Jest rok 1955. Środkiem miasta przechodzi parada świętująca wyprodukowanie 50-milionowego samochodu w lokalnym konglomeracie przemysłowym. Na trybunie honorowej lokalni oficjele pozdrawiają przejeżdżające ulicą platformy. Każda z platform jest poświęcona organizacjom działającym w zakładzie – związkom zawodowym (z hasłem „wolne związki, wolny świat”), inżynierom fabryk (ci z kolei chwalą się sloganem „szkolenie i edukacja”), działowi administracyjnemu („wspólna praca w służbie klientom”). Z dumą prezentuje się pierwsze, zabytkowe już samochody, które pierwsze zeszły z miejscowych taśm montażowych. Oddział produkujący części silnikowe jest reprezentowany przez ludzi przebranych za olbrzymie świece zapłonowe. To miasto nie znajduje się w jednym z poduralskich okręgów przemysłowych Związku Radzieckiego. Nie znajduje się nawet w żadnym z krajów tzw. „bloku wschodniego”. Jesteśmy w 200-tysięcznym Flint, Michigan, w samym sercu Stanów Zjednoczonych1.
Lata 40. i 50. w Stanach to czas niezwykłego rozwoju tego kraju. Poważna implementacja ekonomii Keynesa, która zalecała wyższe podatki dla najbogatszych, interwencjonizm państwowy oraz zwiększanie popytu poprzez rozbudowane świadczenia socjalne przyniosła równomiernie rozłożony dobrobyt, tworzący zasobną klasę średnią. W latach 1949-1969 dochód liczony na rodzinę wzrósł w USA o 99,3%, podczas gdy bezrobocie ciągle spadało, osiągając 4% w latach 60-tych2. Na wzrastającej zamożności i idącej za nią konsumpcji zyskiwały najbardziej duże ośrodki przemysłowe o stabilnym zatrudnieniu i silnych związkach zawodowych. Takich miejscem było Flint.
Położone 80 mil od Detroit Flint było kolebką przemysłu samochodowego w USA. To tam powstało w 1908 roku General Motors dzięki, czemu miasto było na świecie znane jako „Vehicle City”. Dzięki działającym tam od lat 30. związkom3 udało się (nie bez walki oczywiście4) zapewnić pracownikom firmy godziwe zarobki i stabilność zatrudnienia. Miasta nie omijały jednak problemy, które dotykały resztę Stanów Zjednoczonych. Przepływająca przez miasto rzeka, również o nazwie Flint, już w latach 40. była w dużym stopniu zanieczyszczana przez odpady przemysłowe5. Miasto było również jednym z najmniej przyjaznych miejsc dla Afroamerykanów. General Motors oferowało im jedynie najgorzej płatne prace, a lokalni deweloperzy rynku nieruchomości kierowali się kryteriami rasowymi przy sprzedaży nieruchomości, co doprowadziło do stworzenia słabo rozwiniętych, przeludnionych i pozbawionych odpowiedniej infrastruktury gett6. Co najważniejsze jednak, miasto stało się tzw. „one-horse town”, czyli miejscem całkowicie zależnym od zatrudnienia dawanego przez jednego pracodawcę. Dołóżmy do tej układanki rozwijające się szaleństwo wolnorynkowe, a dostaniemy przepis na katastrofę. Ale po kolei.
