Logo witające wielbicieli projektowania już od progu dużo mówiło o zawartości dwóch przepastnych hangarów lotniczych opuszczonego śródmiejskiego lotniska Tempelhof. Tło logo DMY Berlin 2014 stanowił bowiem przekrój drzewa z widocznymi słojami, otoczony spękaną korą. Za chwilę wchodzimy!
Lokalizacja festiwalu to istny kosmos; przeogromne, metalowe, rozsuwane drzwi, industrialne szorstkie, kwadratowe wnętrze, właściwie bezosobowe i chłodne, żeby eksponaty wystawy rozkwitły w nim feerią krzywizn i faktur, skupiając na sobie całość uwagi. Na zewnątrz też jest fajnie, dziwaczna jest ta przestrzeń w samym środku miasta, nagła dziura w ścisłości zabudowy. Do tego malejący w perspektywie łuk budynku lotniska, ludzie dyskutujący na leżakach.
Chociaż DMY dołączyło do najbardziej emocjonujących festiwali designu w Europie, atmosfera, którą impreza pielęgnuje, jest zaskakująco wyluzowana. Prezentowane przedmioty to bardziej ciekawe realizacje pomysłów niż opiewane w czasopismach niedościgłe modele. Nie zastaniemy na nich karteczki ‘nie dotykać’ lub ‘nie fotografować’, panuje ogólne wrażenie, że nikt nie zadziera tam nosa. Na dodatek projektanci sami doglądają swoich stoisk, więc można z nimi swobodnie porozmawiać, a pytania o użyte techniki i materiały spotykają się z uprzejmym i rzeczowym odzewem. Raj!
Alternatywny charakter DMY podkreślają rodzaje rozrywek oferowanych zwiedzającym, lotne bary serwują mrożony jogurt albo ogórkowy gin, można spróbować sił z hoola hoop na świeżym powietrzu. Wszystko na luzie i bez pośpiechu. Przysiąść oczywiście można gdziekolwiek, wiele wystawionych mebli służy właśnie do tego, bawimy się więc sprawdzając wygodę foteli z opon samochodowych albo gigantycznych bujaków z pojedynczych kawałków drewna. Propozycje nie zawsze są trafione, czasem niewygodne, niewłaściwie wyprofilowane lub zbyt chwiejne, ale obcowanie z przedmiotem wciąga odwiedzającego w fantastyczną zabawę i daje możliwość wyrobienia własnego zdania na temat tego, co powstaje u podstaw designerskiego świata; z umysłów młodych, kreatywnych jednostek; studentów, niewielkich firm, niezależnych twórców.
Ponieważ uwielbiam drewno w każdej odsłonie, najwięcej uwagi poświęciłam właśnie temu tematowi. Na DMY był on wszechobecny; Gisbert Baarmann zaproponował Shallow Swing, fantastyczny bujak-obręcz z drewnianej obręczy z naciągniętą na nią przejrzystym, elastycznym tworzywem. Witał on wchodzących na festiwal, bawiły się na nim głównie dzieci, ale nie brakowało dorosłych korzystających z relaksu. Fenomenalna robota, niemal niewidoczne połączenia drewna zapewniały jakość, doskonały kształt sprawiał, że ruch bujaka był gładki i stabilny. Nie chciało się z niego schodzić, a to przecież dopiero początek! Potem nastąpiło mnóstwo innych zastosowań drewna, im więcej autentyczności można było w nim zachować, tym lepiej. Często używano materiału nie w pełni obrobionego, nieregularnie zakończonego. Bardzo zaskoczył nas wielki blat z naturalnie pofalowanego na krańcach drewna, w którym wielka dziura po sęku wypełniona została przejrzystą żywicą, ozdabiając w ten sposób stół, zamiast go szpecić. Perfekcja wykonania nie dawała dłoni wyczuć jakiejkolwiek różnicy między materiałami. Grupa Flowers for Slovakia znów zaskoczyła; tym razem we współpracy z Vitrą dokonała kreatywnej fuzji ludowych elementów drewnianych (rozsuwany stół kuchenny, kołyska, koryto) z nowoczesnymi podstawami, oparciami i innymi elementami, w wyniku takiego zabiegu zwijając nagrodę Jury. Świetny pomysł mieli Włosi ze swoim pomysłem Forooficina, elastycznemu rozkładowi przestrzeni ściennej uzyskanemu dzięki dwóm podstawowym elementom: płycie perforowanej oraz powielonemu elementowi drewnianemu dowolnie w płycie umieszczanemu tak, żeby powstały półki lub wieszaki. Można w ten sposób funkcjonalnie zorganizować połać bardzo dużej ściany. Plyproject zaproponował meble z miękkiej sklejki; między dwa płaty bardzo cienkiej giętkiej sklejki została wprowadzona elastyczna warstwa. W połączeniu z nacięciami na sklejce dawało to w efekcie bardzo przyjemne ugięcie, zaprzeczające znanej twardości drewna.
