Ze wszystkich bezpowrotnych miejsc najbardziej bezpowrotne są bez wątpienia cmentarze – poniekąd już choćby dlatego, że są przejściem na stronę, z której nie ma powrotu. Ale także ze względu na ich kompletną zależność od ludzkiej pamięci – od żywej troski o umarłych, bo karmiąc się umarłymi służą też przecież żywym. Cmentarze najłatwiej chyba wygasają w braku bezpośrednio zainteresowanych nimi ludzi, którym mogłyby służyć – umarłych, którym mogą zaoferować wsiąkanie w ziemię w oczekiwaniu na zmartwychwstanie, i żywych, wspominających tych, którzy wsiąkają czekając.
Z ostatnich słów wynika jeszcze jedna cecha cmentarzy – czasem dla nich właśnie zgubna – są wyznaniowe, należą do różnych wspólnot, więc się – jak ludzie –. różnią. To znaczy, że jeśli wymiera lub znika wspólnota, znika też jej cmentarz – jakby z żywymi znikali z miasta „ich” umarli. Cmentarze ewangelickie w Toruniu to ślady przeszłości bardziej lub – raczej coraz mniej – podpisane; to ślady innej przeszłości – cudzej? Innego miasta, którego już nie ma, ślady innych ludzi – innych, bo innego wyznania, a najczęściej i narodowości, innych – bo umarłych, wreszcie – innych, bo milczących i nieobecnych w naszej pamięci, obcych naszym sprawom i interesom bieżącym, które się dla nas liczą. To dowód przerwania ciągłości pewnej historii. Cmentarze nie są wieczne – czy to na korzyść życia?
Jakiej przeszłości?
W jakimś sensie – przestrzennym – przecież i naszej. Świadczą o tym proste dane. Mieszkańcy Torunia (z Mokrem i Bielanami) według statystyki z 1871 roku byli w 54,5% ewangelikami, a w 39% – katolikami. W r. 1910 ewangelików było w mieście 49,7%, a katolików 47%[i]. Polacy stanowili w 1871 roku około 35% ludności miasta[ii] . Część Niemców też była katolikami, a Polacy-ewangelicy stanowili w 1910 grupę zaledwie kilkudziesięciu (41) osób[iii]. Jeszcze w roku 1920 było w Toruniu kilkanaście procent Niemców, a na progu II wojny (w r. 1939) – 3,2%[iv].
Wśród mieszkańców bogatego w zatarte cmentarze ewangelickie Podgórza, od lat 70 XIX w. zamieszkiwanego w większości przez niemieckich wojskowych i urzędników kolei, w roku 1871 ewangelicy stanowili 52% tutejszej ludności, a katolicy 43%. W 1905 ewangelicy to już 69% ówczesnej ludności, a katolicy - 30%. Ludność polska stanowiła wtedy 19,4% ogółu mieszkańców miasteczka[v].
Niemcy wyznania ewangelickiego byli więc swego czasu po obu stronach Wisły większością, a i późnej byli tu jednak obecni – i po nich pozostały (?) te – z ich czasów się wywodzące – cmentarze.
Cmentarz niebyły
Cmentarz staroluterański na Matejki został zatarty najdoszczętniej – zapewne ze względu na położenie w środku tętniącego życiem codziennym Osiedla Młodych, między blokami przy ul. Matejki a blokami przy ul. Moniuszki, w obniżeniu terenu, dziś między 2 placami zabaw. Cmentarz jakby-niebyły, jedyny napis na kamieniu stojącym pośrodku jego dawnego terenu informuje, że to… „Skwer Inwalidów Wojennych”… Po zinwentaryzowaniu w roku 1996 został zlikwidowany kompletnie – zostały tylko drzewa, nie ma śladu nagrobka, nawet okruchów pomiędzy liśćmi; ponumerowane i upamiętnione w konserwatorskim opracowaniu przeszły w fizyczny niebyt. Są resztki betonowego muru (ale czy akurat cmentarnego?) od strony ul. Gałczyńskiego, no i mur oddzielający zagłębienie terenu, graniczący ze „Smerfnym Placem Zabaw”, zasypywanym jesienią liśćmi ocalałych cmentarnych drzew. Dzieci wracają tędy ze szkoły, schodzą po schodkach (właśnie – jeszcze schodki ocalały – prowadzące w cmentarne obniżenie), albo wspinają się na mur. Cmentarz został więc zaabsorbowany przez otaczające go życie.
