Wyszukiwanie

:

Treść strony

Przejazd

Dlaczego (nie) jaram się czerwcem, czyli o Stanach Zjednoczonych, ale tak naprawdę to jednak o Polsce

Autor tekstu: Rafał Derda
Ilustracja: Andrzej Kilanowski
22.06.2016

Content warning: Dzisiaj będzie o arytmetyce w demokracji. Albo o demokracji arytmetycznej. Albo o arytmetyce wyborczej. Coś w ten deseń. Jak zwał, tak zwał – jeden zwał. Będzie trochę przydługiego wstępu, będzie trochę specjalistycznych terminów. Nie zrażajcie się. O ważnych rzeczach teraz piszę. Ok. No to zaczynamy.

Ale o co z tym czerwcem chodzi? Że wakacji nie mam czy jak? Już spieszę z wyjaśnieniami. 14 czerwca kończą się prawybory w USA. Pewnie jesteście świadomi tego, że zdobycie stanowiska prezydenta tego kraju jest praktycznie niemożliwe bez poparcia jednej z dwóch głównych istniejących tam partii, a mianowicie Partii Republikańskiej oraz Partii Demokratycznej. Uzyskanie powyższego poparcia to sprawa trudna, każdy bowiem region organizuje własne wybory kandydatów poszczególnej partii na prezydenta. Sztafeta ta zaczyna się 1 lutego w Iowa, a kończy w Waszyngtonie, właśnie 14 czerwca. Teraz będzie trochę technicznego wyjaśniania. Każdy stan ma określoną liczbę delegatów na ogólnokrajowy kongres wyborczy partii. W każdym okręgu danego stanu odbywa się głosowanie, w którym biorą udział zarejestrowani wcześniej członkowie, a delegat opowiadający się za danym kandydatem zostaje wybrany reprezentantem okręgu na kongres. I ci właśnie delegaci ze wszystkich stanów wybierają swojego kandydata na prezydenta.

Skupmy się na Demokratach. Na początku kandydatów z ramienia tej partii było pięciu, obecnie pozostała dwójka: Hilary Clinton i Bernie Sanders. Panią Clinton pewnie już dobrze znacie, nie tylko jako żonę swojego męża, prezydenta USA w latach dziewięćdziesiątych. Pani Clinton nie pierwszy raz stara się o nominację (przegrała w przedbiegach z Barackiem Obamą). Pełniła również funkcję Sekretarza Stanu, czyli odpowiednika naszego ministra spraw zagranicznych. Była osobą odpowiedzialną za parę projektów socjalnych i rozszerzenie ubezpieczenia zdrowotnego na uboższą część społeczeństwa, ale również za poparcie Demokratów dla interwencji w Afganistanie i Libii. Znaleźć też można by było inne ciekawe kwestie, za które odpowiadała, ale nie będę się o nich rozpisywać. Po co ma mi CIA potem pocztę przeglądać?1. Już prawie od dwóch dekad Clinton ma jedną z najsilniejszych pozycji w swoim partyjnym mateczniku.

Berniego Sandersa kojarzycie z pewnością o wiele mniej. Jest to senator z Vermont, który startował na urząd prezydenta jako kandydat niezależny. Od lat sześćdziesiątych, w czasie kiedy Clinton była prezydentem lokalnej młodzieżówki Republikanów (sic!), Mr. Sanders działał w ruchach wolnościowych, antywojennych i pracowniczych, za co kilka razy został aresztowany. Od zawsze deklarował się on jako demokratyczny socjalista, nawet w czasach apogeum zimnej wojny, kiedy to w Stanach Zjednoczonych głośne wymawianie słowa „socjalizm” było uważane za niemalże zdradę narodową. Bernie to taki łagodny powiew Skandynawii w zimnym sercu neoliberalnego imperium. Już to że zdobył i wciąż zdobywa tak duże poparcie jest fenomenem, któremu należałoby się dokładniej przyjrzeć, ale to może kolejnym razem. Teraz interesuje nas inna rzecz.

