Tak jak co tydzień Filharmonia Pomorska zaszczyciła bydgoskich melomanów doskonałym koncertem. Jako że okres jest wielkopostny w repertuarze znalazło się „Stabat Mater” Antonina Dvoraka. Było to jedyne dzieło, które zabrzmiało na deskach Filharmonii piątkowego wieczoru. Rozmiary tegoż utworu to bowiem ponad półtorej godziny żywej muzyki.
Wśród wykonawców znalazła się oczywiście orkiestra tutejszej Filharmonii, chór akademicki miejscowego Uniwersytetu im. Kazimierza Wielkiego oraz soliści z różnych stron świata; z Niemiec przyjechała Julia Sophie Wagner (sopran), polską mezzosopranistką była Agnieszka Reihlis, tenor – David Mulvenna przyjechał z Australii, a baryton – Thomas Stimmel ponownie z Niemiec. O prestiżu koncertu niech świadczy również uznana na całym świecie pani dyrygent Kerstin Behnke, która przyjechała do naszej dzielnicy muzycznej prosto z Niemiec.
Koncert rozpoczął się od tradycyjnej zapowiedzi. Przybliżona została motywacja kompozytora do stworzenia własnej interpretacji średniowiecznej sekwencji. Dvorak dedykował bowiem „Stabat Mater” swemu przyjacielowi, jednak impulsem, który pchnął Czecha do ukończenia dzieła, była śmierć jego dzieci. Takie zdarzenie mające miejsce w życiu ojca-kompozytora musiało odcisnąć piętno w jego muzyce, co doskonałe słychać w utworze, ale o tym później. Kompozytor wykorzystał tekst sekwencji, opracowując go wokalno-instrumentalnie w 10 częściach. Należałoby w tym miejscu uściślić także formę kompozycji. W źródłach spotkać można dwojakie określenie utworu; przewodnik koncertowy podaje, że jest to oratorium, literatura fachowa, jak i sam konferansjer, określają zaś dzieło jako kantatę. Są to formy zbliżone, jednak nie identyczne. Myślę, że należy skierować się bardziej w stronę kantaty, bowiem to właśnie wewnętrzny podział dzieła charakterystyczny jest dla utworów kantatowych. W oratorium występuje zaś Testo (narrator przedstawiający akcję sceniczną), którego w Dvorakowskim dziele nie ma i być nie musi. „Stabat Mater” Dvoraka nie opowiada bowiem akcji, a jedynie (lub, być może, zwłaszcza) skłania do głębokich refleksji.
To właśnie owa refleksyjność stanowi cechę dystynktywną dzieła Dvoraka. Kompozytor genialnie odmalował muzyką szeroki wachlarz uczuć. Nieczęsto zdarza się, żeby dzieło przenosiło słuchacza w inny, metafizyczny wymiar, odcinając go w pełni od codziennej szarości. Dvorak w „Stabat Mater” osiągnął w tym mistrzostwo. Pokazał zarazem swój znakomity warsztat kompozytorski i bogactwo środków, które wykorzystał do poruszenia serc.
Już pierwszą część kantaty rozpoczyna chóralny dialog głosów męskich z żeńskimi, obrazując jakby rozmowę ludzi zastanawiających się, co czeka ich po śmierci, po tym pełnym trwogi końcu końców. Owej rozmowie towarzyszy orkiestra, w bardzo odważnych, dysonansowych brzmieniach wprowadzających poczucie strachu, niepokoju, ogólnego zamyślenia. W zależności od tego, jak słuchacz ukierunkuje swoje myśli, tam zaprowadzi go serce – jedni ujrzą tytułową Matkę Bożą płaczącą pod krzyżem, inni zaś po prostu śmierć, której każdy kiedyś doświadczy. Dzieło ma zatem bardzo uniwersalny charakter.
W części pierwszej urzeka słuchaczy także tenor-solista, o wyjątkowo ciepłym, jasnym i silnym głosie, który w dalszych częściach zachwycać będzie każdą nutą.
Co więcej, Dvorak w pełni kunsztu, można by rzec „po Bachowsku”, wplata w tekst muzyczny retorykę. Zauważamy stale powracające, opadające motywy, w przeszywający sposób symbolizujące śmierć. Im przeciwstawia kompozytor motywy wznoszące, wraz z crescendem tutti, nasuwające z kolei wizję pełnego boskiej potęgi sądu ostatecznego. W owym tutti najwyraźniej słychać doskonałe umiejętności instrumentacyjne czeskiego twórcy, bowiem brzmienie, szczególnie w tych momentach, jest tak soczyste, z idealnie wyważonymi proporcjami, tak silnie oddziałujące na słuchacza, że czuje się on niejako przesiąknięty muzyką, kipiącą od uczuć.
Następnie, odbiorcy prezentowany jest obraz pustki po śmierci; pustki dla bliskich zmarłego czy pustki w rozumieniu braku życia pozagrobowego. Dvorak obrazuje to nie inaczej, jak przy pomocy pustych kwint, sekst czy oktaw.
