Po raz kolejny znika w szufladce odtwarzacza płyta „blacha falista” Andrzeja Garczarka, śpiewającego poety, który ma swój oryginalny, niepodrabialny styl. Jego wyróżnikiem, poza swobodą wykonawczą, są teksty, ujawniające spostrzegawczość i wrażliwość, wyczulenie na zjawiska społeczne i zmiany w relacjach międzyludzkich. Piosenki Garczarka charakteryzuje dobroduszna, łagodna ironia, która nie służy piętnowaniu przywar i nagannych zjawisk, a jest raczej wyrazem wyrozumiałości czy próbą zrozumienia.
Tym razem jednak w przesłaniu barda znajduję nieco więcej goryczy i zdecydowaną obronę tego, co ważne, bo jak mówi on w słowie wstępnym: „Jonasz Kofta pytał kiedyś Czy świat się wiele zmieni, gdy z Młodych Gniewnych wyrosną Starzy Wkurwieni? - Nie wiem, wiem tylko, że z racji wieku i doświadczenia należę już do tych drugich. Kiedy patrzę bezradny na to wszystko, co się w moim kraju dzieje od kilku lat, co się wyprawia z tym, o co wtedy szło, o co warto było kark nadstawiać, knuć i spiskować, to mam wrażenie, że uczestniczę w jakimś koszmarnym déjà vu.”
Co można jeszcze zrobić, czy jeszcze w ogóle coś da się zrobić w tak zdiagnozowanej sytuacji? Czy słowa piosenek jako wyraz buntu przeciw dewaluacji wartości, parszywieniu świata, mają jeszcze jakąkolwiek moc, czy znaczą, gdy „wszystko się zmienia w polu widzenia / znikają punkty odniesienia”?
Podmiot piosenek Garczarka, który określa się jako „przedostatni w rezerwacie Mohikanin”, posiada trochę archaicznie, stylizowane na indiańskie, atrybuty: mocne zęby, mocniejsze okulary, pióropusz do walenia głową w ścianę, nie obchodzi go opinia większości ani popularność, jego orężem są piosenki z tekstem i muzyką, które mają dłuższy dystans niż SMS-y i dlatego mogą dotrzeć jeszcze do kogoś, mimo, że „dotknięta jest kryzysem słowa / rozmowa - sztuka użytkowa”. Ma wreszcie ten Mohikanin doświadczenie w samotności i wie, że gdy dialog staje się niemożliwy, to „w milczeniu trzeba się hartować”. Sam żyje z dala od zgiełku i „rozpuścił się w lokalnym kolorycie”, za wszystkie podróże wystarcza mu droga do Giżycka, która zdaje się być medytacją, zwłaszcza, gdy podróżny nie musi się „sam z sobą wymijać”. Wędruje, przygląda się życiu „między anodą Bugu a katodą Odry”, z okien pociągu widzi pejzaże, dostrzega ludzi niepospolitych, ale też obserwuje megalomanię, codzienne zapasy w błocie, pijane rojenia rodaków, toteż trochę ironicznie, choć czule, radzi młodszym, by wyfrunęli tam, gdzie jest mniej duszno i da się żyć. Zwraca się jednak przede wszystkim do byłych hippisów („oprócz jednego, który z dziennikarzami gada tyłem”) rówieśników i przypomina im, że nie można być obojętnym, że trzeba stanąć na ulicy z tymi, którzy protestują, że nie można zapominać o tym, że wciąż „jest kilka szczytów do zdobycia i kilka niezdobytych przejść”. Na pieśń Modlitwa o wschodzie słońca do tekstu Natana Tanenbauma, niegdysiejszy hymn środowisk opozycyjnych ma polemiczną odpowiedź: „więc ty mnie nie chroń od pogardy/ nienawiść biorę też na siebie / tępaków wszystkich którzy raniąc / pokątnie modlą się do Ciebie”- mówi.
Uważa, że rezygnacja z gniewu i nienawiści skierowanej przeciw temu, co niszczy nasz świat nie jest dobrym rozwiązaniem. Gniew i złość mają sens, są twórcze, niezbędne jako obrona konieczna.
Mimo, że przedostatni Mohikanin, „spluwę ma na pestki”, to wie kim jest i co chce ocalić. Ten outsider, flaneur wędrujący niespiesznie prowincjonalnymi ścieżkami troszczy się o wartość i urodę świata, obserwuję ich erozję i przestrzega przed niepokojącymi zjawiskami. Wie, że świat brzydnie wewnętrznie i zewnętrznie, gdy „w pejzaż się wciska / królowa przedmieść / blacha falista”.
Piosenki Andrzeja Garczarka odzwierciedlają mądrość i wolność poety, jego refleksyjność i autorefleksyjność. Ciągle mówią o tym, co najważniejsze. Czasem łagodnie, niekiedy dobitnie, wszak „do pewnych aktów się dorasta, do innych nie”.
I mają jeszcze tę cechę, że po każdym wysłuchaniu rozszerza się ich pole znaczeniowe.
Andrzej Garczarek, blacha falista, Stowarzyszenie Literacko Muzyczne „Ballada”, 2020.