Stanisław Lem sformułował kiedyś tzw. „Trylemat Lema”, który brzmiał następująco: „Po pierwsze – nikt niczego nie czyta. Po drugie – jeżeli czyta to nie rozumie. Po trzecie – jeśli rozumie to szybko zapomina”. Przy okazji czytania sam na sobie boleśnie odczuwam trafność tego powiedzonka. A czytam dużo, głównie w wersji papierowej, co ważne dla dalszej części tego felietonu.
Kiedyś, przeglądając prasę, natrafiłem na takie oto zdanie – „Drzewa nie mają mi już nic do powiedzenia”. Nie pamiętam kto był autorem tych słów. Który wybitny pisarz mówił nimi o sobie albo wkładał je w usta wymyślonej przez siebie postaci. Nie pamiętam i już. Ale to zdanie – „Drzewa nie mają mi nic do powiedzenia” kazało mi sięgnąć do swoich notatek.
Zapisałem w nich dawno temu pewien cytat znów nieznanego mi pochodzenia, cytat, który stał się dla mnie inspiracją do zrealizowania pewnego przedstawienia.
„Jarzębina żyje co najwyżej 80 lat. Bez dożywa najwyżej 100. Brzoza - 120. Jabłoń żyje do 200 lat. Topola i grusza - 300. Orzech włoski i wiśnia żyją 400 lat. Jawor i wiąz – 500. Klon, lipa i modrzew potrafią żyć 600 lat. Kasztan i limba – 700. Jodła żyje 800 lat. Buk i świerk 1000 lat. A dąb - 1300. Są jednak drzewa, które żyją znacznie dłużej. 2000 lat ma pewien kasztan na Sycylii. Olbrzymie sekwoje rosną 4000 lat. A najstarsze drzewo świata to sosna kalifornijska w połowie skamieniała, a w połowie żywa. Ma 4800 lat”.
Był rok 1994. Realizowałem właśnie w Białostockim Teatrze Lalek spektakl dla dzieci, którego bohaterem było właśnie drzewo. Spektakl nosił tytuł „Wielka Tajemnica – pierwsze spotkanie” i dozwolony był dla widzów… do lat 14. Tak, tak. Nauczyciele i dorośli nie mieli prawa wejść na widownię. Na widownię wchodziły tylko dzieci. Jako autor scenariusza i reżyser wpadłem na ten przewrotny pomysł uznając, że skoro dorośli „represjonują” w sztuce wiekowo dzieci ustanawiając to swoje „dozwolone od” (pamiętam jak sam cierpiałem nie mogąc jako czternastolatek wejść do kina na film „Godzilla kontra Hedora”) to również dzieci mogą się, dzięki mojemu pomysłowi, „odegrać” na dorosłych. Pomysł był czysty w swoich intencjach. Nauczyciele i panie bileterki zostawali w organizacji widowni sącząc herbatę bądź kawę, a dzieci pod swoją opiekę przejmowali aktorzy. Było ich dwunastu. Odbyło się około 40 przedstawień, a na widowni w owym czasie zasiadło 6 tysięcy dzieci. Teatr, aktorzy i ja braliśmy odpowiedzialność za nie.
Przedstawienie nie miało wyrazistej dramaturgii. Był to raczej „teatr przygody”, ale też swoisty „teatru inicjacji”. Aktorzy, przebrani za klaunów, przedstawiali się dzieciom z imienia i nazwiska, dzieci przedstawiały się aktorom. Wobec „zbliżającej się” burzy i „przeciekającego” dachu teatru dzieci wspólnie z aktorami budowały w sali teatralnej olbrzymi namiot. Atrakcji i piosenek było sporo włącznie z kolorową watą cukrową dla każdego na koniec przedstawienia. Improwizowaliśmy mało.
W punkcie kulminacyjnym spektaklu aktorzy prezentowali dziecięcej widowni scenę, która była w zasadzie formą apoteozy fenomenu drzewa. Fragment rozpostartego nad widownią namiotu odsłaniał się i dziecięcej widowni ukazywała się olbrzymia, fantastycznie uformowana, czterometrowa, sucha rajska jabłoń. I tak miała być ścięta w związku z przebudową dróg nieopodal teatru. Poprzez teatr przedłużyliśmy nieco jej zjawiskowość i niepowtarzalność. Upamiętniliśmy ją.
