Raz, raz jedyny prawie uczestniczyłem w Festiwalu Performance. Ja. Człowiek, który przy większości możliwych publicznych wystąpień zamarzał z przerażenia. Który może i grał w grupie teatralnej, ale za każdym razem musiał ostro wziąć parę głębokich oddechów, żeby rozluźnić ten gorzki supeł wokół żeber, gardła i coś zrobić z nogami, żeby chociaż trochę stężały i nie zachowywały się jak zimna galaretka.
Każde doświadczenie wyjścia poza swoją sferę komfortu, gdzie robiłem to na swoich zasadach, by czuć się bezpiecznie, wspominam dobrze, jako coś bardzo wartościowego. Jakbym w swoją cielesną formę wtłoczył więcej możliwości, umiejętności i gestów, których nawet nie byłem świadom. Dlatego mam radochę z większości doświadczeń, nawet tych, które kończą się fatalnie, bowiem próbuję je często przekuć w nową umiejętność, albo po prostu wiedzę o świecie.
Nie pamiętam, jak zaczęła się historia z tym perfo. Kto mnie do tego zachęcił, czy sam się zachęciłem jakąś impulsywną rozmową podczas którejś z imprez... Może gdzieś historia tła tego działania zaczęła się właśnie w grupie teatralnej, gdzie, podczas jednego spektaklu, grałem faceta. W sumie, wróć, podczas wszystkich spektakli grałem męskie role, ale ten jeden wymagał ode mnie zabandażowania klatki piersiowej. I pobiegania sobie w nieogolonych nogach w czasie scen. A, właśnie, bo ten tekst w głównej mierze będzie o ciele. O włosach. Trochę o seksie.
Pamiętam, że grałem faceta w śpiączce. Tak, ¾ spektaklu leżałem na łóżku. Pozostałe ćwierć coś tam wstałem, pomonologowałem, połaziłem, czymś porzucałem. Później spotkałem się z przyjaciółmi po premierze. Myślałem o tym, że cieszyła mnie spłaszczona klatka piersiowa. Jeszcze wtedy nawet nie dopuszczałem do siebie myśli o transpłciowości. Po prostu czułem, że coś delikatnie mnie w tym jara, sprawia radość, wolność, że w tej konkretnej sytuacji – odejmując oczywiście aspekt teatralnej hospitalizacji – czułem się dobrze ze swoim ciałem. Cycki zniknęły pod bandażem, futro na nogach muskała klimatyzacja i brak strachu, że ktoś się na nie gapi, ocenia. Kiedyś widziałem starszą kobietę w kościele. Dłońmi oplecionymi w najdelikatniejszy pergamin skóry trzymała modlitewnik, śpiewała jedną z modlitw, chyba najpiękniej w swojej ławie. Na jej brodzie było kilka zaplątanych wiekiem włosków. Będąc wtedy chyba nawet nie nastolatkiem, poczułem obrzydzenie.
Performance, który wymyśliłem, polegał na pokazaniu sierści. Tej ludzkiej, zdemonizowanej, przecież tak kłującej w oczy, te włosy, one tak wystają, śmierdzą, drapią i są widoczne. My to mamy chyba coś z tą sierścią, jak z trawnikami. Kosimy wszystko to, co wystaje. Jak wystaje – to chwast, trzeba wyrwać, z korzeniami, by nigdy więcej nie wystawał poza horyzont naszego tak ułożonego i zbudowanego prostymi liniami świata. Kastrujemy każde odstępstwo, słowem, czynem, myślą. Nawet jeżeli de facto nijak nie zagraża. Bo czym zagraża włos, trawa bądź miłość?
