Mimo że wciąż lubię tam być, jeżdżąc co roku na Łódź Design Festival, coraz bardziej ulegam wrażeniu, że gdzieś to już kiedyś widziałam. Być może to kwestia stylu – designerska mainstreamowa oszczędność naszych czasów powtarza się w wielu projektach, dodatkowy powrót do rdzennych naturalnych materiałów pogłębia stan rzeczy. Jednak mimo że chwilami ciężko odróżnić projekty od siebie, przy bliższym poznaniu odkrywają one niejedną głębię.
W sekcji Make me! ciekawym pomysłem były Structural Skin projektu Jorgego Penadesa, meble ze sprasowanych ścinków skór, w przeciwnym razie przeznaczonych oczywiście do wyrzucenia. Podobało mi się także szkło odlane na materiałowej kanwie, czyli „naczynia szyte na miarę” Joanny Kasperkiewicz. Wydawało mi się nawet unikatowe, dopóki nie zauważyłam, że odlewanie szkła od naturalnych materiałów i tkanin to też już trend. (Powtórzył się on w dalszej części ekspozycji festiwalowej w projekcie Agnieszki Bar, która „odbijała” szklaną misę podług koszyka wyplatanego tradycyjnymi metodami przez ekspertkę rzemiosła ludowego. Powstałe w ten sposób przedmioty są, szczerze mówiąc, średnio piękne, ale mają ciekawe nazwy i prezentacje, widać, że designerzy szukają raczej sposobów na kreatywną twórczość niż pięknych przedmiotów samych w sobie.) W make me! ponownie pojawiło się kilka minilaboratoriów mających na celu obcowanie z żywnością albo powrót do korzeni innego gatunku. Laura Daza Carreno proponuje tu fabrykę pigmentów „Colour Provenance”, a Tiziana Ponzio wyszła z „Ol factory set” służącym do nowego poznania aromatów i smaków. Biżuteria „Ritu” Kamili Iżykowicz także nawiązuje do zmysłu powonienia. Bardzo fajnie zabrzmiał „Instrument miejski” Jana Pfeifera, czyli barierka, która podłaczona do słabego zasilania i trącana dłońmi przechodzących osób wydaje łagodne, jakby ksylofonowe, dźwięki. Projekt Anny Batog o nazwie Nous także zainteresował. Pomaga on w naturalny sposób zbliżyć parę żyjącą na odległość.
Graficznie oprawa całości tej sekcji przedstawia się pięknie. Sensowne czy nie, przedmioty są fantastycznie opracowane, najczęściej pięknie wykonane; zestaw do przechowywania warzyw i owoców Partycji Bołzan wygląda jak rzeźba, a podręczny przyrząd do wytwarzania bimbru „Just in Bimber” Małgorzaty Szostak ma delikatną, efemeryczną formę. Nie do końca rozumiem kilka projektów, w tym projekt Uniq, w którym następuje całkiem niepotrzebna współpraca z robotem w kierunku random-automatic, unikalność i automatyka w wydaniu porcelanowym. Jeśli chodzi o estetykę, to równie dobrze można by to zrobić z zamkniętymi oczyma, a jeśli o roboty, to stać nas już chyba na dużo więcej.
Proponuję wizytę na stronie i samodzielne spojrzenie na prezentowane przedmioty.
Must have to projekty, które zazwyczaj pojawiły się już wcześniej, chociażby w debiutanckich prezentacjach z poprzednich lat. Projekty rzadko odkrywcze, ale z nienaganną estetyką, pięknym wykonaniem, niewątpliwie godne pożądania. Znajdziecie tam tkaniny, naczynia, meble, armaturę, a nawet narzędzia. Moim cichym faworytem pozostaje Plantacja Alicji Patanowskiej, wyprodukowana we współpracy z porcelaną Kristoff, dzięki której można rozpocząć hodowlę z nasion w każdym przypadkowym szklanym naczyniu. Ponieważ wszystko jest godne uwagi zapraszam do eksploracji:
http://musthave.lodzdesign.com/pl/wystawa/
Reszta wystawy stałej ŁDZ to kilka pięter, wśród których oczywiście stali bywalcy i sponsorzy tacy jak Paradyż, Ćmielów, Geberit, IKEA, Chors czy Ton. Tu na ogół bez wielkich nowości, firmy prześcigają się raczej w sposobie prezentacji znanego już na rynku produktu. Na przykład myjąca toaleta Geberit tym razem strzelała strumieniem wody na schroniony pod parasolem damski manekin. Oczywiście pojawił się też konkurs na projekt drzwi Porta by Me organizowany przez firmę Porta, a także finaliści konkursu designerskich kaloryferów elektrycznych TERMA DESIGN. Nowe pomysły przedstawiło także Krono i firma Beyond the Wall budująca zielone ściany modułowe ze sztucznej roślinności.
Fajnie prezentowała się wystawa z mojej ulubionej dziedziny – genezy i historii designu. Z No Randomness (Brak Przypadkowości) można było dowiedzieć się, dlaczego kapsel ma dokładnie 21 ząbków, skąd wziął się sygnałowy pomarańczowy kolor ostrzegawczy albo dlaczego pokale barowe mają wgłębienia i dlaczego dokładnie tam. Informacji tego typu było więcej, a prezentacja wykonana została w sklejce i oparta przejrzyście na niezbędnej treści – forma, czasem kolor, nic więcej.
Dobrze było poświęcić chwilę na wystawę minimalistycznych plakatów Eye-dentity, przedstawiającą przeróżne miejsca, osoby oraz idee przy pomocy prostej kreski i perfekcyjnego użycia koloru. O tym, że drukarki 3d przeżywają swój niepowstrzymany rozkwit, przypomniała nam kolekcja przedmiotów „dodrukowanych” do zwykłych taniutkich drewnianych uchwytów meblowych, pałeczek i innych drobiazgów. W wyniku zabiegu powstały użyteczne pieczątki, samochodziki do zabawy czy też sztućce. Prezentacja projektów z wystawy Mars 2030, z racji zaawansowania projektów często niedostepna laikom, dotyczyła warunków życia uczestników załogowej misji na czerwoną planetę. Kabina prysznicowa, specjalny śpiwór czy przyrząd do ćwiczeń mają w przyszłości uczynić daleką podróż mniej uciążliwą i bezpieczniejszą. Wystawa projektów nawiązujących stylistycznie do treści ludowej była trochę niepotrzebna, bo nie ma tam nic nowego. Na dodatek zestawienie genialnego i bardzo dobrze znanego dywanu MohoHej z lampą Wiecha przypomniało mi dobitnie o brutalnej brzydocie tej drugiej. Gdy widzę ten projekt, a niestety zdarza się to regularnie, niezmiennie zastanawiam się jakim cudem znalazł swą drogę na salony designu i kto do diabła ma zapotrzebowanie na tak rażąco tandetne rzeczy.
Wystawa Retrospekcje trochę zaskoczyła, pokazując design polski z początków XXI wieku. Zabawnie to brzmi, ale fajnie było zobaczyć, co powstało w pierwszych 15 latach nowego wieku i że to wcale nie mało. Dodatkowo cieszyła forma wystawy – labirynt urządzonych meblami improwizowanych pomieszczeń, a na pamiątkę sprytnie wyrywane jak z kalendarza karteczki z wizerunkami prezentowanych przedmiotów.
Oszklony hol bydynku głównego zajmowały – tradycyjnie już – wystawy szkła i ceramiki. Ciężko ocenić ponownie tak wielokrotnie oglądane projekty, ale pomysł z gablotami, gdzie można było dotykać szklanych projektów z epoki bez ryzyka dla rąk i przedmiotów, był świetny!
Jak to zwykle bywa, cokolwiek udaje zobaczyć się w jeden dzień, jest tylko namiastką mocy ŁDF. Wg prezentowanego programu Festiwal obfitował w mnóstwo warsztatów, wykładów i imprez towarzyszących. Program do wglądu tutaj: http://www.lodzdesign.com/assets/pressroom/00LDF2016-Prezentacja-programowa2.pdf, a za niecały już rok polecam wszystkim zainteresowanym kilkudniową wizytę w Łodzi, z designem na myśli.
Autorką wszystkich zdjęć jest Karolina Wiśniewska.