Historia Flint to historia chciwości. Tej korporacyjnej, reklamowanej przerażającym w skutkach hasłem „Greed is good”, ale też i tej indywidualnej, wynikającej z wyrachowania i uprzedzeń. W latach 40. i 50. ubiegłego stulecia General Motors rozwijało się prężnie, tak więc potrzebowało nowych pracowników7. Konsekwencją tego było podwojenie się ludności Flint (ze 90 tys. w roku 1920 do prawie 200 tys. w roku 1960), a także zmiana jej struktury demograficznej. Praca w GM przyciągnęła wielu Afroamerykanów z południa Stanów. W roku 1940 było ich w Flint 7 tys., natomiast w roku 1960 ich liczba sięgnęła 35 tys. Obecnie Afroamerykanie stanowią 66% mieszkańców miasta. Wielu białych, którzy byli lepiej sytuowani od ludności napływowej, postanowiło wyprowadzić się do mniej zatłoczonych i bardziej przyjaznych rodzinie przedmieść leżących poza obrębem miasta, unikając przy okazji wyższych podatków8. Niebagatelnym czynnikiem były też kwestie rasowe. Bogatsi biali nie chcieli mieszkać w dzielnicach graniczących z dzielnicami zamieszkałymi przez ludność „kolorową”. Jednocześnie nie rezygnowali oni z miejsc pracy dostępnych w mieście, korzystając z jego infrastruktury. Tym samym koszt utrzymania miasta spadł na osoby biedniejsze, które nie miały możliwości kupna domu jednorodzinnego kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt kilometrów od miejsca zatrudnienia. Naturalnie spowodowało to zmniejszenie budżetu miasta i co za tym idzie spadek jakości życia w Flint. Prawdziwy dramat zaczął się jednak w momencie, w którym General Motors również postanowiło uciec.
Od początku lat 50. General Motors, zachęcone tańszymi terenami budowlanymi oraz niższymi podatkami, zaczęło przeprowadzać się do sąsiednich gmin. Proces nasilił się około roku 1960, kiedy to firma wygasiła kilka fabryk w Flint, jednocześnie budując siedem nowych w jego okolicach. Stanowiło to poważne uderzenie w finanse miasta. GM jednak pozostało największym pracodawcą w mieście, przez co mogło dyktować warunki, na jakich ma opierać się jego „współpraca” z władzami miasta. Jednym z tych warunków było dostarczanie fabrykom wody po preferencyjnych cenach, niezależnie od ich usytuowania. GM zużywało połowę zasobów wodnych sieci wodociągowej Flint, płacąc jedynie 1/3 ogólnych kosztów. Jak to określił ówczesny aktywista miejski, R. Clark: „fabryki GM poza miastem będą korzystać z wszystkich najważniejszych miejskich przywilejów – ochrony straży pożarnej, policji, usług wodociągowych i kanalizacyjnych – ze wszystkich przywilejów oprócz tego jednego dla nich wątpliwego – płacenia podatków9”. Powyższa sytuacja jest świetnym przykładem praktyki działania mechanizmów wolnorynkowych, które w teorii miały przynieść dobrobyt zarówno firmom, jak i jej pracownikom. W rzeczywistości okazało się, że zyski zostawały po stronie General Motors, natomiast za koszty decyzji firmy musieli zapłacić podatnicy, w tym przypadku często pracownicy omawianej korporacji.
Jeżeli jest źle, to możemy być pewni, że gdy pozwolimy działać wolnemu rynkowi, będzie jeszcze gorzej. W Flint nie było inaczej. Wraz z rządzami Ronalda Reagana w Stanach Zjednoczonych oraz Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii duże korporacje zostały w dużej mierze uwolnione od rządowego nadzoru. Konsekwencją w przypadku GM było przeniesienie części produkcji do tańszego Meksyku, co równało się zamykaniu fabryk w Flint i zwiększeniu tam bezrobocia. Głównym promotorem tym zmian był Roger E. Smith, CEO General Motors w latach 80., który chciał przejść do historii jako człowiek, który zmniejszy rolę związków zawodowych w fabrykach GM oraz zwiększy zyski kompanii przez sięganie po tańszą pracę poza granicami Stanów Zjednoczonych. Niestety miał pecha, ponieważ akurat we Flint urodził się Michael Moore, jeden z najbardziej krytycznie nastawionych do kapitalizmu dokumentalistów amerykańskich. Moore był naocznym świadkiem negatywnych skutków decyzji Smitha, więc naturalnym dla niego było, że weźmie na warsztat toksyczną relację między miastem a prezesem GM. Tak więc Roger Smith stał się sławny, ale tylko dlatego że został czarnym charakterem pierwszego filmu Moore’a pt. „Roger & Me10”. W filmie tym znajduje się wymowna scena, w której jeden z rzeczników twierdzi, że zwolnienia w Flint są rzeczą naturalną, ponieważ korporacje mają przede wszystkim zarabiać pieniądze, a nie pomagać wspólnotom, skąd pochodzi ich baza pracownicza. Twierdzenie to charakteryzuje kolejną widoczną w sprawie Flint cechę obecnego kapitalizmu, a mianowicie tendencję do powrotu do poddańczej relacji pomiędzy pracodawcą a pracownikami. Pracownik jest potrzebny do momentu, kiedy nie pojawi się tańsza opcja, wtedy można zwijać biznes, nie bacząc na to, że zostawia się całe rejony w nędzy. Takie postępowanie powoduje zjawisko zwane wyścigiem na dno11, który nie tylko niszczy jakość życia milionów osób na całym świecie, ale też zarzyna sam kapitalizm, pozbawiając ludzi siły nabywczej, która napędza niezbędny dla istnienia kapitalizmu popyt.