Karta cmentarza w Biurze Miejskiego Konserwatora Zabytków pochodząca z roku 1988, mówi, że znajdował się on pod adresem Matejki 52, dawna Hepnerstrasse. Dziś ten oderwany od pierwotnego nosiciela adres nosi klatka schodowa pobliskiego bloku, który nb. pochodzi z lat znacznie poprzedzających likwidację cmentarza w 1996 r. Zgodnie ze wspomnianym dokumentem konserwatorskim cmentarz o sporej jak na osiedlowe warunki powierzchni 0.3 ha został zamknięty w latach 60. XX w., a wpisany do rejestru zabytków 9.05.1991 z numerem 552.
A powstał? W roku 1854, do 1945 znajdował się w użytkowaniu gminy staroluterańskiej ze zboru na Rynku Staromiejskim (dzisiejszy kościół Ducha Św.). Po II wojnie światowej został przejęty przez gminę ewangelicko-augsburską (Strumykowa 19).
Więcej na jego temat – choćby dane o stanie sprzed ostatecznej likwidacji – można wyczytać z książki badającej toruńskie cmentarze Magdaleny Niedzielskiej: „Teren cmentarza o wymiarach około 50 x 60 m leży obecnie znacznie poniżej dzisiejszego poziomu przyległych gruntów, w zagłębieniu porośniętym drzewami i gęstymi zaroślami. Kwatery, powstałe z przecięcia alejki wejściowej z trzema poprzecznymi ścieżkami, są w części pokryte roślinnością. Jedynie gdzieniegdzie znajdują się nieliczne groby, w sporej części zniszczone i pozbawione tablic z inskrypcjami. Najstarszy z grobów dających się datować, Julii Grunwald, pochodzi z 1880 r., a z lat 1905-1934 groby rodziny Geduhn. Pozostałe nagrobki wystawione zostały w większości w latach trzydziestych XX w., ale jedynie groby rodzin Schmidt i Kamens zawierają także nowsze mogiły z lat po II wojnie. Cały cmentarz ewangelicko-augsburski, zaniedbany jak każde miejsce opuszczone przez bliskich, niszczeje coraz bardziej pod wpływem sił przyrody i destrukcyjnej działalności ludzkiej”[vi]
Padają nazwiska – więc jednak konkretni, nie bezimienni ludzie. Bezimienna okazuje się tylko „destrukcyjna działalność ludzka” wspólniczka przyrody – czy rzeczywiście? Czy ludzie działają tak samo nieświadomie jak przyroda? I czy przyroda wnosi tu tylko destrukcję? Czy to nie czas, nie historia są bardziej winne zaniedbania, zniszczenia? Rozpanoszona na cmentarzu przyroda jest przecież tylko ilustracją ludzkiej niepamięci.
To miejsce nie-pamięci w cytowanym opisie i w inwentaryzacji konserwatorskiej zostało uchwycone w momencie przejścia z niepamięci w niebyt. Jego odmienność zaznaczyła się nawet topograficznie – przynależność przeszłości, innej rzeczywistości uwidacznia się przez zagłębienie w przestrzeni jak w czasie – jakby cmentarz przez zagłębienie w ziemi schodził pod ziemię, w niebyt, nieświadomość. I dokumentacja konserwatorska na zdjęciach jeszcze sprzed likwidacji AD 1996 jakby uwieczniła to schodzenie, stapianie się z przyrodą. Na zdjęciu nr 1 widać jakby opuszczony, tajemniczy ogród – trudno domyślić się obecności nagrobków; tymczasem podpis pod zdjęciem mówi, że to „główna aleja cmentarza, widok w kierunku wschodnim” czyli w stronę muru, który ocalał do dziś, i bloków przy ul. Moniuszki. Podobne wrażene robi zdjęcie nr 2, przedstawiające widok w stronę przeciwną – bloków na Matejki.
