Sylwia Ciuchta: Wystawa jest efektem Twojej długoterminowej pracy z archiwum. Wiemy, że nie jest to retrospektywa, jednakże czy możemy ją postrzegać jako wystawę podsumowującą pewien etap czy efekty działania w tej strategii twórczej. Czy masz zamiar ją kontynuować?
Karol Radziszewski: Z jednej strony mam zamiar kontynuować, jednocześnie wystawa jest ich podsumowaniem. Zresztą „Książę” ma swoje kolejne odbicie na wystawie w Warszawie, która otwiera się jutro. Natomiast „Kisieland” jest ogromnym projektem, który obejmuje jeszcze pracę nad książką. „America Is Not Ready For This” również ma zakończyć się publikacją, projekt pomału się domyka. „Ciało jako archiwum” przede wszystkim pokazuje wszystkie projekty po raz pierwszy razem. Wystawa daje możliwość oglądu całości mojej najświeższej twórczości, której również mogłem po raz pierwszy przyjrzeć się w tym ujęciu. Nowością jest również to, że poszczególne projekty zaczęły reagować na siebie nawzajem, np. obrazy wchodzą na tapetę z kaczorami z „Kisielandu”. To, że projekty zaczęły ze sobą korespondować sprawia, że wystawa jest unikatowa jako podsumowanie, ale również jako kompozycja sama w sobie.
Sylwia Ciuchta: Co najbardziej fascynuje Cię w pracy z archiwum?
Karol Radziszewski: Najważniejszym aspektem pracy z archiwum (co cały czas powtarzam, jednakże jest to istotne) jest to, że mnie bardzo interesuje pisanie – wykorzystywanie przeszłości w celu wpływania na przyszłość. Paradoksalnie, rzeczy, które wydają się odległe i zamknięte – są nadal bardzo aktualne. Materiały dotyczące Ryszarda Kisiela teraz dostają nowe życie w formie wystawy, aktualnych dyskursów. Podobnie sprawa wygląda z Grotowskim, na temat jego pracy i życia istnieje mnóstwo książek i opracowań. Podczas mojej niepokornej i specyficznej próby zmierzenia się z jego legendą wychodzą pytania, które dotychczas nie były stawiane lub też były przykrywane. I tu zaczyna się bardzo współczesna dyskusja, nie tylko o przeszłości, ale i o tym, w jaki sposób czytamy sztukę w kontekście biografii i dlaczego. Podobnie jest w przypadku Natalii LL. Kiedy zrobiłem re-performance „Śnienia”. Działanie to staje się czymś innym, nowym. Powstaje zupełnie nowa praca i temat do dyskusji. I tu również pojawia się pewnie paradoks, gdyż wielu ludzi gdy słyszy hasło „archiwa”, myśli, że siedzę w bibliotekach z głową w pożółkłych książkach. Tymczasem praca ta jest początkiem procesu tworzenia nowych prac dotykających tematów politycznych oraz prowokujących tematy współczesne.
Sylwia Ciuchta: Nie sądzisz, że takie działania mogą również wpływać na postrzeganie przeszłości?
