Wyszukiwanie

:

Treść strony

Muzyka

Stereophonics po raz dziewiąty

Autor tekstu: Grzegorz Malon
04.02.2016

Zaczynając z niebywałą skromnością, postanowiłem pochwalić się informacją, że płyta, którą chciałbym się z Państwem podzielić w obecnym numerze „Menażerii” została namaszczona przez zespół autografami oraz niecałym odciskiem palca (prawdopodobnie jeden z członków zespołu ubrudził się markerem i potraktował moją płytę jako chusteczkę higieniczną). Zamawiając z czteromiesięcznym wyprzedzeniem wersję limitowaną płyty, mój wielki przyjaciel, Mariusz, niższy ode mnie o 2 centymetry, przepłynąwszy wpław kanał „La Manche”, złożył mi na ręce najnowszą płytę zespołu Stereophonics „ Keep the willage alive”, nie wiedziałem, co mnie czeka. Pomyślałem sobie, że nawet, jak płyta Stereophonics będzie średnia, to będę miał unikalny artefakt przyciągający fanki zespołu do mojej skromnej izby. Pierwszy utwór, jaki usłyszałem przed kupnem płyty (www.youtube.com/watch?t=160&v=b3cZqWoqweU ) „ I Wanna Get Lost With You”, nie doprowadził mnie do nagłej konwulsji wynikającej z podniecenia. Poczułem jednak, jakiej płyty mogę się spodziewać. Prostej, romantycznej w stylu dobrego, chyba dawno zapomnianego amerykańskiego Popu o duszy przesiąkniętej Country. Nie odczułem, że jest to „zespół z Wysp”. Pomyślałem sobie: stare chłopy z ogromnym dorobkiem grają, jakby dopiero co poczuli, czym jest miłość, dorosłe życie i rozczarowania, jakie z tym się wiążą. Proste akordy rozpoczynające utwór dają mi dziwny impuls do uśmiechu i wspomnień z lat, kiedy wszystko było prostsze i szczersze.

Może zacznę od początku. Jest to dziewiąta studyjna płyta walijskiej grupy zaliczanej do jednej z najlepszych zespołów powstałych w Wielkiej Brytanii, stojąca dumnie na podium z takimi kapelami jak Blur czy Coldplay. Krążek został bardzo zgrabnie zapakowany i wydany przez wytwórnię „STYLUS RECORDS” 11 września ubiegłego roku. Płyta zawiera dziesięć kompozycji o łącznym czasie 40 minut i 29 sekund. Utwór pierwszy „C’est La Vie” otwierający płytę zaczyna się trochę, jakby był tworzony po macoszemu. Szybki monolog wokalisty, za którym stara się nadążyć pozostała część zespołu. Utwór oparty na gitarze i perkusji, rytmiczny, ze skromną aranżacją. Odnosi się wrażenie, że wokalista grupy musiał wyrzucić natłok myśli w danej chwili i nie było czasu, by bardziej rozbudować część instrumentalną. Zabawny i bardzo pobudzający, z dynamiką nowoczesnego Big Bitu, utwór drugi, „White Lies”, jest klasycznie popową balladą. Piękna, lekko powiewająca melodia, przy której przychodzą na myśl najlepsze sceny z amerykańskich filmów, jak chociażby „Miasto Aniołów”. Jeśli ktoś kiedyś na tym filmie płakał i zgrabnie to ukrywał, najprawdopodobniej zakocha się w tym utworze. Kelly Jones śpiewa tu o jakichś kłamstwach i odwróconych plecach, chyba nagich ale nie jestem pewien, bo nie dołączyli wizualizacji do wydawnictwa. W piosence ”Figt Or Flight” doskonale czuć ducha starego i niczym nie skalanego Stereophonics. Bardzo poważny i lekko smętny wokal przeciągający się lekko ze znudzeniem, frazy wtopione w dźwięk fortepianu. Gitara wyciszona, oddająca pole skrzypcom, trąbkom i elektronicznym „dopieszczaczom” ukazującym się tylko w kluczowych momentach kompozycji. Całość kipi brytyjską wzniosłością.