Proces zwolnień w Flint trwa nieprzerwanie od lat 80. W 1978 roku General Motors zatrudniało w Flint i okolicach około 70 tys. osób. W roku 2015 było ich tylko 7 tysięcy. Spadła również liczba mieszkańców – z 200 tysięcy w roku 1970 do jedynie 100 tysięcy w 201012. Bezrobocie przyniosło ze sobą wzrost przestępczości i wkrótce Flint zamiast „Vehicle City” zaczęło być znane pod mianem „Murdertown”13. Wycofywanie się GM z miasta było również tragedią finansową, szczególnie że duża część infrastruktury, szczególnie wodociągowa, zbudowana została na potrzeby dużego centrum przemysłowego. W roku 2002 Flint ogłosiło, że ma 30 mln. dolarów zadłużenia, w związku z czym powołano w mieście tzw. emergency managera14. Emergency manager to bardzo interesująca funkcja – jest to osoba powołana przez gubernatora stanu, która ma za zadanie zarządzać niewydolnymi finansowo miastami. Funkcja ta jest całkowicie niezależna od wybranych w wyborach władz samorządowych. Jeżeli myślicie, że nie ma to nic wspólnego z demokracją, to macie rację. Jest to następna cecha charakterystyczna późnego kapitalizmu, która zysk zawsze przedkłada nad prawa człowieka15. Oczywiście pierwszymi posunięciami nowego zarządzającego były znaczne redukcje płac w instytucjach publicznych, podniesienie opłat wodociągowych o 11%, a także zamknięcie części miejskich instytucji publicznych. Co ciekawe, w ramach cięć zamknięto również biuro miejscowego rzecznika praw obywatelskich. Nie ma chyba najbardziej wymownego dowodu na to, jak nisko w priorytetach świata finansów stoją procedury demokratyczne. I znowu jakość życia mieszkańców miasta spadła, tym razem w imię kolejnego wolnorynkowego dogmatu, jakim jest tzw. „dyscyplina finansowa”.
Flint w przeciągu pierwszej dekady dwudziestego pierwszego wieku miało się raz lepiej, raz gorzej. Oczywiście po kryzysie 2008 roku zaczęło mieć się o wiele gorzej, sięgnięto więc w roku 2011 po kolejnego „emergency managera”. Było ich w kolejnych latach czterech i jeden z nich wpadł na pomysł, by zmodernizować sieć wodociągową miasta, to znaczy zmienić pobór wody z jeziora Huron na pobliską rzekę Flint. Na papierze wyglądało to dobrze. Pobór wody z Huron odbywał się za pomocą pośrednika, tj. miasta Detroit, któremu trzeba było za to płacić, ponadto sieć wodociągowa była za duża na potrzeby dwukrotnie mniejszego niż kiedyś miasta, a mieszkańcy musieli pokryć koszty jej utrzymania w rachunkach. Plan miał przynieść oszczędności w wysokości 5 mln. dolarów16. Oczywiście, myślano tutaj głównie o oszczędnościach, a nie o jakości wody, która była gorsza od ujęcia z Detroit.