Zdjęcia sprzed likwidacji dokumentują istnienie dwóch światów obok siebie – tętniącego codziennym życiem mieszkańców osiedla i porośniętego nieświadomością i bujnością roślin – drzew i zarośli – cmentarza. Mieszkania i opuszczenie sąsiadują ze sobą. Świetlista i gęsta zieleń życia przyrody jest na tych zdjęciach oprawą śmiertelnego snu ludzi zapomnianych, milczących, oznakowanych tylko przez resztki kamieni. Przyroda, zacierając i ukrywając kamienne ślady, niesie tu zapomnienie o umarłych, zapomnienie o samej śmierci – w miejscu, które przypisane było umarłym, zaludnione przez umarłych, przywraca bujnie pleniące się życie.
Czasem życie to dziwnie współgra z niegdysiejszymi ludzkimi intencjami. Ironiczny wydźwięk ma zdjęcie „nagrobek dekorowany liśćmi” – w istocie większość nagrobków na jesiennych fotografiach z inwentaryzacji jest liśćmi bogato dekorowana, wprost zasypana – puste zagłębienia po pokrywających niegdyś sarkofagi tablicach inskrypcyjnych wypełniają liście cmentarnych drzew, nieświadomie kontynuując opowieść nawiązaniem do częstej w cmentarnym zdobnictwie symboliki roślinnej, związanej z życiem, nadzieją na jego powrót. I podczas gdy liście wyobrażone, płaskorzeźbione, skruszyły się, omszały, ich miejsce zajmują liście i rośliny prawdziwe, żyjące i podlegające rytmowi życia, nieświadomie wciągające w ten rytm miejsca opustoszałe po umarłych.
Uderzające są dane inwentaryzacyjne na obu kartach cmentarza (z roku 88 i 94), gdzie jako inwentaryzowane obiekty obok siebie występują nagrobki i drzewa. W roku 1988 na cmentarzu znajdowały się następujące obiekty: nagrobki: 23 wolnostojące, 18 płyt 21 mogił. W 1994 dziwnym trafem wolnostojących nagrobków było 40, płyt już tylko 2, a mogił 30. Być może rozbieżne liczby wzięły się z nie do końca możliwej policzalności coraz bardziej niszczejących elementów – z trudności z policzeniem okruchów. Nie ulega wątpliwości ubytek tablic – ponoć najchętniej rozkradanych, o czym poniżej.
Ale istotne są tak naprawdę nie liczby, ale sąsiedztwo, konfrontacja drzew ze śladami ludzi. Obok znikających nagrobków liczą się towarzyszące im drzewa: kasztanowiec 7 (w 1994 już 9), klon 32 (w 1994 – 24), do tego nie liczone już później: jesion – 1, tuja – 7, brzoza – 10. Drzewa zastępują coraz bardziej bezimienne nagrobki. W tym samym r. 1988, z którego pochodzi pierwsza statystyka, na cmentarzu „wyraźnie rysują się jedynie fragmenty głównych alej i częściowo bocznych oraz drzewa na obrzeżu od strony wschodniej – klony i brzozy. Dużo samosiewu, krzewów.” Rozrastają się drzewa, kruszeją nagrobki: „zniszczone nagrobki i groby pozapadane, bez opieki, pozarastane, w części północno-wschodniej w lepszym stanie, drzewostan stan dobry”. Trudno się dziwić, że drzewa trzymają się lepiej, im czas służy – rozrastają się w czasie w przeciwieństwie do ludzkiej pamięci. Drzewa przerastają naszą pamięć, przerastają groby. Ludzie znikają, drzewa zostają. No i budynki.