Dzięki światłu i muzyce udało nam się w trzyminutowej sekwencji odmalować cztery pory roku. Aktorzy siedzieli razem z dziećmi na widowni. Na scenie było tylko drzewo i skaczący pod nim żywy (a przez to nie do wyreżyserowania) biały królik. Czysta poezja. W kulminacyjnej chwili prezentacji drzewa, jeden z aktorów niczym narrator przemawiał do mikrofonu niskim, aksamitnym głosem lektora filmowego: „Drzewo – najstarsza roślina świata. Są na świecie drzewa, które pamiętają czasy najstarszych faraonów”. Kurtyna opadała. I uwierzcie mi, proszę, bo byłem na wszystkich spektaklach - dzieci w większości przypadków oklaskiwały trzyminutowy „występ” martwej i nieistniejącej już dziś rajskiej jabłoni. To nie była prosta ekologia. To był teatralny rytuał z udziałem dzieci. Dzieci widziały w suchej rajskiej jabłoni żywe drzewo, dla nas, dorosłych, to drzewo „umierało stojąc”. Na naszej teatralnej scenie.
Jakiś czas później, Strażnicy Wielkiej Tajemnicy, bo tak mówili o sobie aktorzy w trakcie przedstawienia, kontaktowali się poprzez nauczycieli z dziećmi. W specjalnym liście skierowanym do nich prosili o to, żeby dzieci opisały im swoje tajemnice. Do teatru napłynęło kilkaset listów. Niektóre listy z niektórych szkół były otwarte. W moim archiwum leżą te skrawki papieru zapisane czasem nieporadnym pismem. Co zawierają? Nie będę ich przytaczał. Ciągle obiecuję sobie wydać je w wersji książkowej, robiąc fotokopię wielu z nich, ale też często edytować je ze względu na ich zawartość tylko i wyłącznie nie zdradzającym charakteru pisma drukiem. Na tych papierowych kartkach wyrwanych często z zeszytu szkolnego zapisane zostały zwykłe prawdziwe dramaty, małe grzeszki i wielkie problemy, drobne przewinienia i poważne lęki i, spisane zostały wielkie marzenia i zwykłe śmiesznostki, takie jak to - „Moją tajemnicą jest to, że nie mam żadnych tajemnic”. W jakimś sensie rajska jabłoń z BTL-u sprawiła, że dzieci odwzajemniły teatrowi i aktorom skrywaną prawdę o nich samych, odsłaniając przed teatrem te swoje tajemnice, których nie zdradziłyby ani swoim rodzicom, ani swoim rówieśnikom, ani księdzu.
Kiedy swego czasu jadąc taksówką na premierę do teatru zapytałem taksówkarza: „Dlaczego nie ma graffiti na kościołach i na teatrach?”, odparł rezolutnie – „No bo świątyń się nie maluje”.
W 1994 roku najstarszym drzewem świata była sosna kalifornijska. Dziesięć lat później dendrolodzy donieśli, że na północy Szwecji odkryto drzewa jeszcze starsze. To świerki. Mają około 9 tysięcy lat.
Dlatego drzewa ciągle do mnie przemawiają. Zarówno te żywe, jak i te niby już martwe, te inne, przerobione, przetworzone, zredukowane do formy książek, gazet, a nawet do wiele mówiących czasami małych karteczek papieru. Nie wyobrażam sobie, żeby drzewa niczego mi już nie powiedziały. Nawet gdybym oślepł.
Felieton w pierwszej kolejności ukazał się w miesięczniku polskiej mniejszości na Zaolziu „Zwrot” – wydawanym przez Polski Związek Kulturalno-Oświatowy. Siedzibą redakcji i wydawnictwa jest Czeski Cieszyn. Obecnym redaktorem naczelnym jest Halina Szczotka.