Miało być o płytach. Zawsze jest o płytach. Specjalnie dla Was wciąż przedzieram się przez niezliczone ilości wydawnictw, okładek, gatunków, podróżując muzycznie od mroźnej Islandii aż po słoneczne zakątki południowych Stanów Zjednoczonych. Płyty winylowe robią się wciąż coraz popularniejsze. W zeszłym roku w Zjednoczonym Królestwie sprzedaż tego nośnika wyprzedziła niepokonane do tej pory pliki cyfrowe i po raz pierwszy od trzydziestu lat czarne płyty znów zostały zaproszone na salony. Nie mam absolutnie nic przeciwko trendowi, wręcz przeciwnie –pragnę, by jak najwięcej osób, tak jak i ja, poczuło magię odwracania płyt, szumu w głośnikach i kurzu giełd płytowych.
W ostatnich tygodniach pomagałem kilku znajomym wybrać im ich pierwszy gramofon. I dotarło do mnie to, że moja wrodzona ciekawość zmusiła mnie do przewertowania setek stron internetowych, zanim sam się zdecydowałem na konkretny sprzęt. Wiedza, którą tą drogą posiadłem, gotowa jest, aby się nią podzielić. Dzisiaj więc nie będzie o płytach. Będzie o gramofonach, wzmacniaczach, głośnikach i innych częściach sprzętu grającego. Poradnik oparty na moich subiektywnych odczuciach, choć postaram się wyjść poza ich ramy. Poradnik, którego nie sponsoruje żadna z wiodących firm audiofilskich, ani też żadna z tych niezależnych. A szkoda…
Zacznijmy więc od gramofonu.
Moda na czarne płyty przyniosła wiele dobrego kolekcjonerom, ale też pomogła tym, którzy na modzie tej pragnęli zarobić. Na tych, którzy myślą o swoim pierwszym sprzęcie, czeka więc wiele pułapek. Dlatego zacznijmy od początku. Gramofony możemy podzielić na dwie części - na dwa różne sposoby. Mamy więc gramofony z tak zwanym direct drive’m, oraz te z belt drive’m. Direct drive oznacza, iż talerz gramofonu leży właściwie na samym silniku, który go wprawia w ruch. Gramofony takie są wybierane przez zawodowych DJ’ów, jako że bardzo szybko osiągają żądaną prędkość oraz prędkość tę dokładnie utrzymują. Ruch takiego talerza można też równie łatwo i bezinwazyjnie zatrzymać na przykład ręką, a potem nawet wymusić obrót w przeciwną stronę, co, jak powszechnie wiadomo, z upodobaniem DJ’e robią. Problemem takiego gramofonu jest jednak fakt, iż praca silnika, a zwłaszcza jego drgania podczas pracy, łatwo przechodzą na sam talerz, a co za tym idzie, na płytę i do igły. Generuje to dosyć niepożądany szum w tle muzyki. O ile podczas imprezy w klubie szum ten łatwo zniknie pod wzmocnioną linią basu, to w domu może być irytujący. Dlatego też audiofile wybierają belt drive’y. Belt drive - jak nazwa wskazuje - to układ, w którym ruch obrotowy przekazywany jest z silnika do talerza za pomocą paska transmisyjnego. Pasek jest z gumy i absorbuje praktycznie każde drgania silnika, więc i talerz drgać nie będzie. W audiofilskich gramofonach z najwyższych półek często silnik nie jest nawet integralną częścią gramofonu, stoi dość daleko od samego talerza. Widziałem nawet układy, gdzie silnik stał na osobnej półce, przekazując swą moc za pomocą długiego paska. Żadnych drgań. Problemem belt drive’ów jest to, że paski będą się zużywać, a gramofon potrzebuje minimalnie więcej czasu, by uzyskać pożądaną prędkość. W obu jednak przypadkach trzeba zwrócić uwagę na wagę samego talerza. Im jest on cięższy, tym łatwiej będzie utrzymywał żądaną prędkość.