Właśnie. Rewitalizujemy Bydgoskie – perłę naszej urbanistyki. Troszczymy się o domy – eklektyczne, secesyjne, neoromantyczne wille i kamienice, piękny i stary park. Znowu te drzewa. Jedynym elementem tegoż Bydgoskiego nie poddającym się re-witalizacji są ludzie, którzy je zbudowali i przez lata zamieszkiwali. Większość mieszkańców tej ulubionej obecnie dzielnicy w czasach, gdy powstawała i rozwijała się najdynamiczniej, stanowili Niemcy i ewangelicy Bydgoskie należało do użytkującej nekropolię przy Matejki parafii staromiejskiej[vii], więc to na ten jakby-niebyły cmentarz trafiali ludzie stamtąd. Cóż – dosyć oczywiste jest, że domy trwają, ludzie – umierają, domy nadają się do zamieszkania, umarli nieobecni, milczący, a do tego jeszcze obcy, są już zupełnie bezużyteczni – trudno zresztą nawet powiedzieć, że są; jakby-niebyli okazują się w pewnym momencie nigdy-niebyłymi, pomijalni i pominięci.
Nie ma w mieście miejsc bezpowrotnych – bezpowrotni są tylko mieszkańcy – są najbardziej ulotnym elementem domów, sąsiedztwem drzew i odchodzą razem ze światem, którego byli częścią, do którego należeli; teraz obcy tu – obcy w swoim mieście, które tak się zmieniło; nie mają imion, nie ocalały nawet odłamki kamieni, zagłębione w przeszłości jak w podziemiu; poginęły nawet ich kamienie milowe na drodze w inny świat. (W tym nasza słabość wobec domów, drzew i wszystkiego, co nas otacza. My też jesteśmy mieszkańcami. Podobno ważnymi. Tylko jak daleko nasza ważność sięga w czasie?)
Siehe, die Bäume sind; die Häuser,
die wir bewohnen bestehn noch. Wir nur
ziehen allem vorbei wie ein luftiger Austausch.
Und alles ist einig, uns zu verschweigen, halb als
Schande, vielleicht und halb als unsägliche Hoffnung[viii]
Pnie i kamienie
Intrygująco migotliwa gra kamieni i życia, nagrobków i drzew powraca na Podgórzu, już chyba tylko dzięki konserwatorskiej dokumentacji „Cmentarze ewangelickie na Podgórzu. Dokumentacja naukowo-historyczna wykonana na zlecenie Miejskiego Konserwatora Zabytków w Toruniu” opr. mgr E. Piskorska, bo trudno byłoby dziś samodzielnie trafić w opisane w niej miejsca bezpowrotne.
„Stary cmentarz ewangelicki przy ul. Poznańskiej 108 zachowany jest fragmentarycznie. Teren cmentarza porastają krzewy bzu i trawa. Nie zachowały się podziały cmentarza, trudno nawet ustalić, gdzie pierwotnie znajdowało się wejście”[ix] To opis stanu z lat 70. XX wieku – już wtedy opustoszały i wymarły cmentarz utracił wejście – bo i po co tam wchodzić, skoro nie ma komu ani do kogo, a do tego umarli pozbawieni tablic są bezimienni? Miejsce vis-a-vis komendy Policji, gdzie ulica Poznańska skręca już w stronę Kluczyków, znowu obniżony teren między ulicą a torowiskiem, na oko urokliwy nieużytek, jakich zresztą na tym odcinku Poznańskiej nie brakuje – więc łatwo przeoczyć, zwłaszcza że i w innych miejscach tu i ówdzie walają się odłamki kamiennych konstrukcji. Adres: Poznańska 108 nosi dziś – i zapewne od dawna – pobliski szary postpeerelowski budynek przemysłowy, na którym namalowany jest napis „Salon płytek”. Od strony owego salonu (fot. 8, gdzie zapewne – sądząc z rzeźby terenu mogło znajdować się wejście, wjazd na cmentarz) miejsce przypomina opuszczony ogród, pozbawiony zarośli, porośnięty tylko drzewami i zasłany obficie liśćmi. Pewnie więcej zarośli byłoby latem.
