Codziennie dowiadujemy się wielu ciekawych rzeczy. Przykładowo ja dowiedziałem się o tym, że w tym roku obchodzimy pięćdziesiątą rocznicę lądowania człowieka na Księżycu. W pędzie codzienności tracimy ulotną rzeczywistość, więc jak mamy pamiętać o tym, co zdarzyło się pół wieku temu, nawet jeśli ma to wpływ na nasze obecne życie?
W 1969 roku pierwszy człowiek postawił stopę na pięknej szarej kuli odbijającej co noc światło Słońca, a tym człowiekiem był oczywiście Neil Armstrong. „To jeden mały krok dla człowieka, ale wielki skok dla ludzkości” – te słowa zna każdy. Popkultura przemieliła je na wszystkie możliwe sposoby. Wypowiedziane dokładnie 21 lipca pobrzmiewają w społeczeństwie po dziś dzień. Pięć dekad od tamtego momentu idziemy o krok dalej. Wyobrażamy sobie kolonizację Księżyca, stacje badawcze, sztuczne zbiorniki wodne, widzimy życie na dotychczas pozbawionej duszy szarej kuli. Piękna perspektywa. Ludzie dostaną dar stworzenia czegoś z niczego. Myślę, że już jesteśmy to w stanie zrobić przy odrobinie starań i współpracy. Przekonani jesteśmy o tym, że kolonizacja ciał niebieskich innych niż Ziemia, jest na wyciągnięcie ręki. Jesteśmy o włos od tego, by wyfrunąć z naszego dotychczasowego domu. Rosja chce utworzyć kolonie księżycowe do 2030 roku, a do 2036 roku tego samego chce Chińska Republika Ludowa. Najbliższym i najbardziej osiągalnym celem na początek jest oczywiście Księżyc. Nikt nie wie, co będzie później. Tylko czy powinniśmy to robić?
Jadąc pociągiem, naszła mnie pewna, dość przerażająca myśl. Wcześniej zajęty czytaniem książek, rozmową ze współtowarzyszami czy podziwianiem widoków nie zauważałem tego małego szczegółu. Jedno spojrzenie w dół sprawiło, że prysł czar spokojnej podróży. W rowach, przy torach kolejowych, rosną stosy śmieci. Na początku łudziłem się, że może nie są sprzątane tylko na trasie Bielsko-Biała — Katowice z powodu choroby osób odpowiedzialnych za czystość lub dni wolnych dla pracowników, ponieważ ostatnia fala upałów były nie do zniesienia. Nic bardziej mylnego. Aluminiowe puszki, plastikowe słomki, butelki po napojach wysokoprocentowych, piętrzą się nie tylko w okolicach torów. Jesteśmy brudasami. Niestety, drogi małych miasteczek oraz wielkich metropolii, okolice placów zabaw czy markowych sklepów również otacza syf. Najgroźniejsze jest to, że przestaliśmy go zauważać. Zużyte pieluchy leżące w krzakach przestały nas dziwić. Stały się kolejnym elementem krajobrazu. Jak się ma nasz podwórkowy chlewik, który pielęgnujemy, dorzucając do niego jak do pieca w zimie do kolonizacji Księżyca? Wyobraźmy sobie, jak naprawdę będzie wyglądał nasz satelita, gdy się na niego wprowadzimy.
Na początku z pewnością będzie nam trudno się zaaklimatyzować. Człowiek będzie musiał się przystosować do zupełnie nowych warunków. Jestem przekonany, że damy sobie radę. Później zaczniemy budować i to dużo. Od podstaw: mobilne kapsuły mieszkalne, kawiarnie i boiska, czyli miejsca spotkań i rekreacji, później przyjdzie czas na muzea, teatry i galerie sztuki międzyplanetarnej. Na samym końcu przejdziemy do kosmicznej codzienności, takiej jaką mamy na Ziemi z tą różnicą, że kilkaset tysięcy kilometrów dalej. Wtedy pojawią się pierwsze problemy. Długi czas oczekiwania na przesyłki z Ziemi, problem z inflacją towarów i rosnące góry odpadów. Co z nimi zrobimy? Szybko zmienimy nasz nowy dom w wysypisko śmieci, dokładnie tak, jak robimy to teraz z naszą planetą. Być może będzie to kolejny aspekt naszego osiedlania się. Jak będzie syf, to poczujemy się jak u siebie. Zbiorniki wodne, które stworzymy, używając sztucznej grawitacji, w mgnieniu oka staną się środowiskiem naturalnym plastikowych reklamówek, niechcianych butów magnetycznych i metalowych części pokładu. Jedynym plusem jest to, że nasz satelita nie posiada fauny i flory, którą moglibyśmy otruć czy wytępić. Chociaż nic straconego. Do specjalnie przygotowanych komór będziemy mogli przenieść część z ziemskich stworzeń, by zabić je w zupełnie nowym środowisku.
Ile jednorazowych słomek musimy wyciągnąć z nosów żółwi, by zobaczyć, co zrobiliśmy? Ile wypełnionych po brzegi plastikiem wielorybów woda ma wyrzucić na plażę, nim przyznamy się do błędu? Ile gatunków musi przez nas wymrzeć, abyśmy zaczęli działać?
Do niedawna myślałem, że jesteśmy sobie w stanie z tym poradzić. Niestety, coraz bardziej w to wątpię. Obrazy Bhalswa, największego wysypiska śmieci, które cały czas płonie, rzeka Yamuna w Indiach czy wysypisko śmieci Agbogbloshie w Ghanie to tylko wierzchołek góry lodowej. Zgotowaliśmy sobie piekło na Ziemi i świetnie nam idzie udawanie, że wszystko jest dobrze. Chcielibyśmy uciec jak szczury z tonącego statku. Zamiast szukać rozwiązania, usilnie ignorujemy problem. Całkiem zabawny paradoks: z jednej strony udajemy, że wszystko jest dobrze, a z drugiej chcemy uciekać. Od czasu do czasu wypłyną jakieś zdjęcia kaczek z nałożonymi na szyję obręczami z fragmentów rur i rurek czy nagrania, na których lisy, szopy czy inne ssaki szamoczą się z głowami utkwionymi w plastikowych pojemnikach. Wtedy zaczynamy wskazywać palcami winnych. Tylko czy to jest rozwiązanie? Czas mija i już niedługo śmieci urosną do takich rozmiarów, że zasłonią nam Słońce, a wtedy już z pewnością będzie za późno.
Nim zaczniemy opuszczać nasz świat w poszukiwaniu kolejnego, najpierw powinniśmy udowodnić, że zasługujemy na ten.