Karol Radziszewski: To jest tak, jak mamy, dajmy na to, obchody 25-lecia „Solidarności”. I teraz, wszyscy zaczynamy się upominać o działalność, która była ignorowana. Nagle przypominamy sobie o Krzywonos i żonie Wałęsy, która dopiero teraz wydaje książkę. Raptem wszyscy mają inną wizję, wszystko było zupełnie inaczej – a przecież poprzez dyskusje nie zmieniliśmy historii, teoretycznie. To jest bardzo dobry przykład – funkcjonowanie historii , cały czas możemy odkrywać jej nowe elementy. Bardzo pozorne jest przekonanie, że historia jest jedną obiektywną i zamkniętą całością. Dużo ludzi zarzuca mi, że to, co robię jest manipulowaniem historią. Z tymże cała historia jest zmanipulowana, nigdy nie widzimy wszystkiego naraz. Jesteśmy w stanie dostrzec subiektywną „prawdę”, tego, kto zdecydował się pisać. Historia jest pisana przez heteroseksualnych facetów, co przekłada się chociażby na to, w jaki sposób pokazywana jest „Solidarność”. Dobrym przykładem ilustrującym ten mechanizmu jest historia bohaterki „Solidarności” – Ewy Hołuszko. Jest to postać, która jako Marek była czołowym działaczem, członkiem zarządu Regionu Mazowsze. Od czasu, gdy zmienił płeć (teraz jest kobietą), zginął z kart historii, został zupełnie wycięty. A był jedną z głównych postaci „Solidarności”. Inne aspekty historii, poruszając na przykład temat aktywności gejowskiej w dobie komunizmu pokazują, że jest ona częścią kultury Polskiej od dłuższego czasu. Jest to aspekt kulturowy i polityczny, który tak jak mówisz, zmienia postrzeganie historii.
Sylwia Ciuchta: Projekty wykorzystujące biografie i archiwa, (jak wspominałeś) dotyczą „Ciebie samego”. Może wydawać się to dość przewrotne. W którym obszarze sztuki ujawniasz widzom siebie?
Karol Radziszewski: Moje pierwsze prace był dużo bardziej personalne, pierwszoosobowe. Robiłem projekty, w które byłem zaangażowany nie tylko ja, ale i moja rodzina, np. babcia. W projekcie „Fag Fighters” również zakładałem maskę. Od początku zagadnienie tożsamości było dla mnie bardzo ważne, jednak byłem dużo bardziej obecny w ówczesnych projektach. Obecnie, dajmy na to w filmach które robię, pracuję oczywiście z większą ekipą i sam tego nie kręcę. Natomiast kręcone dokumenty nie są obiektywne, nie spełniam tam roli przezroczystego dziennikarza. Pojawiam się, np. w „America is not ready for this”, gdzie zadaję pytania, czy pozuję do fotografii razem z Natalią LL. W „Kisielandzie” jestem obecny cały czas przed kamerą razem z Kisielem. A poza obecnością dosłowną, w sensie bardziej abstrakcyjnym – pokazuję siebie przez wybór ważnych dla mnie motywów. Jest to między innymi podróż Natalii do Nowego Jorku, zapoczątkowanie przez nią feminizmu w Polsce, bycie postrzeganym przez pryzmat twórczości feministycznej oraz jej próby uwolnienia się od tej etykiety – w celu pokazania tego, że jest po prostu artystką multimedialną – to aspekt, który jest mi szczególnie bliski, który osobiście przepracowuję. Generalnie, na przykładzie historii Natalii, pokazuję, jak bardzo się to zmieniło. W postaci Natalii interesuje mnie sam proces jej funkcjonowania wówczas w Polsce i w kontekście Zachodu. To jak pewne tematy wprowadzała, ale również jak się z niektórych tematów wycofywała. Ponieważ potem przestała trochę podkreślać feministyczny wydźwięk swoich prac ze względu na to, że koledzy artyści sprowadzali ją do roli artystki-feministki i koniec. Przestali dostrzegać jej znakomitą twórczość jako fotografki czy artystki wideo.
Sylwia Ciuchta: Jak wyglądała Twoja współpraca z zaproszonym do udziału w projekcie, włoskim kuratorem, Eugeniem Violą?