Nie goliłem się chyba z dwa tygodnie. Nie jestem w trakcie terapii hormonalnej, w świetle prawa i chwili narodzin jestem kobietą, więc cokolwiek wyrosło mi na brodzie, było moim, naturalnym zarostem, w którym zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Chodziłem na początku do pracy w szaliku, nieco zawstydzony, budząc zdziwienie znajomych osób z pracy. Z czasem miałem to za nic. Plan był taki, by w Dniu Zero przyjść do toruńskiego Centrum Sztuki Współczesnej, z maszynką do golenia, pianką i ręcznikiem, stanąć naprzeciwko tych głodnych wrażeń i estetyki ludzi i... dać im się ogolić. Przejść się wzdłuż widowni, poprosić każdą z osób o dotknięcie mojej brody, wrócić do maszynki, pianki i rozkazać im wszystkim wziąć odpowiedzialność za tę depilację. Dać im do ręki ostrze, narazić się na krew. To Wy siejecie te dziwaczne oczekiwania wobec ciała, to Wy wspieracie media, które demonizują fałdki, zmarszczki, tłuszczyk, zarost i siwiznę. To Wy pozwalacie na to, by wasze dzieciaki śmiały się z innych na przerwach, jaki to tłuścioch i grubas, foka, którą to fale wyrzuciły na brzeg. Uwielbiam swój zarost, swoje nieogolone nogi, do pach akurat mam mieszany stosunek, bo moja skóra lubi się pocić. Pomimo galopującej dysorfii, jest parę fragmentów mojego ciała, które lubię. Na przykład dłonie. W okolicach gimnazjum zaczęły mi na zewnętrznej skórze paliczków rosnąć małe włosy, przez kilka następnych lat je goliłem panicznie maszynką. Raz zapomniałem, w szkole sobie z tego namiętnie porechotali. Że włosy. Kłaki! Ah, boki zrywać. Stary, widziałeś kiedyś, żeby ktoś miał włosy na palcach, jak małpa?
Włosy! To są tylko włosy.
Mam małe, delikatne wspomnienie ojca, który mi nalepia plaster na palec, ma bardzo czułe dłonie. I też ma te włoski, nic szczególnego, jednak wspomnienie jego dłoni i tych owłosionych paliczków w którymś momencie rozpaliło mi rząd takich lampek, które ułożyły się w dzwoniący ponagleniem napis: WAL TO. To są tylko włosy. Spróbuj przez chwilę ich nie golić. Czym one są? Nie mają jadu, nie kłują. Masz to samo na głowie, tylko dłuższe. Twój kot cały w tym jest. Twój pies cały w tym jest. Wszystkie chomiki, szczurki, małpki z głosem Krystyny Czubówny to mają. Twoi przodkowie byli i były kiedyś w tym całe! Całe w sierści, włosach! Wiatr to muskał, krople deszczu łączyły te włosy w piękny płaszcz, gadało przezeń światło Słońca i Księżyca.
Samego performance finalnie nie zrealizowałem w takim wymiarze, w jakim bym chciał. Może kiedyś. W tamtym momencie, w wyniku pewnego zamieszania, do mojego uczestnictwa w Festiwalu Performance nie doszło. Pomyślałem, że nic straconego. Kupiłem jakąś prawdziwie męską i pamiętającą w swoim dizajnie chyba srogie lata 80-te tubkę kremu do golenia, poprosiłem przyjaciółkę, by stanęła obok, w ciasnej łazience, z aparatem i pozwoliła matrycy wchłonąć i zaimpregnować obrazy mnie, golącego się. Potem wrzuciłem całość do neta, z komentarzem, jak bardzo niesłusznie złorzeczymy tym biednym włosom. Jak dziwacznie afirmujemy depilację świata. Jak mdlejemy na widok tych prawdziwie męskich jogurtów opakowanych w metaliczny nadruk i błękity, mocną jak kamień czcionkę i wykrzykniki. Albo te filigranowe damskie maszynki do golenia, oczywiście w różu, z kursywą, kwiatami podpatrzonymi z jakiegoś salonu tatuażu z wczesnego Millenium. Przecież ten świat jest niebiesko-różowy, czarno-biały, biało-czerwony, prawda?
Bo czym zagraża trawa, miłość bądź włos?