Potem możemy podzielić gramofony na takie, które posiadają wbudowany przedwzmacniacz oraz takie, które go nie mają. Sygnał elektroakustyczny z igły gramofonu jest bardzo słaby, dużo słabszy niż taki z odtwarzacza CD, magnetofonu czy nawet z wyjścia słuchawkowego telefonu. Gramofon potrzebuje więc dodatkowego wzmacniacza. Jak więc już zostało powiedziane, są takie, które je mają wbudowane i można je podłączyć od razu do naszego sprzętu grającego czy nawet głośników komputerowych, sygnał będzie wystarczająco mocny. Problem tego sprzętu to fakt, że właściwie nie mamy wiele do powiedzenia w kwestii samej jakości takiego przedwzmacniacza. Dlatego też sprzęt z trochę wyższej półki, taki z aspiracjami audiofilskimi, nie będzie go posiadał, dając właścicielowi większe pole do manewru wyboru. Większość starych wzmacniaczy domowych miało tak zwane wejście „phono” dedykowane gramofonom, z dodatkowym przedwzmacniaczem. Gdybyśmy podłączyli do takiego wejścia CD, sygnał byłby za mocny i moglibyśmy uszkodzić głośniki. Wzmacniacze z wejściem „phono” mają jednak ten sam problem co gramofony wyposażone we własny przedwzmacniacz. Nie mamy nic do gadania w kwestii jego jakości. Rzecz jasna można się wyposażyć w osobne urządzenie, które podłączamy pomiędzy samym gramofonem a wzmacniaczem i - broń Boże! - nie wtykamy wtedy kabli w wejście „phono”.
Za dużo informacji? Cóż, to dopiero wierzchołek góry lodowej.
Niuanse kształtu ramienia gramofonu zostawmy na kiedy indziej. Ważne jest jednak, aby ramię posiadało regulowaną przeciwwagę oraz możliwość wymiany wkładki, czyli serca i duszy naszego sprzętu. Wkładka, mylnie kojarzona tylko z igłą, jest urządzonkiem, które stanowi o jakości dźwięku. Igła faktycznie jest jej częścią, tą, która pobiera drgania zapisu muzycznego z płyty, jednak to wkładka będzie przetwarzać fizyczne drganie w sygnał elektryczny, który później wzmocniony zostanie wysłany do głośników. Możliwość jej wymiany pozwoli nam w przyszłości na postawienie kolejnego kroku w naszej przygodzie z płytami. Temat wkładek jest przerażająco wręcz szeroki. Ceny wahają się od kilkunastu do kilkunastu tysięcy złotych, dzielą się ze względu na gatunki muzyczne, jakich chcielibyśmy słuchać, materiały wykonania i szereg innych właściwości. Sam ich temat jest wystarczającym materiałem na serię artykułów, nie będę się więc w niego zagłębiał, ale chcę podkreślić fakt, że wybierając gramofon z wkładką wbudowaną w ramię na stałe, odcinamy się od możliwości dalszego eksplorowania tego świata. Przeciwwaga w ramieniu jest istotna o tyle, że różne wkładki wymagają często innego nacisku na samą igłę, co możemy za jej pomocą regulować.
Pierwszą pułapką czekającą na osoby pragnące wejść w tajemniczy świat winyli, są więc wszelkiego rodzaju tanie gramofony, takie wbudowane w walizeczkę, czy z wbudowanym radiem i odtwarzaczem CD. Oba typy są szalenie popularne ze względu na niską cenę i retro stylistykę. Posiadają jednak ciężkie, choć kruche ramię z wbudowaną wkładką, której nadmierny nacisk może z czasem wręcz uszkodzić płytę. Posiadają też głośniki, które wprawiają całe urządzenie w drgania, gdy zechcemy posłuchać muzyki głośniej, igła zacznie przeskakiwać. A przynajmniej powinna, gdyby nacisk na nią nie był tak ogromny. Jakość dźwięku jest również bardzo słaba. Nie polecam tego typu sprzętu osobom, które chcą słuchać muzyki. Dla tych, którzy chcą mieć gramofon, bo broda, tatuaże i sojowe latte tego wymagają, owszem.