Karol Radziszewski: Z założenia ta wystawa nie ma być retrospektywą. Projekty, które się na niej pojawiły, są ich podsumowaniem, jednocześnie wiele prac jest zupełnie nowych. Eugenio musiał więc odnieść się do istniejących artefaktów, ale omawialiśmy też powstanie innych. Większość pomysłów klarowała nam się podczas rozmów oraz montażu. Główną ideą Eugenia było ujęcie wystawy w ramy re-performance oraz reenactment – co dotychczas nie było aż tak uwypuklane w kontekście mojej sztuki. Trzy główne projekty, które pokazujemy na wystawie – „Książę”, „America is not ready for this” oraz „Kisieland” – odnoszą się do archiwów i mają aspekt performatywny. Przez to, że zdecydowałem się na odtworzenie działania Natalii LL podczas wernisażu, rama re-performance, stała się jeszcze bardziej istotna. Od początku wraz z kuratorem chcieliśmy, aby na otwarciu odbył się performance, natomiast nie wiedzieliśmy, jaką formę ostatecznie przybierze. Pewne było, że będzie nawiązywał do „Księcia”. Koncepcja oraz wizja tego, jak dokładnie będzie wyglądał, krystalizowała się w miarę postępów w pracy nad wystawą. Oprócz tego, chciałem zrealizować re-performance „Śnienia” Natalii LL. Pomysł na jego wykonanie również zrodził się podczas pracy nad projektem, nie był planowany od samego początku. Eugeniowi bardzo się ten pomysł spodobał, więc zdecydowaliśmy się włączyć go do wystawy.
Sylwia Ciuchta: W dniu otwarcia wystawy zrealizowałeś performance „Śnienia” Natalii LL w strategii reenaktment. Jakie znaczenie miało dla Ciebie to doświadczenie?
Karol Radziszewski: Ten re-performance jest przede wszystkim odniesieniem do podtytułu wystawy – „Ciało jako archiwum”. To jest obecne we wszystkich pracach na wystawie, ale performance „Śnienia” był działaniem najbardziej bezpośrednim. Stałem się żywym ciałem-archiwum, dzięki czemu miało to bardzo silny wydźwięk. Sam performance, wejście w tę sytuację, było dla mnie bardzo emocjonujące. Pozornie mogłoby się wydawać, że to proste działanie, jednak w momencie konfrontacji z rzeczywistością, okazało się być inaczej. Do ostatniej chwili trudno było mi przewidzieć, jak będę się czuł, stawiając siebie w takiej sytuacji. Na otwarcie wystawy przyjechało mnóstwo znajomych i gości z różnych miast, którzy nie mogli spotkać się ze mną i porozmawiać. Ponadto miałem świadomość tego, że śpiąc – jestem kompletnie odcięty – podczas gdy goście, spacerując nad moją głową, robią iphonami masę zdjęć. W tym momencie zupełnie tracę kontrolę. To jest jeden z aspektów, który nieobecny był przy performansie „Śnienia” wykonywanym przez Natalię. Wówczas ludzie mogli na nią jedynie patrzeć i obserwować, jednak nie mieli możliwości dowolnego manipulowania jej wizerunkiem w postaci dokumentacji fotograficznej. Każdy z widzów dokumentował to jedynie w formie intymnego wspomnienia.
Sylwia Ciuchta: Śnienie w sztuce to bardzo ciekawe zagadnienie, jest procesem, którego pełny przebieg jest niedostępny dla odbiorcy…
Karol Radziszewski: Na to właśnie zwróciła uwagę Natalia LL. Dla niej „Śnienie” było działaniem ekstremalnym, znajdującym się na pograniczu sztuki i życia. Wejście w moment, kiedy jest się dla siebie jedynym widzem. Projekcje snów odbywają się wewnątrz nas samych i jedynie dla nas pozostają dostępne. Dlatego też Natalia bardzo dbała o otoczkę zewnętrzną swoich „Śnień”, gdyż były jedyną rzeczą dostępną widzom. Pokazywała je w bardzo różnych odsłonach, raz była to kapsuła czy piramida, wykonywała je mając na sobie sukienkę, innym razem była nago. Więc, tak jak mówisz, nikt nie ma szansy wejścia w tę sytuację, w której znajduje się performer – w subiektywne przeżycie czy projekcję senną. Widzom pozostaje jedynie wysłuchać świadectwa artysty na ten temat. Natalia podpisała zgodę na reinterpretację tego performansu, bo nie odgrywałem go dokładnie w tym samym ujęciu czasowym. W wykonaniu Natalii trwały one dużo dłużej, były to seanse śnienia. Natomiast mój re-performance trwał około 3 godzin. U niej było to działanie bardziej skupione, ja w kontekście całej wystawy byłem eksponatem. Nie pokazywałem „Śnienia” jako jedynego działania w pustej galerii, w efekcie zupełnie inaczej koncentrowało to uwagę widzów. Niedawno oglądałem dokumentację, gdzie jest to wyraźnie widoczne – w trakcie jego trwania, ludzie normalnie siedzieli ze słuchawkami, oglądając wideo, przechodzili do innych sal, a ja leżałem na środku pomiędzy tym wszystkim. To również nieco inna sytuacja w kontekście performansu Natalii.