I znowu drzewa, bo zaczyna się od wiązu. Już w konserwatorskiej dokumentacji sprzed 40 lat cmentarz występuje jako „stary”, a dowodem jego starości i opuszczenia jest stuletni wiąz, rosnący na jednym z nagrobków, co autorka opracowania uznaje za dowód, że cmentarz ten musiał być zaniedbany już około roku 1870, gdy wiąz zaczął rosnąć na grobie bez żadnych przeszkód z ludzkiej strony. Widać go i dzisiaj – 40 lat starszy, rzeczywiście imponujący, przystrojony bluszczem – być może pożyczonym z grobu? – ma u podnóża fragment kamiennej listwy zapadłego nagrobka. Jego śladem poszły inne drzewa – tuż obok widać kilkudziesięcioletni klon, stojący w obramowaniu zapadłego kamiennego sarkofagu niedużej wielkości – może na grobie dziecka?
Obok pni żywych drzew są też pnie z kamienia – cokoły lub podpory tablic inskrypcyjnych, Mamy więc pnie z kamienia i pnie na kamieniu. Dialog i gra życia i grobów. I skromny ślad jednak ludzkiej pamięci – czerwony znicz obok jednego z lepiej zachowanych omszałych nagrobków. Jak jedna jaskółka – jeden znicz – czy przypadkiem znalazł się akurat na tym grobie?
Już w latach 70 autorka konserwatorskiego opracowania, patronka jednej z ulic Rubinkowa II, pisała: „W chwili obecnej cmentarz nie posiada wartości zabytkowej, gdyż ślady, że był tu cmentarz i jakiego wyznania są nikłe. Cmentarz stał się śmietnikiem psującym estetykę jednej z głównych ulic miasta. W związku z tym zaleca się likwidację obiektu”[x]. Trudno tej argumentacji odmówić zdrowego rozsądku. Zniszczenie cmentarza i to, że ludzie wykorzystują go jako śmietnik (co nie zmieniło się do dziś fot. 13 – tak mężnie trwamy przy swych tradycjach!) przemawia za jego likwidacją; cmentarze wykorzystywane jako śmietniki powinny być zlikwidowane – wtedy staną się tylko śmietnikami, bo własną tradycję będziemy przecież pielęgnować. A jednak cmentarza nie zlikwidowano. Pozwolono mu rozkładać się naturalnie, niszczeć powoli, ulegać drzewom, obrastać mchem, wsiąkać w ziemię nielicznym jeszcze widocznym nagrobkom.
Wśród nich jest dość dziwne zjawisko: „Na terenie omawianego cmentarza zachował się grobowiec zamykany metalową klapą. Wewnątrz znajduje się jedna trumna cynowa, fragmenty kamieni nagrobkowych, trochę gruzu oraz zniszczone metalowe ogrodzenie działki grobowej”[xi]. Teraz jest to otwarta wymurowana otchłań (wszak klapa była z metalu, a ten bywa cenny), dziura w ziemi, może miejsce zejścia do piekieł? Miejsce spoczynku bezimiennej rodziny rzuca się w oczy brakiem, ziejącą po jej grobie otchłanią, przepaścią wokół której walają się rozmaite okruchy rozmaitych tożsamości poszczególnych grobów, które dawno utraciły wszelkie napisy, imiona, materialną spoistość… Rozkruszone, zatarte tożsamości – rzadkie, pojedyncze, coraz bardziej szczątkowe nagrobki rozkładają się jak ciała, wsiąkają w ziemię, gubią się i walają między liśćmi ich szczątki, okruchy w liściach, bez śladów imion, nazw, omszałe resztki – bezimienne, milczące, a z ich milczenia wyrastają drzewa.
