Niewątpliwie przeczytanie książki pozwala o wiele bardziej utożsamić się z bohaterem niż zobaczenie historii na ekranie. Przewagą adaptacji filmowych jednak z pewnością jest możliwość zobaczenia aktorskiego popisu, jakiego w takim rodzaju kina nie brakuje. Idealnym przykładem jest film „Milczenie owiec” w reżyserii Jonathana Demme, na podstawie powieści o tym samym tytule, napisanej przez arcymistrza psychologicznych thrillerów, Thomasa Harrisa. Oddani fani pisarza po przeczytaniu lektury oczekiwali niemożliwego, czyli przedstawienia doskonałej analizy działań morderców i zobrazowania tak nieprostolinijnej i rozbudowanej fabuły. Wszystkie niedociągnięcia i niepożądane różnice pomiędzy książką a filmem można wybaczyć, kiedy spojrzy się na aktorski geniusz Anthony’ego Hopkinsa.
Sztuka czytania w Polsce obecnie przeżywa prawdziwy renesans. Pokolenie Y zaskakująco szybko ulega aktualnej modzie. Po walkmanach, MP3 i czytnikach e-book przyszła pora na zmartwychwstanie literatury. Bliższym spotkaniom z czytelnictwem zaczął jednak towarzyszyć dreszcz rywalizacji. Coraz więcej aplikacji powstaje, aby ich użytkownik mógł konkurować z innymi internautami w ilościach przeczytanych lektur. Za desperacką potrzebą wygranej rosną rozwiązania nie do końca związane z prawdą, tak więc większość z aplikacji wprowadziło kilka pytań odnośnie literackich klasyków - służą one weryfikacji tego, czy historia zawarta w książce rzeczywiście została poznana. Czytanie streszczeń kojarzy się ze szkolną presją i rygorem, z pomocą przychodzą więc filmowe adaptacje…
Bardzo ciężko oddać klimat towarzyszący czytelnikowi w powieści, ograniczając się do nieco ponad godzinnego materiału video. Nawet fenomenalne superprodukcje, dysponujące sporym budżetem, mogą okazać się zupełną klapą, kiedy film nie odzwierciedli magii przedstawionej w książce. Odpowiedzialne zadanie stoi przed reżyserem, który na swoich barkach nosi odpowiedzialność wszelkich modyfikacji fabuły dla osiągnięcia największego zadowolenia odbiorcy. Ludzie ograniczający się jedynie do wyświetlenia filmu, bez wcześniejszego zapoznania się z fabułą książki, nie będą aż tak wymagającą publicznością, głównie ze względu na brak możliwości oparcia swoich wrażeń na jakimkolwiek innym źródle. Zdecydowanie ciężej jednak będzie sprostać oczekiwaniom osób, które traktują adaptację filmową jako uzupełnienie historii poznanej w książce. Osoby odpowiedzialne za reżyserię materiału powinny zaspokoić potrzeby zarówno tych pierwszych, jak i drugich, dodatkowo zręcznie wplatając gdzieniegdzie swoją wizję twórczą.
Niewątpliwie przeczytanie książki pozwala o wiele bardziej utożsamić się z bohaterem niż zobaczenie historii na ekranie. Przewagą adaptacji filmowych jednak z pewnością jest możliwość zobaczenia aktorskiego popisu, jakiego w takim rodzaju kina nie brakuje. Idealnym przykładem jest film „Milczenie owiec” w reżyserii Jonathana Demme, na podstawie powieści o tym samym tytule, napisanej przez arcymistrza psychologicznych thrillerów, Thomasa Harrisa. Oddani fani pisarza po przeczytaniu lektury oczekiwali niemożliwego, czyli przedstawienia doskonałej analizy działań morderców i zobrazowania tak nieprostolinijnej i rozbudowanej fabuły. Wszystkie niedociągnięcia i niepożądane różnice pomiędzy książką a filmem można wybaczyć, kiedy spojrzy się na aktorski geniusz Anthony’ego Hopkinsa. Postać Hannibala Lectera znana już jest każdemu, głównie za sprawą jego fascynującej i przerażającej jednocześnie osobowości. Nikt nie mógł odzwierciedlić stylu bycia człowieka pokroju jednego z najsławniejszych morderców lepiej niż on. Świeżo po przeczytaniu powieści, sięgając po adaptację filmową, odbiorca zawiedzie się tak wieloma pominięciami niezwykle ciekawych punktów, niemniej nie będzie mógł uznać tego czasu za stracony, właśnie dzięki zobaczeniu postaci wykreowanej przez Harrisa w lekturze.
Oczywiście kontrargumentem odnośnie poglądów wychwalających reżyserów adaptacji filmowych może być stwierdzenie, że o wiele łatwiej jest nagrać film, mając praktycznie gotowy scenariusz, wnikliwie już przeanalizowany przez publiczność i krytyków i określony mianem powieści ponadczasowej. Każdy kij jednak ma dwa końce, drugim w tej sytuacji jest brzemię sprostania zwolennikom powieści, którzy oczekują nie tylko podtrzymania poziomu przedstawionego w książce, ale i przewyższenia go pod różnymi aspektami. Ciężko wypuścić niewyróżniającą się, średnią pod względem produkcji adaptację filmową. Zawsze są one określane albo ogromnym sukcesem, albo karkołomną porażką.
Obecnie jakakolwiek audiowizualna forma przekazu przerasta popularnością sferę literacką. Adaptacje filmowe mogą dzielnie służyć jako choćby częściowe przekazanie ponadczasowych wartości, które zawarte są w powieści. Zapewne znajdą się konserwatyści utwierdzający się w przekonaniu, że osoba naprawdę mogąca się szczycić mianem oczytanej musi sięgnąć po książkową formę historii. Zawsze jednak, szczególnie kiedy potrzebujemy z przyczyn najróżniejszych obrać łatwiejszą formę, możemy sięgnąć po adaptację filmową. Wielu ludzi, w tym autor tego felietonu, kiedy po przeczytaniu lektury dowie się, że istnieje film na podstawie danej historii, natychmiast decyduje się na jego obejrzenie, głównie ze względu na to, że zawsze dowie się czegoś nowego, uzupełni pogląd lub zmieni zdanie (najczęściej na lepsze) o poszczególnych bohaterach.
Adaptacje filmowe powieści to niewątpliwie jedna z wybitnie wartościowych rzeczy, które przytrafiły się światowej kinematografii. Były momenty czarne, wymagające pominięcia. Wiele produkcji jednak na stałe zagościło w sercach odbiorców, paradoksalnie stając się nawet bardziej kultowymi od swoich papierowych pierwowzorów!