Jak już wcześniej wspomniałem, by zostać kandydatem na prezydenta Stanów Zjednoczonych, należy najpierw zdobyć partyjną nominację. Wszystko fajnie, prawybory się odbywają. Na samym początku odbyły się w Iowa i New Hampshire. Łącznie w tych dwóch stanach można było zdobyć poparcie 68 delegatów. W Iowa Clinton i Sanders zremisowali, w New Hampshire Sanders wygrał, nawet z niezłą przewagą. Podsumowując, po dwóch pierwszych prawyborach Bernie Sanders miał po swojej stronie 36 delegatów, podczas gdy Hillary Clinton miała – 529. Co się stało? Nie dodaje się? Jak się z 68 robi 529? Ano widzicie. Istnieje bowiem arytmetyka, ale istnieje również przywołana przeze mnie na początku tekstu arytmetyka wyborcza. Już wyjaśniam.

W obydwu największych amerykańskich partiach oprócz zwykłych delegatów istnieją tak zwani superdelegaci2. Superdelegatami zostają liderzy partii, senatorowie, lokalni gubernatorzy. Ci superdelegaci mogą oddać swój głos na kogo chcą, kiedy chcą, a nawet mogą zmienić swoje zdanie. Generalnie mają wylane na system, bo okazuje się, że system to oni. Trochę już wody upłynęło od Iowa i New Hampshire i w dniu, w którym piszę te słowa, stosunek delegatów wynosi 1665 do 1370 dla Clinton. Nie jest to duża różnica. Teoretycznie Sanders ma jeszcze szanse na zwycięstwo. Jednakże nawet gdyby zdobył głosy zwykłych delegatów, superdelegaci, popierający hurtem Hillary Clinton, zapodaliby nieodwołalnego szach-mata. Taka to demokracja.

Czekajcie, czekajcie, to jeszcze nie koniec. Jak już ktoś zostanie kandydatem na prezydenta, to wybory wyglądają tak: w poszczególnych stanach owszem wybiera się, jednak nie prezydenta, ale elektorów, którzy to dopiero wybiorą głowę państwa. Każdy stan ma określoną ilość elektorów, ale nie jest ona do końca proporcjonalna do liczby mieszkańców. Bardzo ciekawie się dzięki temu robi. Weźmy na przykład wybory z 2000 roku. George W. Bush ze strony Republikanów, Al Gore od Demokratów. Pierwszy zdobył 50 i pół miliona głosów, drugi 51 milionów, czyli o pół miliona więcej. Pamiętacie prezydenta o nazwisku Al Gore? Nie pamiętacie? No widzicie. George W. Bush zdobył bowiem 271 głosów elektorskich, Al Gore zaś o 5 (słownie pięć) mniej. Pozamiatane.

Myślicie sobie: co on mi tu opowiada o jakiś New Hampshire czy tam Iowa, tego na mapie nawet się nie da znaleźć? Nie o Stanach tutaj mówię albo może – nie tylko o Stanach. Wcześniej mieliśmy dwa ciekawe przykłady, jak ci, którzy już mają władzę, tak ustawiają zasady gry zwane wyborami, żeby wyszło po ich myśli. Pierwszy przykład dotyczył kombinowania przy biernym prawie wyborczym, takiego kombinowania, by jak najbardziej zawężać możliwy wybór. Drugi zaś dotyczy manipulacji czynnym prawem wyborczym. Czy podobnie jest w Polsce? Częściowo tak, aczkolwiek w mojej ocenie nie jest jeszcze tragicznie. Jednakże tragicznie może być, jeśli wprowadzono by dwa pomysły, które legną się w głowach przedstawicieli dwóch nowych stronnictw – .Nowoczesnej i Kukiz '15.

