„Hera koka hasz LSD / Ta zabawa po nocach się śni” – początek refrenu w wykonaniu Karoliny Czarneckiej z 35. Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu słyszeli niemal wszyscy. Czarnecka doczekała się wydania płyty, utwór został wzbogacony o teledysk. Jednak pewnie niewielu wie, że jest to cover, a autorem oryginału „Heroine and Cocaine” jest brytyjski zespół The Tiger Lillies. Był on jedną z gwiazd 19. Festiwalu Szekspirowskiego, gdzie podczas trzydniowego pobytu zachwycił zgromadzoną w Gdańsku publiczność.
Martyn Jaques, frontman i założyciel zespołu, przez wiele lat mieszkał w dość podejrzanej części londyńskiego Soho, z niewielkim burdelem „tuż nad”. Obserwowanie życia półświatka połączone z muzycznymi zainteresowaniami jego udzielającej się w peep-showach sąsiadki („Opera za trzy grosze: Kurta Weila i Bertolta Brechta czy „Small Change” Toma Waitsa) stopniowo zaowocowało pomysłem na artystyczną działalność. W 1989 roku wszedł w posiadanie akordeonu i od tego wszystko się powoli zaczęło. Po ogłoszeniu w „Melody Makerze” dołączyli do niego Adrian Huge na instrumentach perkusyjnych, w którego miejsce pojawił się ostatnio Jonas Golland, zaś pierwszego basistę, który nie sprawdził się podczas sesji nagraniowej, zastąpił ostatecznie Adrian Stout grający również na thereminie i pile. Jaques pomyślał wtedy: „Wiem, co zrobię: będę grał na akordeonie i śpiewał wysokim głosem, to będzie bardzo oryginalne i zarobię miliony”. Rzeczywistość zweryfikowała marzenia – zespół zyskał popularność, jednak w dość wąskiej niszy. Może nie są sławni, ale na pewno mają sławnych fanów – wśród nich są między innymi Mel Brooks, Terry Gilliam czy Marylin Manson. Jaques określa ich twórczość jako „Brechtowski kabaret punkowy” i tak jak osobliwe jest to określenie, podobnie dziwne wrażenie odnosi się po spotkaniu z tym, co proponują ze sceny The Tiger Lillies.
W gdańskim Teatrze Szekspirowskim wystąpili trzykrotnie: rozpoczęli koncertem, a następnie dwukrotnie wraz duńskim Republique Theatre z Kopenhagi zaprezentowali „The Tiger Lillies perform Hamlet”. Wydarzenia niby odmiennego rodzaju, ale brytyjski zespół potrafił nadać im tak mocne znamię własnej osobowości scenicznej, że trudno nie myśleć o nich w sposób połączony. Koncert był bowiem niezwykle teatralny, zaś spektakl zdecydowanie muzyczny. Jednak po kolei. Licznie zgromadzonym na pozbawionej krzeseł widowni zafundowali wpierw próbę cierpliwości, pojawiając się na scenie ponad dwa kwadranse po czasie. Jednak gdy tylko można już było zobaczyć trzech muzyków w ich scenicznym wizerunku, pojawił się pierwszy wybuch entuzjazmu i długie oklaski. Warto wspomnieć, jak wyglądały ich kostium i charakteryzacja. Każdy z nich miał na głowie inne nakrycie głowy: melonik, cylinder oraz kapelusz. Wszystkie elementy ubioru raczej znoszone, perkusista w żółtej koszuli i kamizelce, lider podobnie, jedynie koszula biała, zaś basista w garniturze w czerwoną kratę. Twarze umalowane na biało, a ponadto oczy i usta Jaquesa wyróżnione na czarno. Ten upiorny wygląd frontmana można porównać z wykreowaną przez Charliego Chaplina postacią trampa. Jednak należałoby w tym przypadku mówić o jego złym bracie bliźniaku. Mroczna, a zarazem subtelnie groteskowa prezencja całego zespołu była w pełni spójna z wykonywaną przez nich muzyką i przekazywanymi w tekstach treściami. Proste, zbudowane przeważnie na zasadzie zwrotka-refren piosenki to jakby niewielkie rozdziały w wyśpiewywanej przez Martyna Jaquesa wizji świata. A jest to wizja raczej mało optymistyczna – można powiedzieć, że interesują go przede wszystkim typy spod ciemnej gwiazdy. Bohaterami jego opowieści są dziwki, samobójcy, świnie, mordercy, gwałciciele, zoofile... Nie sposób oprzeć się chęci przytoczenia fragmentu tekstu. Niech będzie „Bitch”:
That fucking bitch, she thought
she could get the better of me.