Realia, symbole i bzy
Drugi opuszczony cmentarz ewangelicki na Podgórzu, opisany przez Elżbietę Piskorską w cytowanej monografii, mieści się w obniżeniu wobec ul. Poznańskiej, na wysokości przystanku „Stepowa”, pomiędzy Poznańską (nr 315) a obwodnicą południową („poligonówką”). Wydeptana w głąb przydrożnej gęstwiny ścieżka, porozrzucane śmieci, miejsce jakich wiele, jego rodowodu można nie dostrzec z ulicy, jednak jeśli się szuka, znajdzie się – widać prześwitujące w trawie i krzakach pozarastane trawą i mchem nagrobki. Z drugiej strony ulicy natomiast w ciągu ostatnich kilkunastu lat wyrosło osiedle – i rośnie nadal – miasto rozwija się. Na wiodącej w postcmentarną gęstwinę ścieżce mijam dwie nastolatki z butelką po piwie. Nieco dalej poukładane gałęzie drzew iglastych sugerują coś w rodzaju miejsca noclegu bezdomnych. Miejsce żyje więc jakimś życiem – nie do końca legalnym. Trochę ogłusza potrzask dwu podmiejskich arterii komunikacyjnych – hałas ciągłego przepływu samochodów równoległymi liniami Poznańskiej i Andersa.
O tym cmentarzu – „nowym” na podstawie książki E. Piskorskiej da się powiedzieć już więcej, choć obecnie natura pochłonęła go jeszcze bardziej niż ten przy Poznańskiej 108, nazywany „starym”. Autorka opracowania z lat 70. pieczołowicie wyszczególnia 4 grupy zachowanych jeszcze wówczas pomników nagrobnych:
1. w formie sarkofagu o tumbie od góry przykrytej płytą z wyrytym napisem;
2. w formie płyty ustawionej na cokole, przy czym „dość szeroka płyta mieści tablicę inskrypcyjną wykonaną z innego materiału”;
3. w formie słupków wspierających tablice inskrypcyjne: „zachowane tego typu nagrobki pozbawione są tablic”;
4. nagrobki, których główną częścią są kraty – „otaczają one działkę grobową jednej rodziny. Utworzone są z motywów wstęgi układającej się w kształt serca, przedzielonej ozdobnymi słupkami, dekorowane dodatkowo kwiatami oraz stylizowanymi gałązkami liści. Narożne słupki zazwyczaj zdobią wymyślne, stylizowane kwiaty. Do krat przymocowane były ozdobne tablice żeliwne z napisami informującymi, jaka rodzina tu spoczywa”[xii].
Archiwalny opis i towarzyszące mu fotografie (nr 17-24) plastycznie ukazują nagrobki – zwłaszcza liście, rośliny, wstęgi i serca krat – otaczających tereny rodzinne, pielęgnujących i pieczętujących intymność bliskich sobie umarłych. Te właśnie kraty – granice tożsamości – poszły na pierwszy ogień. Wyszczególnione wyżej grupy nagrobków zdają się być opisane tylko po to, by można było stwierdzić, że:
„Nagrobki grupy pierwszej pozbawione są zazwyczaj płyty. Nagrobki grupy drugiej najczęściej pozrzucane są z cokołów, mają również pozrzucane krzyże lub zniszczone napisy. Nagrobki grupy trzeciej pozbawione są tablic inskrypcyjnych, być może były one marmurowe i zostały rozkradzione przez kamieniarzy. Ogrodzenia działkowe pozbawione są bramek, częściowo zdewastowane i zardzewiałe”
Dziś naturalnie nie ma śladu krat, tablic – nie udało mi się odnaleźć żadnego napisu ani nawet jego możliwego nośnika. Pozostały same słupki, cokoły, sarkofagi o pustych tumbach porośniętych trawą i przykrytych liśćmi. Anonimowość jest obecnie pełna – nikt nie zakłóci wiecznego snu umarłych wywoływaniem ich imion. W samej relacji konserwatorskiej – ślad lat 70., trącący momentami Bareją – ileż wyrozumienia dla rozkradania wszystkiego, co się tylko da, co może mieć jeszcze wartość dla żywych. Idąc tym tropem łatwo odgadnąć powód zniknięcia metalowych krat, bramujących grobowe działki ewangelickich rodzin. Tradycja przyspieszania obiegu materii, zwłaszcza tej, która posiada wartość wymienną, ma się u nas dobrze. Zresztą – myśląc przyziemnie (=rozsądnie) konserwacja wymaga pieniędzy, a któż ma płacić za umarłych, wymarłych? Kto ma płacić za pamięć? Czy opłaca się ją opłacać? A z surowcami wtórnymi sprawa jest jasna i wszystko wiadomo.
A więc nie mają tu racji bytu dawni mieszkańcy, których pamiętały tylko pokradzione lub spożytkowane przez żywych ludzi kamienie, o których świadczyć mogłyby tylko pozacierane inskrypcje na pokradzionych tablicach. Martwi wsiąkają – z wszystkim, co do nich należy, w obieg materii. Materia łaskawa jest temu, w czyich jest aktualnie rękach. Materia i pamięć niekoniecznie żyją ze sobą dobrze.
Zresztą „cmentarz jako całość nie posiada zbyt dużej wartości zabytkowej. Godne zachowania są żeliwne kraty wraz z tablicami, nagrobki w formie sarkofagu oraz zachowany częściowo nagrobek w formie podpory-słupka. Wymienione nagrobki należałoby oczyścić i umieścić w lapidarium”[xiii]. Jak się zdaje, zalecenia sobie, życie sobie, a kraty – no właśnie, te kraty, godne zachowania… Konserwatorzy troszczyć się muszą przecież o zabytki, a pamięć jest czymś znacznie mniej uchwytnym i przez to łatwiej wymykającym się.
Od lat więc cmentarz leży cicho i tak już zostanie – zmurszałe, omszałe kamienie same wsiąkną w obieg materii. Już teraz jego bogactwo, widoczne i opisane w latach 70., stało się przede wszystkim bogactwem bzu – jego krzaki porastają dziko niemal wszystkie kwatery i groby oplatając je gęstwiną, często nie do przejścia, często nie do wyłowienia z niej już nawet okiem zoomu optycznego….
Znowu jakby wybujały rośliny wyobrażone – rośliny symboliczne i symbolizujące. „Część motywów zdobniczych występujących na nagrobkach pełni rolę czysto dekoracyjną. Należą tu liście oplatające tumbę nieznanego grobu, połączone koła ze słupka, muszla z głową, rozety oraz stylizowany ornament okuciowy z żeliwnej tablicy. Obok nich występują motywy zdobnicze o treści symbolicznej. Krzyż z gałązką palmy, liście palmy oraz krzyże. Symbolizują one życie pozagrobowe. Kwitnące kwiaty występujące na nagrobku Hermana Auhra symbolizują wieczną szczęśliwość. Winna latorośl oraz wić bluszczu występujące na żeliwnych tablicach symbolizują odkupienie przez Pasję. Związane z symboliką życia pozagrobowego jest wyobrażenie anioła jako opiekuna duszy. Nagrobki w formie ściętego pnia drzewa są również symbolem przemijania życia związane z biblijnym wyobrażeniem śmierci jako żniwiarza ścinającego pnie życia”[xiv].
Pnie życia – życia drzew – mają się dobrze, gorzej – ich kamienne wyobrażenia, będące formą nagrobków, trudne do wyszukania nawet w obecnie bezlistnej gęstwinie. Aniołów już nie widać – czyżby stąd odleciały?
Opuszczonym pozostają drzewa na grobach, nad grobami ptaki – zamieszkują porastające cmentarz bzy i śpiewają, czując się u siebie w tej gęstwinie – znaczą teren śpiewem, nie potrzebując krat ani napisów. Wrażenie dziwne, niepokojące i intrygujące: zatarte przez przyrodę kształty, a jednak – mech, czasem trawa podkreśla, zaznacza, obrysowuje kontury nagrobków jakby-niebyłych – gdyby nie mech, nie byłyby w tych bzach widoczne. Natura, rozrastając się i ogarniając sobą ten niegdyś ludzki teren, na swój sposób odtwarza i ozdabia kształty grobów zapomnianych przez ludzi. Opuszczone cmentarze stają się naturą, nagrobki zapadają się, wsiąkając w ziemię, życie przyrody – drzewa, ptaki i bzy zasiedlają miejsca wiecznego snu, z których wyprowadziła się, ulotniła ludzka pamięć. A przecież bzy i ptaki – ptaki śpiewające w bzach – nie brzmi to jak rzeczywistość wymarzona może właśnie w nazbyt sztampowo-banalnym śnie?
Śpiew ptaków zasiedla milczenie, które otula bezimienne groby jak mech – przy całym swoim uroku jest jednak czymś zbyt nieludzkim, niewiadomym, niejasnym – zbyt niewiele lub zbyt wiele mówiącym – tak rozpaczliwie przywiązani jesteśmy do uchwytnych napisów, do znaków, dających czytać się lepiej i pewniej niż drzewa, śpiew ptaków, liście… Do czegoś, co mogłoby jednoznacznie – a nie tylko wymownym milczeniem – poświadczyć nasze istnienie.
Na żadnym z trzech opisanych cmentarzy nie ma dzisiaj ani śladu napisu, nie znalazłam nawet pojedynczych słów, nawet urywków, ocalałych liter. „Und alles ist einig, uns zu verschweigen…”
Reprodukowane pod numerami 1-7 zdjęcia archiwalne autorstwa Bohdana Horbaczewskiego pochodzą z tomu II pracy „Inwentaryzacja i projekt uporządkowania dawnego cmentarza staroluterańsiego i fragmentu części ewangelickiej cmentarza Świętego Jerzego w Toruniu”, opracowanej na zlecenie Miejskiego Konserwatora Zabytków w Toruniu przez mgr Ewę Buze, mgr Izabelę Kurowską i mgr Małgorzatę Krużyńską, Toruń 1996, i zostały udostępnione dzięki uprzejmości Miejskiego Konserwatora Zabytków w Toruniu.
Reprodukowane pod numerami 17-24 zdjęcia archiwalne autorstwa Bohdana Horbaczewskiego pochodzą z pracy „Cmentarze ewangelickie na Podgórzu. Dokumentacja naukowo-historyczna wykonana na zlecenie Miejskiego Konserwatora Zabytków w Toruniu” opr. mgr E. Piskorska, Toruń 1975, i zostały udostępnione dzięki uprzejmości Miejskiego Konserwatora Zabytków w Toruniu.
Tekst powstał dzięki stypendium miasta Torunia w dziedzinie kultury.
[i] K. Wajda, „Ludność Torunia (1815-1914)”, [w:] „Historia Torunia”, red. M. Biskup, t. III, cz. I, Toruń 2003, s. 130.
[ii] Tamże, s. 105.
[iii] Tamże, s. 135.
[iv] M. Wojciechowski, „Polacy i Niemcy w Toruniu w okresie międzywojennym”, [w:] „Mniejszości narodowei wyznaniowew województwie pomorskim w okresie międzywojennym (1920-1939)”, red. M. Wojciechowski, Toruń 1991, s. 33.
[v] K. Wajda, „Ludność Torunia…”, s. 111.
[vi] M. Niedzielska, Toruńskie cmentarze, Toruń 1992, s. 59.
[vii] Tamże, s, 33.
[viii] R. M. Rilke, „Zweite Elegie” („Duineser Elegien”), [w:] R. M. Rilke, „Gedichte”, Leipzig 1979, s. 126; wersja spolszczona:
Popatrz te drzewa są – domy, gdzie
zamieszkujemy, trwają wciąż. Tylko
My przemijamy w tym wszystkim z ruchem powietrza
I wszystko przemilcza nas jednogłośnie, wpół na
hańbę nam, może, a wpół z niewymowną nadzieją.
[x] Tamże, s. 5.
[xi] Tamże.
[xii] Tamże, s. 9
[xiii] Tamże, s. 10.
[xiv] Tamże, s. 9.