Lampa – moja miłość. Nic nie kształtuje przestrzeni tak jak dobre oświetlenie, a DMY dowodzi, że pomysły na lampy bynajmniej się nie skończyły. Straciłam serce dla lampy-doniczki Zuzanny Malinowskiej; bluszcz rosnący w donicy, która jest podstawą lampy, powoli wspina się po nóżce lampy wokół siatkowej struktury zarysowującej standardowy kształt abażuru. Genialny pomysł. Przepiękne lampy „Thanks for the Sun” projektu Arnouta Meijera hipnotyzowały koliście, opalizując delikatnym ledowym światłem, zimnym lub ciepłym. Zainteresowała mnie też wisząca lampa z warstw materiału, pozwalała ona ręcznie ograniczać lub zwiększać ilość światła poprzez podwijanie lub opuszczanie kolejnych, coraz ciemniejszych warstw. Wesolutka lampka żaluzjowa pozwalała bawić się nie tylko natężeniem światła wpadającego do oka, ale też kolorami.
Papier i kamień również miały swoje pięć minut: polskie papierowe Tutki święciły mały triumf, te papierowe zwitki, z których można, tak jak z wikliny, wyplatać dowolne kształty, interesowały małych i dużych, którzy raźno uczestniczyli w mini warsztatach odbywających się przy stoisku Protein Design. Inny projektant zaproponował wiszące przepierzenia z połączonych identycznych elementów. W obu przypadkach można było nawet zaopatrzyć się we własne zestawy startowe. Ponadto papier wykorzystano w kilku lampach i projektach artystycznych, a także w projekcie Mao & Piu Yeny Yang, w którym organiczne, obłe formy lamp i innych obiektów zostały wykonane z utwardzonych żywicą, papierowych krążków. Kamień wykorzystano w niewielu projektach, ale za to z pompą. Niesamowity stół Victora Foxtrota zachwycał lekkością, mimo że ażurowa, przemyślna forma metalowej podstawy dźwigała cieniutki blat z granitu lub marmuru. Nie potrafiłam zdecydować, która wersja podoba mi się bardziej: czarna podstawa i czarny matowy blat czy biały marmur na podstawie neonowo pomarańczowej. Drugi przedmiot, o którym warto wspomnieć w temacie kamienia, to „Stack” projektu Earnest Studio. Jest to zestaw przedmiotów stołowych (świeczników, pater) łączących w sobie kamień, drewno i metal. Powstaje w ten sposób elegancki obiekt na stół integrujący w sobie różne funkcje przy pomocy eleganckich materiałów. Zachwycająca forma i – jak się okazało późnie – kosmiczna cena w komplecie.
Ciekawostek około-designerskich też nie brakowało. Był, na przykład, film wyświetlany w wielkim pudle ze sklejki, który można było zobaczyć jedynie przez specjalny wizjer albo stanowisko niemalże laboratoryjne, gdzie płótno barwiono barwnikami uzyskanymi w wyniku rozwoju alg w szklanych fiolkach.
Mimo że targi uważam za świetne, to muszę przyznać, że odczuwam niedosyt. Tylko dwie hale? Mogłabym obejrzeć jeszcze trzecią, czwartą i piątą, cieszyć oczy dalej i dalej kreatywnością ludzi takich jak ja, zdolnych zrobić coś samemu i pokazać to światu. Niecierpliwie czekam na DMY Berlin 2015, już wiem, że będę tam na pewno.