W kwietniu 2014 roku przeprowadzono zakładaną zmianę. Prawie natychmiast mieszkańcy miasta zaczęli zgłaszać zastrzeżenia dotyczące koloru, smaku i zapachu wody17. Już w sierpniu 2015 roku badania EPA (U.S. Enviromental Protection Agency) stwierdziły, że w wodzie znajdują się niebezpieczne bakterie coli18. Różne niezależne badania również wykazały stężenie niebezpiecznych substancji w wodzie, między innymi ołowiu, który przedostawał się ze skorodowanych rur uruchomionego na nowo starego rurociągu. Nieumiejętne oczyszczanie wody doprowadziło również do podwyższenia w wodzie poziomu kancerogennych trihalogenometanów. Mimo niezbitych danych, ówczesny emergency manager Flint, Jerry Ambrose, sprzeciwiał się powrotowi do sieci wodociągowej miasta Detroit, twierdząc że problemy te mają charakter przejściowy. Najbardziej kreatywnie podeszło jednak do sprawy General Motors.
Korporacja bardzo szybko zorientowała się, że z wodą jest coś nie w porządku, ponieważ od jej używania zaczynały rdzewieć części używanych przez nich maszyn. Czy postanowili o swoich podejrzeniach poinformować opinię publiczną? Czy zaoferowali jakąkolwiek, chociażby symboliczną pomoc swoich pracownikom? Oczywiście, że nie. Zaczęli lobbować za to u władz miasta, by te powróciły do ujęcia wody z jeziora Huron, jednakże jedynie dla swoich fabryk19. O dziwo, nie mieli z tym problemu, w czym dopomógł im Howard Croft20, szef wydziału robót publicznych Flint, który nie widział żadnej szkody dla miasta w tym, że przy bezpośrednim podłączeniu się do sieci Detroit, miasto straci głównego odbiorcę wody, co doprowadzi do ubytku w kasie miasta w wysokości 400 tys dolarów rocznie21 oraz do kolejnej podwyżki cen za wodę. Co ciekawe, Croft był jednym z tych oficjeli, którzy mimo tego, że wiedzieli jak bardzo skażona jest woda, przez dłuższy czas utrzymywali że jest ona zdatna do picia22.
Bardzo szybko okazało się, że koszty prób naprawienia sytuacji przewyższają zakładane oszczędności. Same dokładne zbadanie stanu wodociągów pochłonęło 500 tysięcy dolarów. Po protestach mieszkańców z lutego 2015 roku, gubernator stanu Michigan, Rick Snyder, wyłożył dodatkowe 2 mln. dolarów na znalezienie i naprawę ewentualnych uchybień w systemie wodociągowym23. Gdy w końcu władze przyznały że woda nie jest zdatna do użytku, władze federalne i stanowe rozpoczęły śledztwo związane z zaniedbaniami zarządzających siecią wodociągową. W jej wyniku postawiono zarzuty kilkunastu osobom, w tym dwóm „emergency managerom”2425 . Do roku 2016 wydano na śledztwo około 2,6 mln. dolarów i przewidywano, że całość postępowania może kosztować do 4,5 mln. dolarów26. Jednak to był dopiero początek kosztów. Korodująca woda uszkodziła dobrze działającą sieć wodociągową w samym mieście. Według jednego z raportów przywrócenie do zdatności całości sieci wodociągowej miasta może wynieść ponad 200 mln. dolarów27. Według innych szacunków łączny koszt wychodzenia miasta z tego kryzysu humanitarnego może wynieść nawet półtora mld. dolarów28. Ale największym poniesionym tutaj kosztem nie były koszty finansowe, ale ludzkie poniesione przez mieszkańców Flint.
Na dzień dzisiejszy wiadomo, że z powodu zanieczyszczonej wody zmarło na tzw. „chorobę legionistów” 12 osób, a ponad 70 ciężko zachorowało29. Około 5% populacji dzieci w mieście miało w roku 2015 podwyższony poziom ołowiu we krwi30, co często prowadzi do zaburzeń wzrostu, problemów ze słuchem oraz obniżonymi możliwościami poznawczymi31. Sytuacja w mieście stała się tak dramatyczna, że niektórzy nawet postulowali, by wywieźć część dzieci do bardziej bezpiecznego miejsca32. W końcu, w styczniu 2016 roku, ogłoszono w mieście stan wyjątkowy, najpierw przez gubernatora Michigan, a następnie przez samego prezydenta Obamę. Gwardia Narodowa została poproszona o pomoc w rozdawaniu wody butelkowanej, postawiono billboardy ostrzegające o szkodliwości używania wody z kranu33, do miasta zjechali lekarze i pielęgniarki z całego kraju, by pomóc chorym. Z zewnątrz mogłoby to wyglądać na ratowania miasta, którą spotkała klęska żywiołowa. Rzeczywiście tak było. Flint zniszczyła klęska żywiołowa zwana kapitalizmem.