W którymś z tekstów na blogu skomentowałem idiotyzm koszenia traw. Rozumiem zasadność istnienia kosiarek w części tego globu, gdzie w długich, zielonych włosach Ziemi maszerują jakieś istoty ze szczypcami, kłami, jadem i dziwnymi łuskami. Tak, rozumiem, tam jest to miarą bezpieczeństwa, ta zieleń zgolona do centymetrów. Ale w Polsce? Co Ci zagraża na osiedlu? Na tym zakończę swój komentarz koszenia traw, wystarczająco strzępiłem sobie już tym język. Szczególnie podczas suszy. Ludzie! Ok, już.
Zatem... miłość. Miłość, miłość, miłość. Miłość. Poświęciłem miłości i jej bezgraniczności, którą trzeba czasem uszanować, osobny, długi tekst. „Jeden z niewielu tekstów o poliamorii w polskim internecie.” Dałem tam sobie popłynąć, rozsmarować się w zachwycie dla jednego z piękniejszych uczuć, jakie człowiek zrozumiał i celebrował, do granic, od momentu porzucenia sawanny. Raczej mało pisałem tam o seksie. Więcej o różnorodnych potrzebach względem miłości. Tak, sam aspekt poliamorii rozpocząłem od seksualności, bowiem często jest to najbardziej widoczna płaszczyzna, na której ścierają się potrzeby ludzi, żyjących w związku. I gdzieś te potrzeby są wysłuchane, bądź ignorowane. Aż zacytuję fragment, nie chcę się powtarzać, a będzie mi potrzebny w dalszych rozważaniach tutaj:
„To jest okej, jeżeli nie lubisz seksu. To jest okej, jeżeli osoba, którą kochasz, lubi mocny seks. To jest okej, jeżeli Wasze potrzeby są diametralnie różne. Ty lubisz podduszanie, Twoja druga połówka delikatny masaż, Ciebie aż zwija, kiedy poczujesz oddech za uchem, a tam, po drugiej stronie ciało, którego zapach tak kochasz, nawet nie drgnie, kiedy jest muskane w okolicy sutków. Tylko wiedzcie o tym, mówcie sobie o tym. To jest właśnie ta świadomość latania, świadomość posiadania skrzydeł. Część z nas może w swoich zdolnościach rozwinąć te metaforyczne skrzydła w każdej chwili i poderwać się z gruntu, inni_ne nie. Jesteśmy różni_ne. Masturbujemy się w przeróżnych pozycjach, albo i nie. Część z nas nie wyobraża sobie życia bez seksu, część jest aseksualna. Mamy fantazje. Mamy marzenia. Potrzebę sponiewierania i jednocześnie bycia w najbezpieczniejszym punkcie świata, w ramionach kogoś, komu bezgranicznie ufamy. Kogoś, kogo zapach jest najbardziej kojącą mieszanką, jaką udało nam się kiedykolwiek poznać nosem. Część z nas lubi seks po dragach, część nie wyobraża sobie seksu inaczej, niż na trzeźwo. Część z nas uwielbia robić to na świeżym powietrzu, a inni_ne czują przerażenie na samą myśl, że ich ciało mogłoby być muskane przez wiatr w tak intymnej sytuacji.”
Żyjemy w czasach, w których część osób na suto zakrapianej alkoholem i dragami imprezie, stwierdzi, że ona chciała seksu. Żyjemy w czasach, w których członkowie rodziny czasem pytają dojrzewającą dziewczynę, czy już jacyś chłopcy się jej podobają, czasem przekraczając granice dobrego smaku i komentując zaokrąglające się ciało. Żyjemy w czasach, w których osoby doświadczające gwałtu spotykają się z komentarzami, jakoby były tak a tak ubrane, bądź wysyłały sprzeczne sygnały. Żyjemy w czasach, w których bardziej zwracamy uwagę na błędy, jakie potencjalnie popełniła ofiara molestowania, aniżeli karygodność czynu oprawcy_czyni. Żyjemy w czasach, w których próbując uczyć edukacji seksualnej, musimy się liczyć z tym, że ktoś będzie życzyć nam śmierci. W czasach, w których wstyd i wstrzemięźliwość dziecka są czymś bardziej pożądanym niż jego wiedza i świadomość potrzeb. Nie żyjemy w czasach, w których zgoda na seks jest czymś elementarnym i obligatoryjnym.
