Książeczka jest niewielka, w niej poezja, która pomimo upływu lat, nie przemija i nie traci siły rażenia, a także felietony, których treść, co prawda, nieco już zwietrzała, ale duch się nie ulotnił i ciągle zaświadcza o charakterze i formacie tego, który je pisał. A postać to nieprzeciętna, wyjątkowa, barwna i piękna.
Zdzisław Jaskuła, bo o nim mowa, to nie tylko poeta, dysydent, dyrektor teatru, tłumacz (wraz z żoną, znakomitą tłumaczką literatury niemieckiej, Sławą Lisiecką, podarował, polszczyźnie m.in. przekłady poezji Gotfrieda Benna), felietonista, erudyta, człowiek wielu talentów, ale i postać wyróżniająca się wyglądem (długie włosy, nonszalancki szal, bystre i łagodne spojrzenie) i ujmującym sposobem bycia (umiejętność słuchania, zauważania innych, ciekawość ludzi i ich spraw, energia, czar i szarm). Mieszkał przy ulicy Wschodniej, a ta łódzka ulica nigdy nie miała dobrej reputacji. Osypujące się, niszczejące kamienice, podejrzane typy w bramach – z jednej strony, siedziba galerii Łodzi Kaliskiej, charyzmatycznej grupy twórczej z brawurowymi happeningami i wernisażami – z drugiej. Dno i wielki świat sztuki, nieznoszącej żadnych ograniczeń, w jednym.
W cyklu felietonów, pisanych do „Gazety Wyborczej” na początku lat dwutysięcznych, zatytułowanych „Widziane ze Wschodniej”, ta łódzka ulica doświadcza nobilitacji. Jaskuła z balkonu swojego mieszkania, widzi w niej Paryż. Ma dużo serdeczności dla jej mieszkańców, swoich sąsiadów, typów czasami spod ciemnej gwiazdy. Kreśli z czułością ich przejawy życia i zwięzłe portrety:
„Słychać było głośny łomot perkusisty Marka, który najbardziej lubił grać letnią nocą przy otwartym oknie. A robił to z prawdziwą wirtuozerią. Jego muzyka łagodziła obyczaje. Cichła nawet wtedy hałaśliwa Kurwa Różyczka, która kiedyś nie zauważyła, że nie jest na parterze i na prośbę współbiesiadników: «Różyczka, skocz po flaszkę», skoczyła bez wahania przez okno. Świeć, Panie nad Jej duszą!” (s.97.).
Zapisuje melancholię nocnych wędrówek łódzkimi ulicami, spotkania z poetami i zwykłymi ludźmi, pisze o drobiazgach i niuansach, które urastają w nas do rzędu rzeczy istotnych, ale i rejestruje zmianę obyczajów i sposobu życia. W jego felietonach dominuje ton łagodnej wyrozumiałości, liryzm, czasem szlachetny dystans, bo „tak to już jest, Czytelniku, że chociaż wiemy, iż wiele jest światów, nam się wydaje najważniejszy i jedyny ten, w którym my jesteśmy.” (s. 142.).
A wiersze? W książce „Maszyna do pisania” zebrano całą jego poezję. Robi wrażenie zwłaszcza jej rozdział złożony z dwóch poematów „Wieczór autorski w większym mieście” i „Odwołany wieczór autorski”. Bije z tych utworów energia, aż proszą się, by je czytać na głos, bo wtedy ich rytm wybrzmiewa najlepiej:
„Zmień miasto, mówię, zmień dworzec, miejsce twojego zesłania./
Są inne Syberie, przez które nie przejeżdżał jeszcze żaden poeta./
Spróbuj wsiąść w pociąg nie zatrzymujący się na żadnej stacji” (s. 73.).
Własny ton poezji Jaskuły sprawia, że ciągle brzmi ona świeżo, nie straciła, mimo upływu czasu, siły przekazu, i mówiąc o tym, co najważniejsze, nadal porywa, zarówno rozbudowaną, melodyjną, jak i zwięzłą, oszczędną frazą:
„wiem
bez słów
więc tak mało mi zostało
tylko ten ból pod powieką
a ty nawet nie słyszysz
jak pokornie cię wołam” (s. 23.).
Miałam okazję Zdzisława Jaskułę spotkać, wędrować wraz z nim (i poetą Wojciechem Borosem) nocną Piotrkowską, słuchać jego opowieści, patrzeć, jakie wrażenie wywiera jego postać na innych, śmiać się i zastanawiać nad odpowiedziami na pytania, które nam wtedy zadawał, doświadczyć aury, jaką roztaczał i zapamiętać na całe życie to spotkanie, przekonać się, że był z tych, „co się już nie powtórzą”. Dobrze więc, że jest ta niewielka objętościowo, a znacząca i ważna książka!
Zdzisław Jaskuła, „Maszyna do pisania. Widziane ze Wschodniej”,
Wydawnictwo Od Do,
Łódź 2015