Największą zagadką dla mnie i niespodzianką jest utwór siódmy, „My Hero”. Może to wynika ze świątecznej aury, podczas której słuchałem płyty albo przez hipnotyzujące opary chloru, które otulają moje płuca podczas częstych wizyt na basenie, ale utwór siódmy zamknąłbym w jednym słowie. Kolęda! Słysząc na samym początku piosenki dzwoneczki sań, nastrojowe skrzypce i bardzo ciepły, pełen nadziei głos, byłem tak zdezorientowany, że od razu rzuciłem się na pudełko, by sprawdzić, czy może mam jakąś świąteczną wersję. Bardzo mocno polecam ten utwór, który zaskoczył mnie swą nietypowością. Gdy będzie 30 stopni w cieniu włączę go jeszcze raz, by znów zaśmiać się z samego siebie i co tu dużo mówić, znów liczyć, że jak zamknę oczy, Święty Mikołaj przyniesie mi złoty pociąg ze Śląska.

„Into The World” przenosi nas do chwili, w której czuliśmy się zmęczeni, a jednocześnie spełnieni. Odnosi się wrażenie, że aranżacja utworu jest wydarta z kulminacyjnej westernowej sceny. Gitara akustyczna, lekko słyszalne pogwizdywania bądź pojękiwania jakby kojota, stukot fortepianu i czająca się gdzieś za tym anturażem niezbadana cisza. Głos frontmena jest przepełniony bólem i zmęczeniem wynikającym z doświadczeń podróży i poszukiwań. Tekst piosenki zawiera przemyślenia, doświadczenia, zmagania osoby, która szuka najważniejszej rzeczy na świecie, nieustannie od kiedy samodzielnie mógł wyruszyć w świat. Miłości. Tak wydawałoby się powszechnej i łatwo dostępnej w naszych czasach. Jednak tekst utworu nie przedstawia tego w ten sposób. Może dlatego, że on szukał prawdziwego uczucia, nie słodkiego na początku jak cukierek, a z czasem gorzkiego jak tani drink. Ciekawy utwór do przemyśleń. Kiedyś nakręcę western, w którym w ostatniej scenie mój bohater, poganiacz drobiu, będzie prowadził kury nad Wisłę. Gdy mu się to uda, po drugiej stronie ujrzy miłość swojego życia. Wiedząc, że to już koniec wędrówki, uroni jedną męską łzę i popłynie w jej stronę. A tu ciach wiry, śmierć i Oscar dla mnie za najlepszy film nieanglojęzyczny. Ten utwór będzie leciał w tle. Tak już poważnie, powyższy utwór doskonale oddaje ducha całej płyty.

Płyta „Keep the village alive” nie jest płytą najlepszą w dorobku zespołu Stereophonics. Jednak śmiem twierdzić, że nie sposób uznać, jaka płyta w ich repertuarze jest najlepsza. Można oczywiście wymienić najlepsze utwory, ale z płytą nie jest już tak prosto. Fani zespołu powinni nabyć krążek bez wahania. Osoby lubiące dobry pop czy rock z ciekawym tekstem i przyjemną nieociekającą modnymi brzmieniami muzyką, która doskonale wypełnia czas z najbliższymi, powinny zaznajomić się z tym wydawnictwem. Moim zdaniem najnowsza twórczość zespołu powoduje po prostu uśmiech na twarzy. Proste piosenki chwytające za serce, dające szczerą radość, a czasem odrobinkę nostalgii i zamyślenia. Nie czuć w tym wszystkim fałszu czy sztucznie wyszlifowanych dźwięków nadających się do komercyjnych rozgłośni radiowych. Kto chce być za wszelką cenę modny i ślepo podąża za tym, co „fajne” i takie bardzo niby inne i „ambitne”, niech nie kupuje tej płyty. Niech kupi kalesony. One pasują do takich ludzi najlepiej. Ta płyta nie jest ambitna, tylko po prostu dobra. Postawiłbym na jednej szali trzy zespoły z podobnej półki, które szczerze lubię i szanuję. Jest to Coldplay, ambitny modny i nieskalany narkotyczną zasłoną. Zespół lubiany przez miłych ludzi w czystych drogich spodniach. U2, zespół wyniesiony na ołtarz za życia, namaszczony przez Papieża (którego bardzo cenię), walczący o dobro na świecie jak anioł stróż, czego efektem są niebotycznie niebiańskie ceny biletów na ich koncerty. No i Stereophonics…. Bogaci, sprzedający miliony płyt i ciągle z chłopięcym naiwnym wyrazem twarzy. Komponujący proste „ludzkie” utwory dotykające nas wszystkich. Dziękuję im, że tworząc tyle lat, nie zapomnieli o mnie i o tym, kim byli, zaczynając przygodę z muzyką. O prostym szarym człowieku, który też ma coś ciekawego do zaoferowania światu mimo że nie jest na pierwszych stronach gazet.

 

 

 

Stereophonics „ Keep the willage alive

premiera: 11 września 2015

STYLUS RECORDS

 

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry