W życiu każdego kolekcjonera winyli pojawia się ten moment, kiedy wszyscy jego bliscy zaczynają mu prezentować płyty. Tylko płyty i płyty jak leci. Przypomina mi to historię kolegi, który na urodziny dostał album Metalliki. Wszystko niby się zgadzało. Zbiera on winyle i lubi metal. Problem jest taki, że płyty zbiera różne, nie tylko metalowe, a thrash metalu, którego czołowym przedstawicielem są starsi już panowie z Los Angeles, nie trawi. Pomysł był teoretycznie genialnym prezentem, jednak nie trafił zupełnie.
Dlatego też w życiu każdego kolekcjonera winyli przychodzi dość szybko moment, w którym bliscy nie prezentują już płyt. Żadnych.
W okresie przedświątecznym postanowiłem więc pomóc wszystkim zagubionym, niewiedzącym, co podarować zbieraczom. A może to Wy sami sukcesywnie powiększacie swą kolekcję i znacie aż za dobrze problem, o którym mówię, podsuńcie więc ten poradnik pod nos swoim bliskim…
Przegląd zacznę od opcji budżetowych i nie mam tu na myśli używek. Problem płyt używanych jest taki, że poza oczywistym pytaniem, jaki tytuł kupić, dochodzi też kwestia kraju wydania itd. Na przykład większość zagranicznych albumów wydawanych w Polsce w komunizmie ma wartość już tylko sentymentalną. Właściciel praw autorskich rzadko miał pojęcie o tym, że w PRL-u tłoczy się jego muzykę. Oczywiste więc będzie pytanie: z jakiego źródła robiono kopie? No właśnie. W pewnym też okresie ciężko było z materiałem, z którego płyty się robiło, więc i jakość tych krążków była strasznie niska. To akurat tyczy się też polskich tytułów, ale ponieważ próżno szukać naszych artystów tłoczonych w tym czasie na Zachodzie (choć posiadam kopię Maryli Rodowicz z głębokiego NRD, w całości po niemiecku), to musimy się zadowolić mizerną jakością Niemena, Budki Suflera czy Edyty Geppert. Tak więc o ile prezentem nie ma być karton płyt po dziadku ze strychu (co jest fajną opcją, choć może niekoniecznie na prezent świąteczny), ale coś, na co chcemy wydać pieniądze, odradzam rynek wtórny, zwłaszcza że jeśli nie znamy się na tym, co chcemy kupić, łatwo można przepłacić.
Opcją budżetową, jaką mam na myśli jest… Biedronka. Moją główną obawą była jakość samych produktów. Dziś pełno nowych wydań z nowym masteringiem, robionym przez anonimowego inżyniera dźwięku, lub też tłoczeń, gdzie materiałem źródłowym były pliki mp3. Sam dostałem jedną z tych płyt w prezencie i okazało się, że są to głównie reedycje klasycznych, legendarnych wręcz albumów wydawanych nie przez Biedronka Records, ale przez oryginalnych wydawców. Można więc stać się posiadaczem „Lady sings the blues” Billie Holiday albo drugiego studyjnego albumu Santany za niecałe 50 zł sztuka, czyli poniżej faktycznej ceny rynkowej (o tym na końcu). Płyty są tłoczone w wysokiej jakości materiale, okładki są dokładną kopią pierwszych wydań, drukowane na dobrym papierze. Jest to świetna opcja dla kogoś, kto dopiero zaczyna zbieractwo, jak i kogoś, kto jest już na dość zaawansowanym etapie, bo „Kind of blue” Milesa Davisa jest pozycją, która powinna się znaleźć w każdej szanującej się kolekcji. Nie ma opcji nietrafienia takiego prezentu.
Opcją bardziej zaawansowaną, choć też dosyć przystępną cenowo, jest Band Camp. To platforma internetowa, która przejęła obowiązki MySpace w pomocy młodym artystom w rozwoju kariery. Każdy muzyk, który posiada nagranie, czy to w formie cyfrowej, na CD, winylu, czy nawet kasecie magnetofonowej (tak, tak), może wystawić tu swoją twórczość na sprzedaż. Małe labele, które nie posiadają rozwiniętej współpracy dystrybucyjnej, też chętnie z serwisu korzystają. Strona jest angielskojęzyczna i wydaje się dosyć zabałaganiona, ale w tym szaleństwie jest metoda. Albumy można filtrować poprzez gatunek, podgatunek, czy też, co najważniejsze, przez format wydania. Możemy więc wyszukać tylko winyle i tylko, dla przykładu, stoner doom metal. Gdyby tylko znajomy kolegi od Metalliki to wiedział. Znając więc gatunek, jaki nasz bliski lubi, mamy praktycznie zerowe szanse na to, że z prezentem nie trafimy. Band Camp jest miejscem pełnym nieodkrytych jeszcze geniuszy muzycznych, takich jak The Vivien Leigh Documentary. Ich najnowszym albumem jest „Uprooted”, który stanowi niesamowitą mieszankę jazzu, bluesa i rocka doprawioną cudownym, soulowym głosem Hadassy Wilson. I choć opis wydaje się zapowiadać muzykę chaotyczną w swojej strukturze, to jest to płyta bardzo przyjemna w odbiorze. Winyl waży sto pięćdziesiąt gramów i wydany jest bardzo starannie. Zespół pochodzi z Pensylwanii w USA i najprawdopodobniej mało kto o nim w Polsce słyszał, nie ma więc opcji, że nasz obdarowywany ma ich w kolekcji. Na Band Campie możemy również znaleźć rzeczy zapierające dech w piersiach. Niemiecki kompozytor Himmelstrandt zaprezentował tu swoje ostatnie dzieło „4 Moments & Rain” wydane na przepięknym, brązowo-złotym winylu. Nie mogłem się napatrzeć na całość wydawnictwa. Na płytę, na okładkę z ręcznie doklejanymi ptaszkami uciekającymi przed burzową chmurą. Prezent taki ucieszy każdego kolekcjonera, niezależnie od preferencji muzycznych, choć muzycznie płyta jest również nietuzinkowa. Jesienno-zimowa kompozycja z pogranicza muzyki neoklasycznej, ambientu oraz free jazzu. Emocjonalna i intymna płyta. Rarytas i ozdoba każdej kolekcji, tej małej, jak i tej dużej.
Inną opcją są ścieżki muzyczne. W dzisiejszych czasach marketing jest wszystkim, a duże wytwórnie filmowe nie szczędzą grosza na promocję. Po plakatach i gadżetach mamy więc soundtracki. Niektóre z nich są arcydziełami. Warto tylko wspomnieć muzykę ze „Stranger Things” wydaną w ponad jedenastu wersjach kolorystycznych, w większości limitowanych. Sam czekam na swój prezent, jakim jest płyta z muzyką do drugiego sezonu tego serialu. Pierwszy, rzecz jasna, mam. W kolekcji posiadam również muzykę z takich filmów jak „Interstellar” czy „Kubo i dwie struny”. Ten ostatni jest jedną z moich ulubionych animacji poklatkowych. Wydanie na winylu zostało przygotowane przez wytwórnię Mondo ze Stanów, firmę specjalizującą się w kolekcjonerskich gadżetach filmowych. Dwie płyty: jedna w kolorze słońca, druga księżyca. Kto widział film, ten rozumie. Mondo wydało muzykę do wszystkich filmów wytwórni Laika, między innymi do „Paranormana”, gdzie płyty świeciły w ciemnościach. Dosyć łatwo więc możemy wypytać obdarowywaną osobę o ulubiony film, a później wyszukać w internecie płytę, która będzie bardzo ciekawym i niespodziewanym prezentem.
Na koniec zostawiłem opcję dla tych, którzy doskonale wiedzą, jaką płytę mają kupić, ale nie wiedzą, gdzie. Z pomocą znów przyjdzie internet. Discogs jest najlepszą rzeczą na świecie. Jest to przede wszystkim katalog muzyczny. Encyklopedia. Praktycznie każdy kiedykolwiek wydany album ma tu swoją podstronę. Weźmy na przykład Beatlesów. Zespół wciąż bardzo popularny. Panowie wydali dość dużo albumów studyjnych, choć ich liczba będzie trochę przekłamana poprzez inne tytuły tych samych płyt w Europie oraz w innych częściach świata. Każdy z tych albumów doczekał się również setek reedycji, dodatkowych wydań itd. Mamy więc dziesiątki tysięcy możliwości. Discogs kataloguje je wszystkie oraz oferuje drugą, przecudowną opcję - sklep. Poprzez serwis możemy więc wyszukać konkretny interesujący nas album, jego miejsce wydania, a nawet dotrzeć do informacji o numerach seryjnych matryc w tłoczni, więc możemy znaleźć wycofaną z obiegu wersję płyty „Revolver” Beatlesów i ją kupić od jednego z setek tysięcy użytkowników serwisu. Rzecz jasna wszystko jest kwestią pieniędzy, ale Discogs ma tendencję do posiadania niższych cen niż sklepy. Ponieważ ruch na stronie jest spory, ceny płyt odpowiadają rzeczywistej cenie rynkowej. Wielu sprzedawców ustala swoje na podstawie tego, co znajdzie w internecie. Kolejnym plusem jest to, że jest to grupa kolekcjonerów, dla których kolekcjonowanie płyt jest pasją. Opis stanu płyt i okładek jest bardzo szczegółowy i istnieje dosyć marna szansa, że płacąc za stan idealny, dostaniemy zacinający się kawałek plastiku. Sam kupiłem tu wiele płyt, w tym niemieckie wydanie „The Koln Concert” Jarretta czy pierwsze tłoczenie „Abbey Road” Beatlesów właśnie. Discogs jako taki jest też dobrą opcją sprawdzenia, czy aby sklep, w którym przekopujemy kartony winyli, nie zawyża cen.
Mam nadzieję, że poradnik ten pomoże zagubionym obdarowującym, nie tylko od święta. Ja życzę wszystkim spokojnych i wesołych świąt i niech w waszych głośnikach rozbrzmiewają tylko płyty z trafionych prezentów!