Genialnym pomysłem twórcy jest również ukazanie nieśmiertelności duszy zaprezentowanej jako jedyny constans w marnym, niestałym życiu ludzkim. Ciekawy jest sposób, w jaki to ostatnie zostało zobrazowane muzyką. Służą temu większe fragmenty symbolizujące ludzkie życie, kończone są wielkim decrescendem doprowadzającym do pianissima, wręcz na granicy słyszalności. Następnie, cały aparat wykonawczy, w charakterze morendo zamiera, a słyszalny pozostaje wyłącznie jeden, stały, ciągnący dźwięk organów bądź waltorni. Efekt jest wprost niebiański.
Podczas snucia rozważań o tak granicznych momentach życia jak śmierć, myśli człowieka zdają się kotłować gorączkowo, umysł przepełniony jest wątpliwościami, przeczącymi sobie wizjami, człowiek nie jest w stanie wydać racjonalnego osądu. Antonin Dvorak również i to ukazał w swoim „Stabat Mater”. Wykorzystał środki bardzo proste, bowiem zwykłe rozwiązania zwodnicze czy naprzemienne zastosowanie trybu dur i moll. Osiągnięty w ten sposób efekt godzien jest ogromnego podziwu.
Warte wspomnienia jest, ponadto, niezwykle częste użycie dźwięków prowadzących. Przedstawiona zostaje tutaj nieuchronność losu czy niemożność ucieczki przed śmiercią. Te naturalne ciążenia, wbrew pozorom, wprowadzają do serca odrobinę spokoju, niejako tłumacząc śmierć jako naturalny element życia. Człowiek rodzi się, by zrobić coś na świecie, spełnić swoje zadanie, aż w końcu jego rola się kończy i musi odejść, pozostawiając miejsce dla potomnych. Ten sam temat przywołany jest w przeszywającym zawołaniu chóru na słowach „tempus” (czas), które uczą człowieka pokory wobec świata, przypominając mu, że wobec wieczności, jest on jedynie jak łza na deszczu.
Mistrzostwo kompozytora dostrzec można we wszystkich motywach czy tematach, na których oparte jest dzieło. Niemożliwym jest zliczyć emocje, które owe motywy wywołują, nie wspominając już o ich opisaniu. Dvorak zaś, za pomocą muzyki, wyraził to, co niemożliwe do wypowiedzenia, dowodząc stwierdzenia, że „muzyka zaczyna się tam, gdzie kończą się słowa”.
Pod względem wykonawstwa piątkowy koncert prezentował się niestety nieco gorzej. W szczególności uwaga ta dotyczy chóru, któremu, kolokwialnie mówiąc, zabrakło paru prób. Widać to było w czysto technicznych niedociągnięciach, drobnych nieczystościach, niepewności oraz widocznemu skupieniu bardziej na stronie technicznej niż wyrazowej. Jednak, mimo że niedogodności te dało się zauważyć, chórowi z pewnością nie można zarzucić, by w jakikolwiek sposób skrzywdził dzieło Dvoraka. Świadczy o tym nadzwyczajna atmosfera, jaka wytworzyła się na koncercie oraz zachwyt, w jaki wprowadzona została publiczność. Co więcej, wykonawcy nagrodzeni zostali owacją na stojąco, co chyba najlepiej świadczy o powodzeniu koncertu.
Jednym jeszcze zarzutem skierowanym do artystów jest poziom śpiewu solistów. Mowa tutaj o słabej dykcji oraz słabej słyszalności. Zarzuty te nie tyczą się jednak w żadnym stopniu tenora, który, jak już wspomniałem, zachwycał nie tylko piękną barwą, ale również perfekcyjnym warsztatem.
Całemu aparatowi wykonawczemu, a w zasadzie pani dyrygent, oddać należy doskonałe zgranie wszystkich artystów. Przyjemnie było widzieć, że stanowią oni niejako jeden, spójny organizm, tchnący spokojem i harmonijnością. To też ukazuje umiejętności Kerstin Behnke, która zachwyciła ponadto doskonale zrealizowanymi różnicami dynamicznymi, tworząc efekt falowania, jakby balansowania na granicy pomiędzy życiem a śmiercią.
Reasumując, piątkowy koncert w Filharmonii Pomorskiej z pewnością zaliczyć można do udanych. Można by pokusić się nawet o stwierdzenie, że koncert ten był wyjątkowy, ponieważ wytworzenie takiej atmosfery jest zadaniem niełatwym, natomiast bydgoscy artyści, nie bez trudności, sprostali zadaniu i to z nawiązką. Należy jednak dodać, że „Stabat Mater” Antonina Dvoraka to dzieło dla świadomej publiczności, potrafiącej wyciągnąć z muzyki coś więcej. W tym też zadaniu Bydgoszczanie sprawdzili się znakomicie, co napawa dumą, widząc Polaków wciąż czułych na sztukę, wśród zanikających dziś wartości.
Zdecydowanie polecam wysłuchanie genialnego „Stabat Mater” Antonina Dvoraka, bowiem jest to uczta dla duszy, a przeżyte na koncercie doznania duchowe zakrawają o pierwiastek metafizyczny czy po prostu boski.