Tak bardzo potrzebuję rzeczywistości, w której przestaniemy demonizować seks, seksualność, penisa i waginę. Kiedy przestaniemy wykorzystywać je jako narzędzia do obelgi, poniżenia. Kiedy przestaniemy sprzedawać czyjąś intymność i seksualność, jako kartę przetargową na ploteczki. Kiedy edukacja seksualna nie będzie stygmatyzowana, potępiana, tylko afirmowana. Kiedy wszechobecna będzie rzetelna wiedza, rozwijająca umysł człowieka, stymulująca jego zdolności rozwiązywania problemów, niepowielania gotowych przepisów. Kiedy dzieci będą wiedziały, jak reagować na molestowanie, jak mówić o przekroczonych granicach, jak zadbać o swoje bezpieczeństwo, jak nie wstydzić się swoich pragnień. Kiedy będą mogły nauczyć się rozpoznawać swoje potrzeby, każde, czy w kontekście ciała, czy ducha. Kiedy będą miały przestrzeń i odwagę, wręcz wieczną i niezbywalną, by mówić o swoim ciele, pragnieniu bezpieczeństwa, nie będą przez to oceniane, wykluczane. Tylko wysłuchane. Kiedy ktoś nie będzie decydował o ich ciałach, za nich. Kiedy przestaniemy przerażać się ciałem, które coraz bardziej nieuchronnie poddaje się grawitacji. Kiedy damy sobie spokój z tym cenzurowaniem swojej skóry, kształtów, wagi, orgazmów, fałdek, płci, włosów, marzeń, miłości.
Chyba nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy oburzają się wszelkiej maści inicjatywami dotyczącymi edukacji seksualnej. Bo dzieci zobaczą! To, że dziecko dowie się, czym jest seks, czym jest seksualność, nie jest wyrokiem skazującym go na wieczną rozwiązłość. Jest wiedzą. Zwyczajną wiedzą, tak jak dodawanie, podatki, czasowniki, ciśnienie, wektor, delta, co poeta miał na myśli, a czemu ten król chciał te ziemie, nie inne. Wiedzą o tym, jak bezpiecznie przemieszczać się po świecie. Penis czy wagina jest zwyczajną częścią ciała, jak kolano, łokieć, powieka, czy ten mały palec u nogi, który tak bardzo lubi zahaczać o krawędź szafki. Traktujmy każdą z części swoich ciał na równi z resztą. Tak samo jak łokieć potrzebuje czasem kremu, paznokcie przycięcia, nawet te włosy skrócenia, bo włażą w oczy, tak niektóre zakończenia nerwów stymulacji. To jest tylko orgazm. To jest czasem aż orgazm.
A uprawiaj ten seks z kim chcesz. Pamiętaj o swoim bezpieczeństwie. Masz do niego niezbywalne prawo, żądaj go. W jakiejkolwiek chcesz pozycji, za pomocą jakichkolwiek narzędzi, czy miękkich, czy twardych, ostrych, z futerkiem, czy z metalu. Konsensus musi wybrzmieć po każdej ze stron. To jest Twoje ciało, to są Twoje potrzeby, Twoje poczucie bezpieczeństwa, które są najważniejsze i mają prawo być najważniejsze. Nikt nie może Ci tego odebrać, decydować o tym za Ciebie, wmawiać Ci, gdzie i kiedy masz czuć bezpieczeństwo. Powinien Cię wysłuchać, wysłuchać Twoich pragnień i żądań.
Może nawet w którymś momencie dojdziesz do wniosku, że nie potrzebujesz seksu. Że nawet nie lubisz dotyku. Nie dlatego, że coś jest z Tobą nie tak. Po prostu masz takie ciało, taki mózg, nic więcej. Podkręcają Cię inne rzeczy, nie jesteśmy odciśnięci z jednakowych foremek. I to jest cudowne. Może znajdziesz w sobie miejsce na aseksualność, na poliamorię, na fantazję, na inne pragnienia, by być szczęśliwą osobą.
Bo czym zagraża miłość, włos bądź trawa?
Absolutnie niczym.