Well if I can't have my Macky,
then why the fuck should she?
I'd rather fuck up others' lives
than let them fuck up mine,
I'd rather see them suffering
than having a good time.
That fucking bitch, she thought
she could steal that man of mine.
Well, tomorrow Macky hangs,
he hangs from the line.
Kolejne tematy i postaci, którym poświęcone były utwory, podczas koncertu potraktowane zostały osobno – nie było szybkiego przeskakiwania między piosenkami; po każdej lider odwracał się na chwilę plecami do widzów bądź też zmieniał podstawowy instrument – akordeon – na ukulele lub siadał przy fortepianie. Nie było też większej interakcji z publicznością – ograniczono ją jedynie do zaanonsowania dwudziestominutowej przerwy; czwarta ściana była wyraźnie odczuwalna. Również muzycy nie komunikowali się w trakcie koncertu, wszystko musiało być wcześniej ustalone, każdy odpowiadał po prostu za jak najlepsze wykonane swojej partii, choć próżno było szukać popisów technicznych czy pokazów wirtuozerii. I bardzo dobrze. Czasem było skocznie i energetycznie, jak w utworach „Dribble” (Ślinić się), „Bad” (Zły) czy „Maria” (imię bardzo przypadło do gustu części publiczności, która z chęcią je wykrzykiwała), jednak gdy tylko Jaques chciał, potrafił wyciszyć nastrój, w którym nagle nie stanowiło problemu przejąć się z losem zboczeńca („Pervert”), Rosjan („Russians”) czy Cyganów w kilkunastominutowej, hipnotyzującej wersji cygańskiego lamentu („Gypsy Lament”). Wśród bisów nie zabrakło wspomnianego na wstępie „Heroine and Cocaine”, choć nie ma pewności, czy trzej Brytyjczycy zdawali sobie sprawę z popularności polskojęzycznego coveru.
Biorąc pod uwagę fakt, że zostali zaproszeni na Festiwal Szekspirowski, największe oczekiwania pokładano jednak nie w koncercie, a w ich wersji „Hamleta”, będącej efektem współpracy z reżyserem Martinem Tuliniusem. Nie było to ich pierwsze spotkanie z teatrem. Niemal na samym początku tej drogi było „Shockheaded Peter” w reżyserii Pheleim McDermotta i Juliana Croucha (1998 rok), za który zdobyli dwie Olivier Awards (najważniejsze nagrody teatralne przyznawane w Wielkiej Brytanii) w 2002 roku. Stephanie Mohr wyreżyserowała w Wiedniu ich wersję szaleństwa Woyzecka na podstawie sztuki Georga Büchnera, zaś niedawno (2014 rok) wydali album „Lulu – A Murder Ballad” na podstawie twórczości Franka Wedekinda, z którą to historią wcześniej na niwie muzycznej zmierzył się Lou Reed, nagrywając jedną ze swoich ostatnich płyt wyjątkowo z zespołem Metallica. I to tylko kilka przykładów. Natomiast na spotkanie z Szekspirowskim światem czekali do 2012 roku. Wiele jest perspektyw, z których można patrzeć na los duńskiego księcia. Jedną z możliwości jest zobaczenie w nim przede wszystkim świata, w którym króluje obłuda i zdrada, która doprowadza do kolejnych rozlewów krwi. Trudno o bardziej odpowiednią tematykę dla The Tiger Lillies. Napisanie dla Martyna Jaquesa takich kawałków, jak „Sin” (Grzech), „Mad Hamlet” (Szalony Hamlet) czy „Ophelia's