Sylwia Ciuchta: W kontekście niemożliwości całkowitej dokumentacji performansu, pytanie dość kolokwialne: czy faktycznie podczas performansu spałeś, jeśli tak, to co Ci się śniło? Może ujawnimy kolejny ciekawy kontekst Twoich prac…?
Karol Radziszewski: Owszem, spałem. Właściwie nic mi się nie śniło lub nie jestem w stanie sobie tego przypomnieć. Byłem jednak na tyle zmęczony całym tygodniem pracy nad wystawą, że właściwie był to dla mnie pewien rodzaj relaksu i odcięcia się. Miałem zatkane woskiem uszy w celu stworzenia pewnej bariery oraz ułatwienia sobie przejścia w stan snu. Na początku słyszałem echa i szumy, później wszystko zaczęło się zlewać. Wkrótce zapadłem w sen, jeszcze zanim ludzie zaczęli przychodzić. Spodziewałem się tego, że będę zestresowany, skrępowany, będę leżał tam jak na scenie. Jednak to, że nie byłem w stanie jakkolwiek wpłynąć na to, co działo się dookoła mnie, spowodowało, że właściwie zacząłem mieć wszystko w dupie. Było to dla mnie zaskakujące, gdyż jestem perfekcjonistą i nad wszystkim muszę mieć kontrolę i ma być dopięte na ostatni guzik. Zupełnie jednak kłóci się to z naturą performansu, która działa zupełnie odwrotnie, otwierając się na przypadek i dając często niespodziewane efekty. Tak również było w tym przypadku, gdzie spodziewałem się olbrzymiego stresu, tymczasem wszystko zadziałało w drugą stronę.
Sylwia Ciuchta: Czyli w tym wypadku zmęczenie, okazało się zbawienne… To niewątpliwy plus, że potrafiłeś się zrelaksować w tej sytuacji. Osobiście, nie uważam, żeby postawienie samego siebie w takiej sytuacji było proste…
Karol Radziszewski: Kiedy oglądałem zdjęcia dokumentacyjne, wyglądało to dużo bardziej opresyjnie, niż to odczuwałem. Paradoksalnie, kapsuła, która znajdowała się nade mną, nie zasłaniała mnie całkowicie, moja głowa była całkowicie odsłonięta. Być może są to niuanse, jednak nad moją leżącą na betonie głową wędrowało kilkaset osób. Oczywiście nie zakładałem, że coś mogłoby się stać. Jednak była to sytuacja, w której wystawiałem się również na pewne potencjalne zagrożenie.
Sylwia Ciuchta: Z zapisu rozmów oraz zgromadzonych materiałów do projektu „America is not ready for this” ma powstać książka. Powiedz nam coś o tej publikacji…
Karol Radziszewski: Planowane jest jej wydanie z wydawnictwem „40 000 Malarzy”. Książka miała powstać już dawno, jednakże z powodu pracy nad bieżącymi projektami byłem zmuszony do przekładania terminów. Koncepcja jest taka, że ma to być zbiór wszystkich rozmów, które przeprowadziłem w ramach „America is not ready for this”. Materiał będzie edytowany i autoryzowany. Publikacja ma mieć charakter dużo szerszego źródła, do którego każdy będzie mógł się odwoływać czy ustosunkować w inny sposób niż ja. Godzinny film był moją wizją i precyzyjnym montażem. Natomiast książka ma mieć formę bardziej otwartego materiału badawczego opartego na kompilacji pełnego zapisu wszystkich wywiadów.