Sam zdecydowałem się na sprzęt austriackiego producenta Pro-Ject. Model Debut Carbon 2MRed. Jest to ascetycznie wręcz minimalistyczny sprzęt. Idea, jaka przyświecała jego konstruktorom, to pozbycie się wszelkich zabawek, jakich nie potrzeba bezpośrednio do słuchania muzyki, by zaoszczędzić i podnieść jakość elementów niezbędnych. Gramofon ten nie ma więc automatycznego wyłącznika, gdy strona płyty dobiegnie końca. Ramię nie podniesie się i nie wróci na swoje miejsce. Jest za to wykonane z lekkiego włókna węglowego, które jest odporne na drgania, więc nie rezonuje. Rozwiązanie z audiofilskich sprzętów z najwyższych półek. Nie mogę też zmienić prędkości obrotów z 33rpm na 45rpm za pomocą przełącznika. Muszę podnieść ciężki aluminiowy talerz i przełożyć pasek transmisyjny z jednego „biegu” na drugi. W zamian za to Pro-Ject wyposażył sprzęt w wysokiej jakości, bardzo cichy silnik o bardzo niskiej ilości drgań, za to niesamowicie wręcz równo trzymający obroty. Fabrycznie został też wyposażony w legendarną już wkładkę Ortofon 2M Red. Co mnie chyba najbardziej przekonało do tego wyboru, to fakt, że w przyszłości, gdy zechcę wymienić igłę w mym sprzęcie, mogę zakupić tę od przystawki poziom wyżej - Ortofon 2M Blue, która jest dużo lepsza, a pasuje do 2M Red. Za niewielki wkład własny mogę wskoczyć o pięterko do góry.
Gramofon ten można znaleźć od tysiąca sześciuset złotych. Można też się zdecydować na słabszą wersję z wkładką OM5 i aluminiowym ramieniem i zaoszczędzić jedną trzecią tej sumy. Z tańszych opcji godnym polecenia sprzętem jest Rega Planar 1 czy Audio-Technika AT-LP 120.
Mój gramofon podłączony jest do starego wzmacniacza Technicsa z wejściem „phono”. Na jakimś etapie mojej przygody z pewnością zakupię zewnętrzny przedwzmacniacz. Głośniki, kupione za poradą znajomego, to również austriackie Monitor Audio, model Bronze 2. Małe głośniczki o zadziornym charakterze, które potrafią zmusić do drgania ramki ze zdjęciami na przeciwległej ścianie, a gości, by zaczęli szukać głośnika basowego, którego nie ma. W Irlandii kosztowały trzysta pięćdziesiąt euro, w Polsce można je dostać już od ośmiuset złotych za parę. Moje mam od nowości, są moim powodem do dumy i kocham je całym sercem.
W moim kąciku muzycznym znaleźć również można podstawowy odtwarzacz CD firmy Sony. Gra bardzo przyzwoicie. Sony miało naprawdę dobre procesory przetwarzające sygnał cyfrowy i nawet ich najtańsze modele wybijały się pod tym względem ponad konkurencję. A nad nim stoi mój najnowszy nabytek, czyli podwójny magnetofon kasetowy Pioneera. Wyprodukowany zaledwie sześć lat temu jest jednym z ostatnich magnetofonów, jakie opuściły Japonię. Nie jest to być może najwyższy model, jaki Pioneer zaprojektował, lecz posiada cały zasób zabawek takich jak przeskakiwanie między utworami na kasecie, automatyczne przejście do następnej strony oraz później – kasety. Słowem - rzeczy, które były poza naszym zasięgiem w latach dziewięćdziesiątych, gdy jeszcze słuchaliśmy taśm. Ze zdumieniem odkryłem, że kasety, które zdążyliśmy znienawidzić za słabą jakość, nie były niczemu winne. To rodzimy Kasprzak nie potrafił wydobyć z nich całego potencjału. Ale to już temat na osobną pogadankę.
Mam szczerą nadzieję, że niniejszy felieton pomoże choćby i jednej osobie, rozjaśni pewne niewiadome i odpowie na niezadane pytania. Jeśli zawsze chcieliście mieć gramofon, polecam hobby, jakim jest zbieranie muzyki. Proszę, nie idźcie na skróty, wybierając najtańszy sprzęt. Nie przyniesie wam on radości, a jedynie zirytuje brakiem sensownej jakości. Pukać się będziecie w czoło, zastanawiając się, co też ci wszyscy ludzie w tym widzą. Po prawdzie temat ledwie, ledwie musnąłem, wszelkich niuansów i szczególików jest dużo więcej. Chętnie pomogę i odpowiem na każde pytanie! Nie bójcie się pytać, piszcie na rcrdbk@gmail.com.
Powodzenia!