Dream” (Sen Ofelii) nie było wielkim problemem – odnalazł się w świecie angielskiego dramatopisarza jak w swoim własnym, umiejętnie potrafił zsyntetyzować w ballady i piosenki atmosferę tragedii, opatrzyć oryginalną pointą kolejne wydarzenia. Jaques w spektaklu był właściwie przewodnikiem-narratorem – nie odgrywał żadnej postaci z dramatu, był tym samym złowieszczym trampem z koncertu. Przechadzał się po scenie i śpiewał pomiędzy scenami wykonywanymi przez aktorów duńskiego teatru. I wydaje mi się, że za wysoką jakość tego spektaklu odpowiada właśnie wkład The Tiger Lillies. To dzięki ich muzyce wybrzmiewały najrozmaitsze odcienie żalu nad Hamletem. Bo Jaques pochylił się ze smutkiem nad nieuchronnością jego losu, zauważył jego tragizm i to jego zapamięta się jako opowiadacza tej smutnej historii, a nie jej tytułowego bohatera. Stał z boku, komentował, nie był jednak aż tak cyniczny, jak w swoich „normalnych” (o ile można użyć tego określenia) piosenkach; raczej rozżalony faktem, że wszyscy jesteśmy takimi samymi niewolnikami czy robakami, do których porównywane były w tekstach utworów Szekspirowskie postaci. Gertruda dziwką? A czemu nie można nazwać rzeczy po imieniu? Poszła sypiać z bratem swojego męża, otrutego króla, nim jego zwłoki zdążyły ostygnąć. Tulinius mieszał różne pomysły teatralne, korzystając z faktu, że zespół i tak rozdzielał kolejnymi utworami przedstawienie na fragmenty, stąd też brak konieczności zdecydowania się na jedną konwencję. Niemniej, dzięki temu kilka pojedynczych scen zapamięta się na długo, jak posiłek dworu przy zawieszonym pod kątem w powietrzu stole i wtórującym refrenie: King is dead! Long live the king!, pojawienie się ducha, kiedy ustawieni blisko siebie aktorzy byli tłem dla projekcji jego wizerunku, który powoli się zmniejszał, by ostatecznie być wyświetlanym jedynie na twarzy Hamleta, senne marzenie Ofelii o zbliżeniu z ukochanym księciem, w którym para aktorów podwieszona została na linach i przytulona obracała się w takt muzyki, manipulacje Poloniusza, do których wykorzystano ogromne, lalkowe ręce, w których po raz kolejny Ofelia unosiła się w powietrzu czy też scena jej śmierci, kiedy to, dzięki linom, zaczynała wchodzić po ścianie, która najpierw była powierzchnią Księżyca, by przemienić się w taflę wody, a kiedy w chwili samobójstwa muzyka ustała, Ofelia nagle odpadła od ściany.
Wszystko to jednak ostatecznie wydawało się być tłem dla The Tiger Lillies. Siła ich scenicznej kreacji, charyzma Martyna Jaquesa wzniosła się ponad spektakl i wybiła się na pierwszy plan. Ich artystyczna propozycja miała tak dużo wspólnych punktów ze światem Szekspira, że pozwoliła skleić świat teatralny i muzyczny w spójną całość. Można by nawet zaryzykować przypuszczenie, że prawdopodobnie większość tragedii Stratfordczyka sprawdziłaby się w tym formacie. Doświadczona publiczność Festiwalu doceniła wszystkie ich występy – brytyjscy muzycy i duńscy aktorzy zostali nagrodzeni długą owacją na stojąco.
Jan Karow