Sylwia Ciuchta: W serii prac „Ryszard Cieślak” wykorzystujesz stylistykę bezpośrednio nawiązującą do twórczości Warhola. Jest to dla Ciebie szczególna postać?
Karol Radziszewski: Tak, jest to dla mnie szczególna postać z wielu względów. Głównie z uwagi na jego prace filmowe i strategie twórcze. Na wystawie „W cieniu płomienia” w Warszawie, gdzie będą eksponowane wyłącznie obrazy w tej stylistyce, będzie to jeszcze bardziej widoczne. Nawiązując do Warhola, zainteresował mnie motyw, który pojawiał się również w twórczości Natalii LL, czyli „polskiej Ameryki”. Chodzi o przepisywanie polskiej historii przez pryzmat popkultury amerykańskiej. Jest to próba spojrzenia z dystansu na to, co dla nas może być kanoniczne lub równorzędne do mitów zachodnich. Ja, osobiście, snuję fantazję na temat pobytu Grotowskiego w 1969 roku w Stanach Zjednoczonych, gdzie przyjechał ze swoim spektaklem i oczywiście wraz z Ryszardem Cieślakiem. Pokazy odbywały się zaledwie kilka przecznic od „Factory” Worhola. Ryszard Cieślak stał się wówczas rozchwytywanym i znanym aktorem. Prawdopodobna byłaby zatem sytuacja, w której Cieślak trafia na jedną z imprez do „Factory”, gdzie mógłby być sportretowany przez Warhola. Gdyby te obrazy powstały, to wyglądały by właśnie tak jak te, które prezentuję. Zainteresowało mnie to, że Cieślak w skali światowej jest dużo bardziej znany niż, np. Krystyna Janda czy Daniel Olbrychski. Pomimo tego, że spektakle Grotowskiego są owiane legendą, jego gwiazdy nigdy nie zostały przekute w popkulturową ikonę.
Sylwia Ciuchta: Twoje projekty podejmują tematykę tożsamości wschodnioeuropejskiej, często punktem odniesienia jest kultura zachodu. Co sądzisz o kulturowych relacjach Wschód-Zachód?
Karol Radziszewski: Funkcjonuje takie modne hasło „przepisywanie historii”. Jednakże wyrównywanie tego jest niemożliwe. Drobne przepisywania były zawsze, na fali różnych mód powracali rozmaici artyści z tej części świata. Jednakże kanon sztuki zachodniej jest bardzo mocno utrzymywany przez światowej klasy muzea i galerie, ma więc wciąż bardzo silną pozycję. Ciężko byłoby się spodziewać, że jakaś czeska czy rumuńska artystka wyprze, dajmy na to, Marinę Abramović w sztuce performansu (notabene artystkę z naszego regionu, ale która stała się „zachodnim mainstreamem”). Uważam, że jest to smutna idealistyczna ułuda, pozostaje nam nadganianie, jak zawsze. Moje projekty pokazują właśnie próbę zmierzenia się z kanonami zachodnimi. Ciekawe jest pokazanie tej alternatywnej względem Zachodu wschodnioeuropejskiej wersji. Na przykład, moje kaczory z „Tapety AIDS” są ubogim popartem z naklejek, które były echem Ameryki dla komunistycznej Polski. W ten sposób ujawniam specyficzną dla nas odmienność oraz to, że nadal obecny jest podział na Wschód i Zachód. Nie do końca jest tak, że teraz jest się wolnym, można podróżować, jest Internet i można robić co się chce. Oczywiście z jednej strony tak, ale z drugiej jest bardzo wiele zależności, które ten podział nadal utwierdzają.
“The Prince and Queens. Ciało jako archiwum”
21.11.2014 – 25.01.2015
Karol Radziszewski
Kurator: Eugenio Viola
Centrum Sztuki Współczesnej Znaki Czasu