Najpierw o biernym prawie wyborczym. .Nowoczesna postuluje by prowadzić zmiany w ustawie dotyczącej finansowania partii politycznych. Zgodnie z jej projektem głównymi zmianami byłyby zmniejszenie finansowania partii z budżetu państwa o minimum połowę w stosunku do obecnych wydatków i uzależnienie subwencji państwowej od skuteczności pozyskiwania środków prywatnych3. Uzależnienie to odbywałoby się w stosunku jeden do jednego, to jest do każdej złotówki pozyskanej od osoby prywatnej wpadałaby partii złotówka z budżetu. Nie wiem, czy pamiętacie, ale ja dobrze pamiętam obowiązek wpłacania 30 tysięcy na konto komitetu wyborczego partii przez każdą jedynkę .Nowoczesnej4. Dodajmy dwa do dwóch i wyjdzie nam niezły pasztet, tj. sytuację, w której bez poparcia dużego biznesu nie masz szans zaistnienia w partii, a sama partia bez łaszenia się do dużego biznesu skazana jest na finansowy niebyt. Nowi ludzie z nowymi ideami muszą żmudnie wydreptywać swoją ścieżkę, czego siedemdziesięcioletni Sanders jest najlepszym przykładem, podczas gdy ci, którzy współpracują z dużymi bankami, mają kampanię wyborczą opłaconą już w dniu jej startu5. Chcecie takiej demokracji?

Ok. To teraz trochę o manipulacji czynnym prawem wyborczym. JOW-y. O, piękne JOW-y, cudowne panaceum, które miałoby uzdrowić nasz kraj i uczynić go krainą piwem i bigosem płynącą. Pamiętacie, kto je najbardziej promował?6 Jest smutne, że osoba, która twierdzi że ma za sobą 10 lat walki o JOWy7, nie zająknęła się przez ten czas ani razu, co kryje się pod pojęciem gerrymandering8. To raz. Dwa. JOW-owcy twierdzą, że jednomandatowość jest dobrym systemem wyborczym, ponieważ istnieje w większości krajów anglosaskich, które ponoć demokrację mają we krwi. Wcześniejszy przykład wskazywałyby, że demokracja przedstawicielska ma się tam raczej źle9. No dobrze. Przykłady były z USA, a tam, jak każdy prawicowiec wie, demokracja jest młoda10. Za to Wyspy Brytyjskie – tam to mamy dojrzałe społeczeństwo. No to pociągnijmy ten wątek. Istnieje coś takiego jak STV11, system liczenia głosów będący zupełnym przeciwieństwem okręgów jednomandatowych, który nazywany jest również systemem Brytyjskiej Reprezentacji Proporcjonalnej12. Dlaczego jest tak nazywany? Ponieważ najczęściej używany jest właśnie na Wyspach Brytyjskich i w byłych koloniach Imperium. Co ciekawe, system ten ma zastosowanie najczęściej w wyborach samorządowych, czyli odmiennie niż w Polsce, gdzie w gminach mamy ordynację większościową. Jak zbierzemy to wszystko razem, to wynika z tego, że nie dość, iż proponuje się nam ordynację szkodliwą dla demokracji przedstawicielskiej, to dodatkowo sami jej zwolennicy promują ją wbrew oczywistym faktom i zdrowemu rozsądkowi. Na jakiś czas JOW-owa wrzawa ucichła, ale z tego co wiem, środowisko woJOWników zwiera szyki i nie poddaje się. Bądźmy czujni.

Mówią: “What you see is what you get”. Nie zawsze. Jeżeli będziemy traktować demokrację jak święto, które obchodzi się co cztery lata, święto, które składać się będzie jedynie z niedzielnego spaceru zakończonego oddaniem głosu, to może szybko okazać się, że jedynym wyborem, który zostawią nam ci, co przy demokracji majstrują na co dzień, będzie wybór pomiędzy dżumą a cholerą. Nie wiem jak Wam, ale mnie do zarazy nieśpieszno.

2 Oni naprawdę tak się nazywają. Spójrzmy na tą megalomanię i zadumajmy się nad tym, które obecne państwo najbardziej przypomina starożytny Rzym.

">

7 Cytuję: „... w tym cztery to już jest walka na śmierć i życie” http://www.tvp.info/18976267/kukiz-o-jednomandatowych-okregach-wyborczych-to-juz-jest-walka-na-smierc-i-zycie

9 Polecam się zapoznać z tą stroną, gdzie wymienione są wszelkie bolączki systemu wyborczego w USA: http://www.democracyspring.org/

">

12 https://pl.wikipedia.org/wiki/Pojedynczy_g%C5%82os_przechodni

 

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry