Organizowany przez Wojewódzki Ośrodek Animacji Kultury KATAR Filmowy zakotwiczył na dobre w porcie toruńskiej produkcji filmowej. KATAR, czyli Konfrontacje Amatorskiej Twórczości Artystycznej Regionu. Nie chorobliwy rzeczownik jest tu miarodajny na chwilę obecną, bo z naszym regionalnym filmem z roku na rok, między innymi, dzięki takim imprezom, jest coraz lepiej. Istotnym słowem są tu „Konfrontacje”. Nie o rywalizację chodzi, nie o walkę wewnątrz systemu, którym jest niezależne środowisko twórców audiowizualnych (bo przecież pewnego rodzaju system tworzą). To konfrontacja – co najważniejsze – z widzem, gdyż film nie zaistnieje w próżni (…choć Guy Debord wyświetlał swe dzieła w pustym kinie), i to umożliwia WOAK. Ale co istotne dla mnie, dla szeregowego widza wykazującego zainteresowanie tym, co się u nas kręci, to również konfrontacja twórcy z samym sobą. Z możliwościami oraz ograniczeniami, jakie stwarza tego typu produkcja filmowa. To nierzadko walka z przeciwnościami losu, objawiającymi się nie tylko w braku środków i możliwości, co z własnymi ambicjami, własną wyobraźnią i poglądami. Ten fakt, który niczym krew pulsuje w każdym z tych filmów, niezależnie od jego jakości – jest i będzie fascynujący. W każdym nieoświetlonym kadrze, w każdym pikselu okrojonej rozdzielczości, w każdym słowie, którego nie dosłyszałem, czuję po prostu sens i wiarę w przekaz filmowy oraz pasję, dzięki której powstały filmy, a te są przecież najważniejsze.
Po ponad trzech godzinach projekcji, 13 filmach konkursowych i 6 wyświetlonych poza konkursem głównym, jury w składzie: Remigiusz Zawadzki, Jędrzej Bączyk i Yach Paszkiewicz postanowili przyznać nagrody filmom bez wątpienia najlepszym z całego przeglądu. Filmom, które śmiało mogłyby konkurować (lub „mogłyby być konfrontowane”) na wielu innych festiwalach, przeglądach i konkursach nie tylko tych lokalnych, dla których owa lokalność jest zarazem błogosławieństwem i – nie ukrywajmy – pewnym jarzmem.
Po pierwsze: „Fabryka” Sebastiana Kwidzińskiego i Marcina Rozczyniały. Piętnastominutowa animacja poklatkowa, z ręcznie wykonanymi lalkami (plastelina?), wspaniałą scenografią i klasycznym, turpistycznym zacięciem. Piękno i sielanka krainy mlekiem i miodem płynącej, świata wiecznego dzieciństwa i szczęśliwości skontrastowany zostaje tu z okrutnym, pozbawionym złudzeń i nadziei światem tytułowej fabryki czy po prostu obozu koncentracyjnego, na drodze do którego na suchej gałęzi gnije truchło św. Mikołaja. Czarne poczucie humoru nie przyćmiewa jednak niesamowitej metaforyki tego pięknego filmu. Jest to wstrząsająca refleksja o dorastaniu, zmierzeniu się z powinnościami, wyzwaniami czy po prostu – posługując się recenzyjnym frazesem-wycieruchem – okrutną refleksją o losie człowieka. Brzmi górnolotnie? Tylko w moich nieumiejętnych słowach. Finałowa scena „Fabryki” jest jedną z najmocniejszych, jakie miałem okazję oglądać ostatnio w filmie (nie tylko animowanym). Prezentowane podczas przeglądu teledyski owego duetu twórczego do utworów O.S.T.R. i C-14, choć konsekwentne stylistycznie, pozostawiają jednak wrażenie niedosytu, tkwiąc w konwencjach gatunkowych. Choć być może dzięki nim, „Fabryka” jest dziełem dojrzałym.
Po drugie: filmy dokumentalne Jarosława Piskozuba i Macieja Jasińskiego, twórców znanych, między innymi, z Bydgoskiej Kroniki Filmowej, z prac nad nagrodzonym podczas tegorocznego MFF Tofifest filmem „Bydgoszcz od świtu do zmierzchu”, dobrze zapowiadających się wychowanków Sautera i Cuskiego. Jury nagrodziło ich „Czarną niedzielę” (do zobaczenia na stronie Ninateki: http://ninateka.pl/film/czarna-niedziela) oraz „List z rzeki”. Pierwszy opowiada o osobliwościach niedzielnych meczy żużlowych. Twórcy skupiają się nie tyle na sporcie, co na fenomenie społecznym, na pewnego rodzaju fascynacji widowiskiem i więzią, jaką ten popularny u nas sport wytwarza między mieszkańcami. Drugi film jest skromną formalnie historią człowieka pracującego na barce, który czyta z offu list do swojej żony i dzieci pozostawionych w Ameryce. Surowe krajobrazy, równie smutne, co piękne, wzmacniają rozpaczliwe, ale też pełne miłości słowa samotnego mężczyzny. Piskozub i Jasiński są niezwykle świadomi formy oraz historii polskiego filmu dokumentalnego. Słychać tu doniośle echo kina Bossaka, Karabasza (a jakże!) i najlepszych dzieł Kieślowskiego. Również zaprezentowany, acz nienagrodzony „Odlot” prezentuje historię prostą, ale wielką, świadcząc na korzyść stylistyki tych bardzo utalentowanych filmowców. Swoje inne oblicze pokazuje Jarosław Piskozub w nagrodzonym teledysku „Sofronow” hardcore’owego zespołu KAZAN z Bydgoszczy.
Na uwagę zasługuje również film „Dlaczego nie tańczę na ulicach” zrealizowany we Włoszech przez Karolinę Ford. Piękny plastycznie, oniryczny i metaforyczny film o relacjach damsko-męskich i przelotnych zauroczeniach ujmuje swoim – właśnie – urokiem. Nie przeszkadza nawet typowe spojrzenie „turysty”, jakim spogląda reżyserka na włoskie miasto. Ten krótki metraż jest niezwykle zachęcający, jeśli chodzi o przyszłość autorki, która na portalu PolakPotrafi.pl uzbierała potrzebną jej sumę na kolejny, bardzo obiecujący obraz „Prześwity” (http://polakpotrafi.pl/projekt/przeswity). W projekt zaangażowani są, m.in.: Natalia Miedziak, Damian Daniłowicz, Bartek Pawlikowski i inni.
Interesujący temat w niedoskonałej jednak formie podejmuje „Niebo merdających ogonków” poruszające kwestię miejsca pochówku dla zwierząt. Wyzwanie gatunkowe podejmuje Piotr Waśniewski swoim dyplomowym filmem „Brud”. Krzysztof Szajda otrzymuje wyróżnienie za doskonały i klimatyczny wideoklip do utworu „Odkrywamy” Rocha Poliszczuka, utrzymany w estetyce lo-fi, równie prostej, co skomplikowanej.
KATAR Filmowy, który odbył się zaledwie tydzień przed 12. edycją Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Tofifest, którego jedną z najciekawszych propozycji jest konkurs filmów regionalnych Lokalizacje, udowodnił, że jest imprezą, która potrafi odkrywać, wspierać, inspirować i integrować ludzi filmu z województwa. Pozostaje liczyć, iż następna edycja będzie jeszcze bardziej owocna oraz równie dojrzała i satysfakcjonująca, co ta.
Na zakończenie chciałbym jeszcze wspomnieć o miejscu, w którym odbył się finałowy pokaz KATAR-u filmowego. Pierwszy raz miałem okazję znaleźć się w nowym kinie Artus Art Cinema mieszczącego się w piwnicy Dworu Artusa. Skromna, ale gustownie urządzona sala, przypominająca stare, acz wymarłe już kina. Co interesujące, filary oddzielające sale wymusiły zamontowanie dwóch ekranów, na których symultanicznie wyświetlany był ten sam film tak, by rząd lewy i prawy mógł dogodnie oglądać prezentowane dzieła. Pomysł, który, co jasne, jest przezwyciężeniem pewnych niedogodności architektonicznych, tak naprawdę dzięki swojej unikatowej propozycji percepcyjnej, stanowić może fantastyczny punkt wyjścia do eksperymentów poliwizyjnych, pokazów zwielokrotnionych, eksperymentalnych, gdzie zerwie się z uprzywilejowanym miejscem widza. Pozornie klasyczne z wystroju kino stwarza możliwości charakterystyczne dla współczesności. Do przemyślenia. Do działania.