W historii Flint, niczym w soczewce, skupia się wszystko, co może pójść źle, jeżeli pozwoli się działać bez ograniczeń wolnemu rynkowi. Widzimy tutaj wszystkie negatywne mechanizmy ekonomiczne kapitalizmu – white flight, ekonomiczny wyścig na dno, unikanie opodatkowania przez koncerny, zamykanie fabryk, by pozyskać tańszą siłę roboczą, zawieszanie demokratycznych procedur, by wprowadzać „dyscyplinę finansową”, klasowość wspomaganą przez rasizm – dosłownie wszystko, co składa się na neoliberalny koszmar. Kiedyś drapieżny, późny kapitalizm zjadał kraje słabo rozwinięte, wegetujące gdzieś na peryferiach rdzenia światowej gospodarki34. Obecnie, kiedy nie ma już co zjeść, uderza w samo serce tzw. „pierwszego świata”. Najgorsze w obecnym systemie gospodarczym jest to, że nie ma dokąd przed nim uciec. Pozostaje jedno: walczyć o jego zmianę. I sukcesów na tym polu życzę sobie i czytelnikom.
">
6 Bardzo szczegółowo opisano te mechanizmy w książce „Demolition Means Progress: Flint, Michigan, and the Fate of the American Metropolis” Andrew R. Highsmitha oraz w wspomagającym się pozycją raporcie Michigan Civil Rights Commission „The Flint Water Crisis – systematic Racism Through the Lens of Flint” – w calości dostępnym tutaj: https://www.michigan.gov/documents/mdcr/VFlintCrisisRep-F-Edited3-13-17_554317_7.pdf
7 Należy pamiętać przy tym, że duża część tego wzrostu wynikała z kontraktów rządowych dotyczących wyposażenia armii, więc była pośrednio subsydiowana z kieszeni amerykańskiego podatnika.
8 Fenomen ten znany jest jako „white flight” i Flint nie było w im osamotnione. Zobacz: https://en.wikipedia.org/wiki/White_flight
9 Flint Taxpayers Pay the Shot, Searchlight, (April 17, 1952)
15 Istnieje lepszy przykład całkowitego blokowania procedur demokratycznych przez rynek. Jest nim Grecja, której demokratycznie wybrany rząd w czasie kryzysu finansowego nie mógł forsować żadnych swoich rozwiązań, a jedynie iść drogą „austenity” wyznaczoną przez unijną trojkę.
19 http://www.autonews.com/article/20160131/OEM01/302019964/how-gm-saved-itself-from-flint-water-crisis
26https://eu.freep.com/story/news/local/michigan/flint-water-crisis/2016/10/13/costs-schuette-flint-investigation-hit-23-million/92004330/
27 https://www.theguardian.com/us-news/2016/jun/06/flint-water-crisis-lead-pipes-infrastructure-cost
28 https://eu.freep.com/story/news/local/michigan/2016/01/07/governor-meet-morning-flint-mayor/78402190/
29 https://www.npr.org/sections/health-shots/2018/02/05/582482024/lethal-pneumonia-outbreak-caused-by-low-chlorine-in-flint-water?t=1544632817919
31http://www.deadlinedetroit.com/articles/12697/scary_leaded_water_and_one_flint_family_s_toxic_nightmare#.VfYm6eeZZJN
32 https://www.washingtonpost.com/opinions/get-flints-families-out-of-harms-way/2016/02/17/e8553e40-d4dc-11e5-be55-2cc3c1e4b76b_story.html?noredirect=on&utm_term=.079110286b49
34 Niestety mówię tutaj również i o naszym kraju. Bieda-szyby, degradacja terenów po-pgrowskich, deindustralizacja okręgów przemysłowych – wszyscy przeżyliśmy, albo znamy kogoś, kto przeżył w Polsce choć trochę sytuacji z Flint.