mnie nachodzić rozważania na temat czasu. Boję się teraz, że to już starość, że oto właśnie pożółkły ząb czasu podgryza pięty miliarda mych mackowatych odnóży… I jakoś tak męczyć mnie zaczęło, że kolejny rok więdnie niepostrzeżenie niczym liść w brudnej kałuży egzystencji, a moje życie i kariera rozwijają się z prędkością kulawego ślimaka… Niechby ktoś przypadkiem zaprawił to błoto odrobiną benzyny – przynajmniej byłoby hipstersko i kolorowo…

 

Daruję sobie to nazbyt wydumane i smętne pierdolenie, wszak do Sylwestra jeszcze trochę czasu. I o czym ja będę wtedy tak dramatycznie rozmyślał, jak już teraz się sam ze sobą porachuję dokumentnie i na kwaśne jabłko? O trzech królach czy od razu – o zajączku… Ale właśnie o tym chciałbym się teraz wypowiedzieć: że mierzi mnie rozpisanie spraw ludzkiego świata w cykl miesięczno-świąteczny. Im dłużej żyję, tym bardziej przytłacza mnie ta powtarzalność. Taki a taki miesiąc, takie a takie święto, no to – taki a taki spór ideologiczny. O tym i o tym będą trąbić media. To i to będziemy oglądać. O tym i o tym będziemy czytać. O tym i o tym będziemy dyskutować i kłócić się najlepiej jak tylko (nie)umiemy. Na początku to bawi, później daje pewne poczucie bezpieczeństwa – jakby zakorzenienia w społeczno-kulturowej tkance, wreszcie zaczyna niepokoić, a na koniec – przeraża swą groteskową banalnością, przewidywalnością i nudą. Powtarzalność ta, zdaje się, ma udawać wieczność i robi to o tyle dobrze, że odsłania największe jej przywary…

 

Z kolei większość codziennych zdarzeń – swoją drogą do porzygu multiplikowanych przez telewizje informacyjne czterdzieści osiem godzin na dobę – nie ma żadnego znaczenia. Ale to nic nie szkodzi. Cała frajda w tej grze polega bowiem na nadawaniu znaczeń rzeczom bez znaczenia, dodawaniu błahostkom ważkiego wymiaru, by móc się później nimi ekscytować i czuć, że się żyje – że niby żyje się naprawdę… Zresztą nie ma w tym niczego złego. Wszyscy tego potrzebują. Wszyscy dobrze się z tym czują. Nawet taki astralny byt jak ja… Bezsensowny ciąg bieżących zdarzeń nie napawa mnie taką odrazą, jak jego odniesienie do najrozmaitszych świąt i rocznic, które naznaczają teraźniejszość swoim piętnem, umniejszają – skądinąd i tak znikome – jej znaczenie. Ale i od tego wolny nie jestem. W odwieczne i z góry wiadome okolicznościowe spory nie raz się angażuję (choćby i tylko psychicznie, bo trzeba Wam wiedzieć, że psychiczność jako taką jeszcze posiadam). Zwłaszcza gdy jakaś podła larwa człekokształtna wskaźnik mego rejdża załaduje na pełny, bolesny i krwisty ful. Być może więc te wojny są nieodzowne, a dla Was zbawienne, może ściera się w nich przyszły kształt świata… Jak wykładał jedyny raper na wiecznym i międzygalaktycznym propsie – z jednej strony szkoda zachodu, a z drugiej faktycznie szkoda Zachodu. Mimo wszystko im dłużej w tej próżni się kołyszę, tym wyraźniej widzę, że koniec końców tak niewiele z tego wynika… I zamiast pisać niezrozumiałe, acz piękne bezsprzecznie poezyje lub spokojnie wertować dział nauka, na co zawsze nie dość jest czasu – ja znów krew sobie psuję. Głupców niby to reperuję. Głupców nie ubywa, a życia ubywa. Ale najgorsza w tym wszystkim jednak jest nuda! Nuda kołowrotka, w którym niepostrzeżenie i wbrew chęci znów zaczynam truchtać. Bo czy ja Wam wyglądam na chomika?!... Tak?! Acha. Rozumiem i już się nie kłócę… Przepraszam… Każdy ma swoją chwilę przeciętności…

 

Bo właśnie złoszczę się na kalendarzowo-kulturowy kołowrotek, w którym kręcę się i nie kręcę dopóty, dopóki sam tego nie stwierdzę. Toć to jakaś kolejna meta pętla! Chomik Kosmicznego Bastarda, który powierzchownie zdaje się ocierać o paradoksy mechaniki kwantowej, to jednak śmierdzi mielizną zaszczanej i skisłej trociny… Brak mu tej fundamentalnej dramaturgii, którą (nie)posiada Kot Schrödingera. Bredzę już, więc chyba skończę… Wystrzelałem sufity przez poprzednie siedem tłustych felietonów – wybaczcie – i teraz tylko leżę na Horyzoncie Zdarzeń intelektualnie bezpłodny, mentalnie pobity, jak ten ślimak kulawy czy chomik kontestujący kołowrotek…

 

Głaszczę zielone futerko, bo pozować się staram, że jednak w moim polegnięciu jest coś z beztroskiego, rozkosznego lenistwa. Że oto sobie wygodnie leżę i pod futerkiem o zgoła innym wszechświecie marzę. Przykładowo, że imaginuję sobie cywilizację zielonych chomików, które nigdy nie wynalazły pułapki kołowrotka, a w zamian – odbywają turystyczne podróże międzygalaktyczne…

 

 

Że choć każdy może mieć chwilę przeciętności…

 

… to wszakże nie każda przeciętność jest taka miękka i kosmiczna!

 

 

]:=0

 

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry