Większość z nas pamięta sławetne zdanie Andrzeja Bursy – „mam w dupie małe miasteczka”. Zdanie to pobrzmiewało mi w uszach naprzemiennie – w takt i w nietakt. Mimo, że wiersz „Sobota” interpretowany był zazwyczaj jako wyraz buntu wobec szarej rzeczywistości PRL-u i ograniczeń z nią związanych, zaczerpnięta z niego fraza odczepiła się i stała się pewnego rodzaju sztandarowym hasłem. Wspominam o tym dlatego, że kiedykolwiek słyszę te słowa, budzi się we mnie lokalny patriotyzm.
Pochodzę z Gołańczy, małego miasteczka w Wielkopolsce. Jak o każdym takim miejscu mówi się, że nic się tutaj nie dzieje, a jeśli już, to głuchy telefon ma sprawniejsze przewody niż światłowód. Czasem to niedobrze, szczególnie, jeśli chce się zachować prywatność, a innym razem jest to wspaniałe „urządzenie”, które nie pozwala, aby wydarzenia szybko się rozmydliły. Jeśli się coś zdarza, jest to ważne i długo unosi się w powietrzu niczym londyńska mgła. Małe miasteczka zamieszkują też skromni i cisi ludzie, którzy bez zbędnego lansu i kokieterii, które rozsadzają obecnie rzeczywistość, wykonują swoją pracę. Nadarzają się szczególnie utalentowane i empatyczne osoby, które jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki tworzą coś, co potrafi nas scalić, a nawet zdefiniować.
W moim życiu dziecka pojawiło się ważne miejsce – Dom Kultury, w którym Anna i Andrzej Połczyńscy w przeróżny sposób zaszczepiali dzieciakom kulturę. Pani Ania prowadziła m.in. zajęcia z teatru, pana Andrzeja, dyrektora Domu Kultury, pamiętam m.in. z bardzo profesjonalnej rozgrzewki chóralnej, kiedy przygotowywał nas do występu ze Skaldami, były też rokroczne prace nad inscenizacją do legendy o „Kasztelance” na noc świętojańską, również kino i świetne festiwale muzyczne: „Hałas” i „Baszta – Ostoja Artystyczna”. Jesienią, kiedy wchodziliśmy w okres przygnębienia i szarości, rzucano nam koło ratunkowe w postaci spotkania z „Gorącą Poezją”. Impreza odbywała się w „liściospadzie” (jak pięknie pisano na biletach wstępu i afiszach) i czekało się na nią z zapartych tchem.
Pamiętam jak umawialiśmy się z przyjaciółmi na spotkanie w Domu Kultury przed „Poezją”. Kiedy nastał już czas wyjścia z domu, nogi same maszerowały w rytm bicia serca. Szło się szybko, żeby nie stracić ani sekundy. I wreszcie zbliżenie się do drzwi i… – jestem. Jesteśmy. Chciałoby się powiedzieć coś na przekór Dantemu… Dalej – wejście po schodach, przejście koło biblioteki (tej z najlepszych, z wolnym dostępem do pachnących książek i podręcznej wyszukiwarki czyli ręcznie opisanych kartek katalogu, ważnego miejsca dla wtajemniczonych) na półpiętrze, którą wówczas prowadziła pani Halina Dzierbińska. Znowu schody na piętro i spotykanie starych znajomych, niskie stoliki przygotowywane na przerwę, w czasie której można było odpowiednio według wieku napić się, a także przekąsić smaczne jabłka, potem – korytarz, wzdłuż którego wisiały oprawione fotografie z muzycznych wydarzeń. Następnie mijana ze ściskiem w gardle garderoba z pianinem (gdzie kiedyś bez triumfu uczono mnie grać), z której było też tylne wejście prosto na scenę. I wreszcie sala główna, na jej tyłach konsola nagłaśniająca z bardzo dobrym uchem Grzegorza Gawrysiaka, gdzieś obok twarze Andrzeja Szpisa i Jacka Frydrycha, z przodu – mini scena ubrana w gałęzie i liście oraz podwieszone skrzypce, po prawej jej stronie – sztaluga, która czekała na artystę-malarza, który uwieczni emocje wieczoru. Fantastyczny pomysł, który przypominał o syntezie sztuk – „correspondance des arts”, których tradycja sięgała już przecież kultury greckiej (np. w wierszach Safony) i rzymskiej (kiedy Horacy w „Sztuka poetyckiej” zawarł zwrot „ut pictura poesis” – poezja [jest] jak malarstwo). Owe powinowactwa sztuk stały się tutaj bardzo odczuwalne.
Wydarzenie inaugurował Zbigniew Tomczak (współpomysłodawca wydarzenia) rozpalając poetyckie świece, a Andrzej Połczyński, który prowadził koncerty, witał „szanowną publiczność” (przez wszystkie lata ubrany w ten sam biały, ulubiony przez publiczność, sweter, który nazywał „tużurkiem”) oraz w towarzystwie Elżbiety Borakiewicz wykonywał autorską piosenkę „Gorącej Poezji”. Tytułowa pieśń była nazywana przez nas hymnem, gdyż zawsze zaczynała, a także kończyła spotkania poetyckie. Niesamowite wytwarza się uczucie, kiedy publiczność, której nikt nic nie nakazuje nagle dołącza i śpiewa razem. Myślę, że wtedy milkną wszystkie mównice. Jesteśmy razem.
Koncert „Gorącej Poezji” składał się z dwóch części. W pierwszej z nich można było posłuchać młodych talentów z Gołańczy i okolic, a w drugiej doskonałych artystów z całej Polski. Pamiętam dobrze ukochany gołaniecki zespół Mitrandir, który grał w różnych składach, świetne teksty i głos Tomka Hancia, solówki Piotrka, utalentowanych braci Dzierbińskich, głos Kasi, wrażliwe ucho skrzypaczki Ani i bębny Michała…, a także innego gołanieckiego wokalistę, Tomka Siemianowskiego. Wrył się też mocno w mózg niesamowity Jerzy Dębina, „honorowy gość” Gołańczy (jak powiedział Andrzej Połczyński) i jego opowieść w bibliotece po „Gorącej” o tym jak Edgar Lee Masters pisał „Umarłych ze Spoon River”, Piotra Bukartyka, fenomenalny koncert Lubelskiej Federacji Bardów (piosenki z płyty „Tygiel”), Mirosława Czyżykiewicza. Ci utkwili mi najbardziej. Ale wystąpili tu również: Andrzej Garczarek, Marek Dyjak, Disparates, Karol Kruś z Sekretem Franciszka, Dzielnica Trzech, Magda Umer, Stanisław Sojka, Jan Jakub Należyty, Elżbieta Wojnowska i inni znakomici wykonawcy. Wielu z nich mogłam spotkać potem w innych miejscach, np. Jerzego Dębinę w Poznaniu i Nowej Soli czy Janka Kondraka i Lubelską Federację Bardów oraz Andrzeja Garczarka w Aleksandrowie Kujawskim i w Łazieńcu (festiwal „Biała Lokomotywa”). Cieszy mnie, że nadal koncertują w świetnej formie i wzmożonej sile. Nasze małe miasteczko wypuściło promienie słoneczne, zaszczepiło nam trochę świat(ł)a muzycznego. Radośni ci, co mogli je złapać i promieniować nim dalej.
Dlaczego to spotkanie muzyczno-poetyckie było tak wyjątkowe? Pomijając wybornych wykonawców, było to miejsce spotkań: spotkań publiczności z artystami, z muzyką, poezją, artystów z artystami, spotkanie znajomych, przyjaciół, wreszcie spotkanie się z samym sobą. „Gorąca Poezja” wyrabiała młodemu pokoleniu gust literacki i muzyczny; przecież po niej słuchało się dalej tych wykonawców, przeżywało i czytało poezję, otwierało się kolejne drzwi świadomości. Fantastyczny zespół, który powstał w Gołańczy, miał szansę rozwoju (ach te próby w bibliotece) i uczestnictwa w tym wydarzeniu. „Gorąca Poezja” promowała młodych artystów, wierzyła w nich, dawała szansę zaistnienia. Wypuszczała w świat młodych, a do naszego świata wpuszczała z kolei dojrzałych i znanych artystów. Wszyscy razem dzięki Pomysłodawcom na tym skorzystaliśmy i stworzyliśmy swój kawałek historii.
Kiedy już wyprowadziłam się z domu rodzinnego, zawsze starałam się przyjeżdżać na „Gorącą”. Kiedy nie mogłam, bo – paradoksalnie – sama zaczęłam pracować „w kulturze” i czas pracy nie pozwalał mi na odwiedzenie mojej małej ojczyzny w tym uroczystym poetycko dniu, to zawsze moja Mama, stała bywalczyni poetyckich wydarzeń, chodziła tam i zdawała mi relację z wieczoru. W ten sposób zawsze byłam w jakiś sposób obecna, współtowarzysząca.
Muzyczne spotkania poetyckie wychowały niejedno pokolenie, stały się historią małego miasteczka. Ludzie napotkani na drodze, spotkania z dobrym słowem, znaczącym, surrealnym, a także konfrontującym rzeczywistość oraz wzbogacenie nas w formę i treść – pozostawiły niezapomniany ślad, można powiedzieć, że były fundamentalne w kształtowaniu naszej tożsamości kulturowej.
Nikt o tym nie mówił, ale każdy gdzieś w głębi pragnął, aby „Gorąca Poezja” się nie kończyła. Dlatego przychodziło się przed czasem, a kiedy zbliżała się przerwa, perspektywa drugiej połowy koncertu, mimo rewelacyjnego programu i płynu łagodzącego, powodowała smutek. Nazajutrz, odczuwało się silną tęsknotę za minionym wydarzeniem. Szło się do, chwilowo opustoszałego, Domu Kultury w nadziei, że może na schodach lub piętrze spotkamy jakiegoś ducha artysty, który przypadkowo się tam zabłąkał. Dojmujące poczucie pustki znikało, kiedy uświadamialiśmy sobie, że za rok znów się spotkamy. Nasze miasteczko przez te wszystkie lata wołało: PORTA PATENS ESTO (brama niech będzie otwarta) i miejmy nadzieję, że tak pozostanie. Drocząc się z Bursą, pozostaje mi tylko dodać – mam w… sercu małe miasteczka i… „do hymnu”:
„Gorąca poezja”
Wierszokleci nie poeci
Liczą słowa na wers
Mylą życie z dożywociem
To ich rzecz
Po szufladach mają nieba
Odkurzane gdy potrzeba
Gdy jest sens
By był wiersz
Gorąca Poezja
Taki stan bliżej Boga
Gorąca poezja
Niby jest niby nie
Gorąca Poezja
Zauważ ją w sobie
Ogrzeje Cię
Ogrzeje...
Dzieł spod pióra dzieł spod pługa
Koniec wciąż taki sam
Jakieś zmiany
Dowodzą braku zmian
Przed wieczerzą krzyż na chlebach
A gdy chleb jest i wieczerza
To jest sens
By był wiersz
Gorąca poezja...
(sł. muz. Andrzej Połczyński)
Wspomnienia o „Gorącej Poezji”
***
Gorąca Poezja to spotkanie autorów i wykonawców z miłośnikami piosenki poetyckiej w szerokim rozumieniu. Odbywała się bez przerwy od 1990 r., zrealizowano łącznie 30 edycji (33 koncerty). (…) Występy były bardzo żywiołowo odebrane i oklaskiwane (…). Po pierwszej edycji w Łeknie, odbywały się koncerty podwójne, w piątek w Łeknie i w sobotę w Gołanieckim Ośrodku Kultury, takich było cztery. Część publiczności była na dwóch koncertach, natomiast wykonawcy przywozili gorące jeszcze emocje z poprzedniego wieczoru, co prowadziło do oryginalnych (i często zaskakujących) sytuacji. Od roku 1996 koncerty odbywały się w sali GOK Gołańcz, która stała się zbyt mała, więc od 2011 roku spotkania odbywały się w gołanieckiej sali „Stodoła”.
Pomysł powstania „Gorącej Poezji” powstał podczas mojego spotkania ze Zbigniewem Tomczakiem (prezesem Towarzystwa Miłośników Ziemi Łekneńskiej). Wymyśliliśmy koncert w poewangelickim kościele w Łeknie, po uzyskaniu zgody przystąpiliśmy do sprzątania i w trakcie prac do słowa poezja przylgnęło słowo gorąca – a to za sprawą przeciągów w kościele bez okien (był koniec września). Gorąca poezja – ogrzeje Cię. Wiało tak że Piotr Mikołajczak po koncercie powiedział: „a może zróbcie to (piii) w grudniu”. Tam powstał zwyczaj rozpoczynania koncertu zapalaniem świec przez Zbycha, przeniesiony do Gołańczy jako „poetycki ogień”.
W historii spotkań występowało wielu artystów-autorów. Pierwsze edycje nie mogły się obejść bez drużyny autorskiej: Piotr Mikołajczak, Andrzej Ciborski, Jan Kondrak, Jerzy Dębina, Marek Kulesza, Dariusz Hejmej. W późniejszym czasie wystąpili m.in. Jacek Kaczmarski, Leszek Długosz, Anna Szałapak, Elżbieta Wojnowska, Magda Umer, Stanisław Sojka, Jan Jakub Należyty, Piotr Bukartyk, Zakon Muzyczno-Literacki, Janusz Radek, Mariusz Lubomski, Olek Grotowski & Małgorzata Zwierzchowska, Dorota Osińska, Antonina Krzysztoń, Mirosław Czyżykiewicz, Andrzej Garczarek, Agnieszka Chrzanowska, Zuzanna Przeworska, Zbigniew Tomczak, Grzegorz Tomczak & Iwona Loranc, Basia Stępniak-Wilk, Michał Łanuszka, Artur Andrus, Andrzej Poniedzielski, Jan Jakub Należyty, Tolek Muracki, Maria Holka, Wojciech Gęsicki, Piotr Salaber, Jan Janusz Tycner, Alosza Awdiejew, Marek Majewski, Izabela Szafrańska, Marek Dyjak, zespoły Dzielnica Trzech, Piwnica Pod Baranami, Galicja, Lubelska Federacja Bardów, Sekret Franciszka, Plateau, Orkiestra Teatru ATA, Czerwony Tulipan, Tomasz Salej, Robert Kanaan, Szymon Zychowicz, Maja Kleszcz, Marcin Skrzypczak i inni. Tradycją koncertów była prezentacja młodych wykonawców, rozpoczął ją gołaniecki zespół Mitrandir (wcześniej znani jako Za Zamkniętymi Drzwiami oraz Wallhala) w składzie: Tomasz Hanć, Bartosz Dzierbiński, Błażej Dzierbiński, Michał Gorlaszka, Piotr Zmudziński, z którymi występowali m.in.: Katarzyna Miler, Anna Dróbka, Agnieszka Chołody, Aleksandra Dzierbińska, Adam Zwierzykowski, a następnie wykonawcy z Klubu Piosenki GOK, oraz spotkanie integracyjne przy jesiennych jabłkach i nie tylko. Poezja była też „uwieczniana” w czasie koncertów na obrazach i płaskorzeźbach przez Edwarda Matuszewskiego, Annę Koper, Błażeja Dzierbińskiego i innych.
Wszyscy wykonawcy „Gorącej Poezji” byli wspaniali. Dlatego nie występowała u nas nazwa „gwiazda”. Dla tzw. zawodowych wykonawców trzeba było poświęcić dużo czasu na organizację występu od miesiąca do – bywało – 2 lat. Niektórzy artyści przyjęli zaproszenie, ponieważ słyszeli dobre słowo o GP, zdarzali się i tacy artyści, którzy nas wręcz polecali innym bardom czy zespołom. „Moimi” świetnymi doradzającymi oraz recenzentami proponowanych recitali byli zawsze: doskonała publiczność, żona Ania oraz przyjaciel Zbigniew Tomczak. Nie wszyscy docierali, np. znakomity bard (i aktor) dotarł zamiast do Gołańczy do... Łodzi, jego mama powiedziała przez telefon: “No cóż, on tak ma”. Kiedyś Mariusz Lubomski z Torunia przyjechał szczęśliwie na taki „styk”, że prosto z auta wchodził na scenę. Recital (po raz drugi) był znakomity i porywający! Warto dodać, że bardzo przeżywaliśmy występy „naszych” artystów. To było zawsze duże wydarzenie, występowali młodzi, bardzo lubiani w środowisku wykonawcy: Elżbieta Borakiewicz, teatr "TAKI" i Klub Piosenki Gołanieckiego Ośrodka Kultury, zespół Mitrandir (w zmiennych składach), czy przy sztalugach Błażej Dzierbiński, a także wiele osób.
Niezwykle wyjątkowym „efektem” spotkań była stała grupa wspaniałej publiczności, która pamiętała, uczestniczyła w koncertach, sugerowała zaproszenie kolejnych wykonawców (…). Bardzo jesteśmy za to wdzięczni!
Wiele pięknych, często zabawnych sytuacji powstało przy okazji koncertów GP, np.:
– W Łeknie, kiedy już mieszkańcy poznali i polubili koncerty, pięć minut przed kolejnym, pewien rolnik przybiegł do Zbigniewa i poprosił: poczekajcie na nas, chcemy przyjść posłuchać, ale przed tym trzeba krowy wydoić... I tak poezja trafiła, gdzie miała!
– Po kilku edycjach, udawało się grać i mówić GP w Łeknie (piątek) i Gołańczy (sobota). Część publiczności była na obydwóch koncertach! Bardzo lubiłem komunikację scena-publiczność bez słów, albo za sprawą niedopowiedzeń, z przymrużeniem oka... Wiązał się z tym wspaniały stan wykonawców, publiczności i organizatorów. Takie połączenie emocji, radości, zmęczenia z… co tam kto miał. No więc tym niesieni, wymyśliliśmy z Andrzejem Szpisem i Grzegorzem Gawrysiakiem, ciekawą ilustrację do pieśni o drodze, którą wykonywał wspanale Miki, Cibor i Dębina. Warto dodać, że koncerty GP odbywały się wtedy w sali kinowej Gołanieckiego Ośrodka Kultury, po lewej stronie widowni był wielki ekran kinowy, natomiast wykonawcy niczego się nie domyślali. W trakcie refrenu, na publiczność i śpiewających, z ekranu, ruszyli cwałujący na rumakach kowboje – wyświetlani przez Grzegorza. Zdumienie publiczności i artystów wielkie było! Do dzisiaj nie wiem, czy jedni i drudzy nam wybaczyli…
– Pewien sympatyczny i zacny mieszkaniec Gołańczy, prowadzący onegdaj sklep spożywczy i nie tylko, zapytał Andrzej Szpisa: „Kiedy dokładnie będzie „poezja”?” Na pytanie czy zarezerwować miejsce-bilet, odpowiedział: „wystarczy mi data, wtedy czuwam całą noc – nie da się spać, ponieważ co chwilę ktoś puka do drzwi, na hasło „poezja” chce dokonać niezbędnych zakupów…”.
– Na GP był ciekawy zwyczaj wręczania drobnych pamiątek wykonawcom np.: 8 kilogramowa dynia od P. Franka („kwatermistrza GP”) dla Artura Andrusa, czy często znakomite nalewki „Pałuckie” od P. Andrzeja dla wykonawców lub piękne i smaczne jabłka od P. Ali i Eligiusza dla wszystkich. W czasie jednego z koncertów, zgubiłem upominek dla jednego z ulubieńców GP, „największego poety świata” - 2 metry Wojtka Gęsickiego, który wykonywał bardzo urokliwe acz zabawne recitale. Koncert odbywał się w sali „Stodoła”, a garderoby były w przedszkolu. Wręczyłem Wojtkowi mini krzesełko dziecięce, zaznaczając że to pamiątka tymczasowa... Wojciech tego nie usłyszał i bardzo trudno było oddać dzieciom mebelek…
Koncerty pt.: „Gorąca Poezja” były możliwe dzięki współpracy, zaangażowaniu i pomocy oraz pomysłom bardzo wielu ludzi. To praca zbiorowa!
Nie chciałbym nikogo pominąć, począwszy od drużyn Gminnego Ośrodka Kultury w Pawłowie Żońskim, Prezesa oraz Towarzystwa Miłośników Ziemi Łekneńskiej, Zbigniewa Tomczaka przez Gołaniecki Ośrodek Kultury, w tym Bibliotekę i salę „Stodoła”, teatr „TAKI” GOK-u, Sponsorów i dobrych, życzliwych ludzi, którzy tworzyli te spotkania od logistyki, przez scenografię, gościnę wykonawców i publiczności do księgowości włącznie. Koncerty były współfinansowane przez Samorząd Miasta i Gminy Gołańcz oraz bilety publiczności. Wśród instytucji wspierających były także: Starostwo Powiatu Wągrowieckiego, Urząd Wojewódzki, Wydział Kultury w Pile oraz WBP – Centrum Animacji Kultury w Poznaniu. Wszystkim jestem bardzo wdzięczny i serdecznie dziękuję, w imieniu swoim oraz organizatorów.
Andrzej Połczyński – urodzony 1963 r. w Gołańczy, w 1985 do 1990 r. dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury w Pawłowie Żońskim, od 1991 do 2021r. dyrektor Gołanieckiego Ośrodka Kultury w Gołańczy. Razem ze Zbigniewem Tomczakiem współautor projektu „Gorąca Poezja”, autor i wykonawca utworów muzycznych oraz - z bratem Jarkiem - scenariuszy widowisk plenerowych z muzyką Roberta Kanaana, wyśpiewał „Dębowy Szczebel do Kariery” Ogólnopolskich Spotkań Młodych Autorów i Kompozytorów Piosenki im. Jonasza Kofty w Myśliborzu, otrzymał nagrodę Powiatu Wągrowieckiego „Złota Pieczęć”; m. n. d.
***
Swoistej terapii szokowej poddani zostali widzowie koncertu muzyczno-poetyckiego „Gorąca Poezja '92”. Zamrażający chłód z zewnątrz i żar poezji wlewany do środka przez zaproszonych artystów tworzyły niesamowity klimat. Był to koncert dla koneserów w pełni tego słowa znaczeniu, bo któż inny biegałby po koce do samochodów, szczelnie się nimi okrywał, sączył gorącą herbatę, o którą zadbali organizatorzy i chłonął sztukę. Sztukmistrzami w Łeknie byli Wioleta i Karol Krusiowie z Wągrowca, Dariusz Hejmej z Świnoujścia, Jerzy Dębina z Raciborza, Jan Kondrak z Lublina i powszechnie łeknianom znany ulubieniec publiczności Piotr Mikołajczak z Szamotuł. Muzą poetycką wyłaniającą się z dymów, była świtezianka Iwona Knapska. Klimatowi koncertu poddali się wszyscy – głośne owacje na stojąco, bisy, wywoływania artystów i wspólny śpiew piosenki tytułowej kończyły koncert, który trwał 2,5 godziny. Kwiaty, uściski, podziękowania wszyscy wszystkim i przyznać się muszę, że z trudem kryłem wzruszenie.
Zbigniew Tomczak, artykuł w DP /Dwutygodnik Pałucki/ 23 października 1992 r.
Zbigniew Tomczak – łeknianin, posuwający się w latach, jako dziecko marzył był zostać listonoszem, wykształciuch, jego fundament życia to: Bóg, miłość, rodzina, tolerancja, a strategia działania to: myślenie ironiczne, świat bez granic; minusy – nie liczy czasu, więc nie ma kasy, ale nie prosi o datki, plusy – współprzyjacielski pomysł „Gorąca Poezja”; jego myśli i działania są jeszcze w: Towarzystwie Miłośników Łekna, kwartalniku „Łekneńskie Wieści”, Klubie Seniora; od 36 lat czynnie działa przy obchodach rocznicowych Powstania Wielkopolskiego w Łeknie (tablica, pomnik, mural, tabliczki imienne na domach powstańców w Łeknie i okolicy).
***
Gołańcz. Gdzie to jest? Najpierw sam jadę pociągiem. Koniec lat osiemdziesiątych. Lokomotywa obwąchuje teren, trochę się sapie i ścina zakręty. Widać kręte, pomorskie drogi. Wielkie pola uprawne i kępki miasteczek. Gołańcz pojawia się znienacka jako większa z kęp. Po latach na tej samej trasie dosiądą się Piotr Mikołajczak i Jerzy Dębina. Dziesięć lat później dojdzie młodziutki Marek Dyjak i zespoły: Scheda Po Dziadku z Kasią Smyk na wokalu i Blues Beer Drinkers. W różnych latach to było, ale teraz widzę to jako wszystko na raz.
Impreza nazywa się „Gorąca Poezja”. Organizatorem Jest Andrzej Połczyński, młodzieńki dyrektor miejscowego domu kultury. Sam znakomicie władający głosem, gitarą i długopisem. Dający zwycięski repertuar wielu wykonawcom, np. Eli Borakiewicz. Zaproszeni są śpiewający autorzy, znani ze wspólnych festiwali piosenki literackiej i artystycznej. Sala ośrodka kultury wypełnia się zawsze. Sposobem na sukces frekwencyjny jest wyjście dyrektora na ulicę i rozmowy z przechodniami, sąsiadami. Ulotkowanie żywym słowem. Dopasowywanie godzin występów do życzeń mieszkańców.
W dniu koncertu ludzie siedzą elegancko, przy stolikach. Te są przyozdobione. Żona dyrektora, Anna, roznosi na wielkiej tacy kawę, herbatę i kasety wykonawców. Duża sprzedaż, gdyż trudno odmówić tak podanej promocji. Jest inaczej niż gdzie indziej. Lepiej. Z czasem ambicje i możliwości doprowadzą do części konkursowej festiwalu i wzrostu jego znaczenia na skalę ogólnopolską. Przyjadą gwiazdy z pierwszych stron gazet. Będzie też zmiana miejsca akcji. Stare zamczysko ze sterczącą basztą nad stawem zapamięta rzecz na zawsze. Było gorąco. Oj było. A jeszcze później pojawi się widowiskowy barak o dużej pojemności.
Wykonawcy do koncertu gwiazd byli dobierani według klucza pokrewieństwa estetycznego. Ja na przykład najbardziej przyjemnie wspominam połączenie mnie z Antoniną Krzysztoń tego samego dnia. Uważałem, że pewien rodzaj śpiewności synagogalnej łączy nas oboje choć reszta to różnice.
Wykonawcy kochali tę imprezę, przepadali za towarzystwem załogi domu kultury i mieliśmy wrażenie, że z wzajemnością. Wszystko może trwać wiecznie i trwa. W pamięci. Kocham to co pamiętam o Połczyńskich, Maćku, „Czereśniaku”, „Szpisiu”… Nie odbierze nam tego nikt. Jak dobrze, że było coś takiego jak „Gorąca Poezja”. Dziękuję.
Jan Kondrak – to głos – wielki głos. Co do skali i siły pewnie największy spośród polskich głosów bardowskich. Jest cenionym autorem i kompozytorem. Pisze dla siebie i innych, na przykład dla Marka Dyjaka. Kojarzony z wyjątkową piwnicą artystyczną jaką jest Lubelska Federacja Bardów. Ma na koncie jedenaście płyt z LFB i osiem solowych dokonań. Z klasą sięga po klasykę piosenki autorstwa Leonarda Cohena, Boba Dylana, Edwarda Stachury, Bułata Okudżawy, Włodzimierza Wysockiego, Stinga czy Jacka Kaczmarskiego.
***
Graliśmy Stachurę z Jankiem Kondrakiem i Piotrkiem Mikołajczakiem, który na nowo skomponował muzykę do utworów Steda. Do Gołańczy zaprosił Piotra Andrzej Połczyński na festiwalu poetyckim w Staromiejskim Domu Kultury w Warszawie, gdzie razem występowali. To było ze trzydzieści lat temu. Na „Gorącej” grało się wtedy w dwóch miejscach. Szczególnie urokliwe były pięknie oświetlone ruiny kościółka, tworząc znakomitą oprawę dla podawanej tam poezji.
Rok później rozpoczęliśmy próby do programu wg wierszy księdza Jana Twardowskiego tzn. Piotr, Artur Żmijewski i ja. Kiedy jednak Artur zaczął kręcić film (pewnie „W pustyni i w puszczy”) w Afryce, trudno było o regularne próby, nie mówiąc o samym graniu. Wtedy zadzwoniliśmy do Andrzeja Ciborskiego, z którym wcześniej graliśmy w Orkiestrze Teatru ATA. Wspólnie zrealizowaliśmy z cztery albo pięć programów jako Dzielnica Trzech, zdarzało się, że premiery miały miejsce na „Gorącej Poezji”.
I się stało. Festiwal „Gorąca Poezja” w Gołańczy i samą Gołańcz zaczęliśmy traktować jako swój artystyczny poligon, a dzięki uprzejmości Andrzeja Połczyńskiego pojawialiśmy tam przynajmniej raz w roku i tak przez wiele lat.
Jerzy Dębina – aktor, poeta, animator kultury, zawód wyuczony: fotografik.
***
Klasa 8 szkoły podstawowej, moja pierwsza „Gorąca Poezja”. Chciałem grać na gitarze, ale doświadczenia miałem co najwyżej znikome. Poszedłem na „Poezję”, ponieważ Pan Andrzej powiedział, że tam się naoglądam i nasłucham świetnych gitarzystów. Byłem raczej sceptyczny, bo przecież rocka i metalu to tam raczej nie posłucham. Jednak z drugiej strony nigdy nie miałem dość słuchania i patrzenia na wirtuozów gitary, także akustycznej i klasycznej. To co mnie uwiodło już na samym początku koncertu, to atmosfera – wchodzi Andrzej z Elą, śpiewają hymn „Gorącej Poezji”, a cała sala (mała, kameralna, a wypełniona po brzegi) pomaga jak może – to nie jest publiczność, wszyscy chcą współtworzyć wydarzenie! Przepadłem. Minęło już wiele lat, a ja wciąż pamiętam to wzruszenie, poczucie wspólnoty, połączenia z innymi osobami na sali na jakimś głębszym, niepojętym poziomie. Ja też chciałem być tego częścią! Poczuć, zrozumieć, nauczyć się! Wchodzili kolejni wykonawcy, nie wszyscy do mnie trafiali. Pomiędzy piosenkami wychodził natomiast jakiś człowiek, który wydawał mi się wówczas trochę straszny, szalony, i recytował wiersze w taki sposób, że zapierało dech. Wiersze?! O nie, nie! To nie może mi się podobać. Przecież to dla mięczaków, ja nie lubię tego poetyckiego nadęcia i słodyczy. Ja chcę być muzykiem rockowym i śpiewać, krzyczeć o… bólu, smutku, złości, buncie… Tyle, że ta poezja była inna niż wierszyki, których uczyliśmy się w szkole… była właśnie o bólu, smutku, złości i buncie. Była brudna, ludzka, prawdziwa, surowa, krzyczała! Zacząłem rozumieć, co to poezja. Medium umożliwiające przekazanie tego, co niewyrażalne. Poczułem ją! W międzyczasie ktoś z boku sceny próbował coś namalować, inspirację czerpiąc najwyraźniej z czerwonego wina. Ten artystyczny aspekt „Poezji” pozostawał w kolejnych latach na marginesie mojego doświadczenia, jednak zawsze był elementem całości. No i wreszcie były gitary, fantastyczni wokaliści. Nie mogłem wówczas zrozumieć, dlaczego tacy giganci nie robili kariery, chyba nikt ich nie zna, nie widzę ich w telewizji. Nie mogłem się napatrzeć, nasłuchać! To co było dla mnie najważniejsze, to bezpośrednie doświadczenie współdzielenia emocji z artystami. Nie musiałem rozumieć tych pokręconych tekstów, ja je czułem siedząc z wypiekami z innymi dzieciakami na podłodze pod sceną, bo wszystkie krzesełka zajęte.
„Gorąca Poezja” pojawiła się w moim życiu dokładnie wtedy, kiedy mogła mieć na mnie największy wpływ. Przez kolejne lata otwierała mnie na różne doświadczenia muzyczne, pogłębiała moją wrażliwość, budowała poczucie tożsamości, słuchała, gdy ja chciałem opowiedzieć o swoich emocjach i przemyśleniach już jako wykonawca poezji śpiewanej. Była dla mnie krótkim czasem ładowania baterii na cały rok, wyspą, do której musiałem dopłynąć, żeby jakoś przetrwać burzliwą adolescencję, świeżym powietrzem, gdy trzeba długo płynąć pod wodą. A to wszystko w małej, szarej mieścince, o której właściwie można by zapomnieć. W prowincjonalnym domu kultury, którego przecież właściwie w ogóle mogłoby nie być. Tymczasem ten dom kultury był epicentrum autentycznego dobra, które zmieniało nie tylko naszą małą społeczność, ale także przyciągało i dotykało ludzi z całej Polski. Kto raz przyjechał, chciał wracać zawsze. Teraz to wiem – absolutny fenomen. Później byłem na wielu koncertach, festiwalach, ale żaden nie był jak „Gorąca Poezja”. Fenomen sprawiający, że nie wyobrażałem sobie, że w Gołańczy jest „Poezja”, a ja miałbym być w innym miejscu – niemożliwe! I wracaliśmy z przyjaciółmi, których stale przybywało, co roku, niezależnie od okoliczności, na „Poezję”. I za każdym razem, na początku i na końcu koncertu, wspólne śpiewanie wywoływało ten sam dreszcz i wzruszenie.
Ja wspominam "Gorącą Poezję" jako jeden z filarów mojej osobowości. Nie wiem kim bym był, gdyby się w moim życiu nie wydarzyła. I jestem też wdzięczny, że jej doświadczyłem, że Komuś (wiadomo komu) chciało się zaangażować, Komuś nie było wszystko jedno. Dziękuję.
Tomasz Hanć – prof. UAM dr hab., biolog, psycholog, psychoterapeuta; Instytut Biologii i Ewolucji Człowieka, Wydział Biologii, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
***
Kiedy myślę “Gorąca Poezja”, głowa moja generuje jeden z najprzyjemniejszych obrazów młodości.
Szeroki korytarz i sala na piętrze Gminnego Ośrodka Kultury w Gołańczy w ten jeden wieczór „liściospada” zamieniały sie w cudowną, jesienną przestrzeń. Różnokolorowe, kruszące się pod podeszwami liście, płomienie świec i dźwięki delikatnej muzyki. Na przywitanie krystalicznie czysty głos Eli Borakiewicz przy gitarowym akompaniamencie ówczesnego dyrektora GOK-u, p. Andrzeja “Poły” Połczyńskiego. „Gorąca poezja – taki stan bliżej Boga” – do dzisiaj ciepło robi się na sercu przywołując te słowa. Później Anna Szałapak – wtedy pierwszy raz może słyszana przeze mnie, ale jakże zachwycająca Anna Szałapak. Innym razem Piotr Bukartyk i jego niesamowity dystans do samego siebie, gdy muzycznie komentuje swoją łysinę (“Nie wiem, gdzie one są. Ja je wash, a one go”). Na deser zaprzyjaźniony Mitrandir/Za zamkniętymi drzwiami.
Anna Goldiszewicz – 43 lata, absolwentka Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy (filologia polska, specjalizacja nauczycielska i edytorska), od 16 lat nauczycielka języka polskiego przygotowująca do matury z języka polskiego jako obcego (A-level in Polish), od 10 lat tłumaczka i interpretatorka języka angielskiego dla polskich dzieci uczących się w brytyjskich szkołach podstawowych; mężatka z 16-letnim stażem, matka trojga dzieci (14, 12 i 6 lat), skutecznie zarażająca swoje pociechy miłością do książek.
***
Dzięki Gołanieckiemu Domowi Kultury oraz głównie wspaniałemu człowiekowi, który był na stanowisku dyrektora trzy dekady, Panu Andrzejowi Połczyńskiemu, miałem miejsce, które stało się dla mnie drugim domem; czułem się tam jak ryba w wodzie. Poznałem poprzez to inny świat muzyczny oraz miałem możliwość spotkać nietuzinkowe postacie, które wzbudziły u nastoletniego wtedy chłopca wielkie zainteresowanie nimi samymi oraz ich twórczością.
Pan Andrzej był głównym inicjatorem wielu przepięknych wydarzeń, które odbywały się co roku, np.: Hałas Rock, Baszta, Zostań Gwiazdą, Kasztelanka (w noc świętojańską), no i wreszcie bliska memu sercu „Gorąca Poezja”, o której jest mowa. Zaczęła się na początku lat 90-tych i przetrwała prawie do dziś.
Miałem możliwość angażowania się w pomoc przy przygotowaniu wieczoru poetyckiego poprzez przygotowaniu nagłośnienia, przystrojenia sali, rozwieszania plakatów. Dzięki temu byłem blisko wybitnie utalentowanych, a dziś już cenionych artystów, między innymi: Jana Kondraka, Piotra Mikołajczaka, Jerzego Dębiny, Marka Dyjaka, Andrzeja Ciborskiego, Marka Mizgiera. To są artyści, którzy występowali jako pierwsi na „Gorącej Poezji” i to oni zostali w mojej pamięci. Wśród wykonawców była również gołańczanka – Elżbieta Borakiewicz. Jako nastolatek nie byłem odbiorcą jeszcze tej twórczości. Gdy pierwszy raz usłyszałem Jana Kondraka, który wtedy występował z Piotrem Mikołajczakiem pod nazwą „Zakon Muzyczno-Literacki”. Pamiętam do dziś pierwszą ich taśmę tzw. kasetę, która nosiła tytuł „Tym co pod wiatr”, otrzymałem ją w prezencie i posiadam do dziś. Głównie śpiewali utwory Edwarda Stachury. Na jednych z koncertów w Damasławku, który organizował Pan Andrzej Połczyński, miałem możliwość robienia zdjęć. Grywali bardzo często w Gołańczy, także poza „Gorącą Poezją”. Miałem również okazję operować światłem na koncertach, tę funkcję oczywiście wyznaczył mi Andrzej Połczyński. Jako bardzo młody chłopak byłem z tego powodu bardzo dumny, chodź nie ukrywam, że dziś tym bardziej czułbym się wyróżniony. Z Piotrem Mikołajczakiem graliśmy w gry komputerowe przed koncertem lub czasem nawet po nich.
Na drugiej lub na trzeciej „Gorącej Poezji” pojawił się, jako 18-letni, początkujący artysta, Marek Dyjak. Kiedy wykonał pierwszy utwór Edwarda Stachury „Ratuj, słoneczko” – osłupiałem z wrażenia. Do dziś pamiętam jego styl wykonania. Dyjak też malował w trakcie „Gorącej Poezji”. Ja wraz z moim przyjacielem Arturem mieliśmy z nim bardzo dobre relacje, zwiedzał z nami Gołańcz, chodziliśmy do zamku, za każdym razem jak przyjeżdżał do Gołańczy pożyczał od nas wędkę i szliśmy razem z nim łowić ryby.
Klimat podczas koncertu jaki nas otaczał, jest nie do opisania. Czuli to tylko ci, którzy byli tam obecni. Od kilku lat jestem fanem Jana Kondraka oraz Marka Dyjaka. Tak wyglądała moja przygoda z „Gorącą Poezją”. Wszystko dzięki wspaniałemu człowiekowi Panu Andrzejowi Połczyńskiemu, oraz współpracownikom: Pani Annie Połczyńskiej, Iwonie Knapskiej oraz Panu Grzegorzowi Gawrysiakowi i Andrzejowi Szpisowi. Dziękuję, że byliście w moim życiu.
Krzysztof Dembski – 44 lata, gołańczanin. Szczęśliwy oraz bardzo dumny ojciec pięciorga dzieci, które są dla niego całym światem. W wolnych chwilach kocha biegać, sprawia mu to ogromną frajdę, lubię kiedy buzują w nim endorfiny. Duża satysfakcję sprawiają mu podróże, przy których może robić piękne zdjęcia ukazujące piękno przyrody. Uwielbia poznawać nowych ludzi. W każdej wolnym momencie towarzyszy mu muzyka, którą pokochał całym sobą – jest to poezja śpiewana, a jego ukochanymi artystami są Jan Kondrak oraz Marek Dyjak.
Kocha zwierzęta, zwłaszcza psy. Jest szczęśliwym posiadaczem trzech czworonogów, każda spędzona z nimi chwila sprawia mu ogromną satysfakcję.
***
Kiedyś ks. Jan Twardowski powiedział, że „ (..) poezja jest światem przeżyć i refleksji, że jest po trochu jak mówienie ludzkim językiem w dobie maszyn i komputerów”. Dla mnie i dla wielu bywalców gołanieckiej „Gorącej Poezji”, koncert ten był właśnie taką chwilą - odskocznią, w której można było przejść z szarej codzienności listopadowych dni - do unikatowego, kolorowego świata poezji i kojących dźwięków krainy łagodności.
Na „Gorącą”, której pomysłodawcami byli Andrzej Połczyński i Zbigniew Tomczak – do Gołańczy, małej pałuckiej miejscowości – ściągały zawsze tłumy miłośników tego nurtu muzycznego z różnych stron kraju. Podczas tych kameralnych spotkań muzycznych, publika mogła mieć na wyciągniecie ręki znamienitych artystów i twórców. Zawsze była to także szansa dla naszych młodych, rodzimych artystów na występy przed prawdziwą publicznością. Pamiętam, moje pierwsze koncerty „Gorącej Poezji” w których uczestniczyłem i występy choćby wielkiego barda poezji śpiewanej Mirosława Czyżykiewicza czy laureata Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie Marka Dyjaka, które wywarły na mnie – dorastającym młodym człowieku – wielkie wrażenie. Przez te wszystkie poetyckie spotkania, poszerzyłem na tyle swoje muzyczne horyzonty, że piosenka literacka na stałe zagościła w mych odtwarzaczach muzyki i na moich półkach z płytami. Wielu z moich znajomych zaczęło przyjeżdżać na „Gorącą” – jako słuchacze, ale później także i jako wykonawcy tych koncertów.
Dzięki uprzejmości twórcy „Gorącej Poezji” Andrzeja Połczyńskiego miałem zawsze możliwość z bliska utrwalać na fotografii występy artystów podczas recitali. Cieszę się także, że przez kilka lat, fotografia listopadowych ruin gołanieckiego zamku mego autorstwa stanowiła wraz niezwykłą, podświetloną wierzbą za oknem siedziby GOK-u klimatycznie koncertowe tło sceniczne.
Mogę pokusić się o stwierdzenie, że te 30. gołanieckich spotkań autorów i wykonawców z miłośnikami piosenki poetyckiej, które przygotowywał i realizował przez lata dyrektor Andrzej Połczyński z zespołem pracowników z Gołanieckiego Ośrodka Kultury – stanowią dowód na stworzenie swoistej marki, naszego muzycznego produktu regionalnego noszącego nazwę: „Gorąca Poezja”.
Sławomir Maciaszek – gołańczanin. Urodzony w 1977 roku. Z wykształcenia – mgr ochrony i kształtowania środowiska przyrodniczego, a z zawodu specjalista ds. programów UE i kierownik Centrum Aktywizacji Zawodowej PUP Wągrowiec. Społecznik, przyrodnik fotograf amator, łowca burz, pasjonat kolei żelaznej i podziemi. Miłośnik historii lokalnej - założyciel facebookowego fanpage’a o charakterze społeczno, historyczno – przyrodniczym pn. „Moja Gołańcz – wczoraj, dziś i jutro” (od 2014r.). Dodatkowe zainteresowania to: rowerowe wycieczki krajoznawcze, muzyka new romantic i literacka, kulinaria.
Kalendarium koncertów - kliknij tutaj
Dokumentacja fotograficzna "Gorązej Poezji" - kliknij tutaj