Gwiazdy zawsze przyciągają publiczność oddaloną kilkaset kilometrów od stołecznych scen. Toteż gwiazdy i gwiazdeczki bywają regularnie na prowincji – grając spektakle lekkie i przyjemne, najczęściej w salach dla teatru zupełnie nieprzygotowanych: tak wielkich, że widz od 10 rzędu w górę ani nie zobaczy mimiki aktora, ani go nie usłyszy bez mikrofonu przypiętego do jego głowy. Stąd dużo lepszych warunków dla odbioru sztuki z gwiazdorskim duetem można było się spodziewać w Kujawsko-Pomorskim Impresaryjnym Teatrze Muzycznym w Toruniu przy okazji premiery „Akompaniatora” Anny Burzyńskiej w reżyserii Adama Sajnuka i z udziałem Edyty Olszówki oraz Piotra Polka.
Nie ulega wątpliwości, że metraż tymczasowej siedziby sceny muzycznej nadaje się idealnie do niewielkich produkcji, ale największym zaskoczeniem jest fakt, iż toruńska inscenizacja „Akompaniatora” z lekuchną i niewymagającą od widza wysiłku intelektualnego farsą ma (jak to miało miejsce na innych scenach) niewiele wspólnego. Jako że w tekście Anny Burzyńskiej reżyser przedstawienia, Adam Sajnuk, zręcznie uwypuklił najbardziej mroczne cząstki i usunął sporo ciętych dialogów divy operowej, nie zapominając o starannym wyselekcjonowaniu żartobliwych dialogów – gromki śmiech publiczności nie mógł zdominować zbytnio odbioru całego przedstawienia. Dzięki temu zabiegowi i umieszczeniu Śpiewaczki w szklanej klatce przypominającej wielkie akwarium od samego początku nie spotykamy się, jakby można się było tego spodziewać, z nonszalancką divą operową, lecz z milczącą i mocno zagubioną kobietą u kresu swej kariery. Edyta Olszówka wchodzi do klatki (będącej z początku studiem nagraniowym) dobrowolnie, oczekując w lekkim poirytowaniu na rozpoczęcie próby ze swym wieloletnim akompaniatorem (Piotr Polk). Jego długi i niezwykle prędko wygłaszany monolog przed planowaną próbą, zdradza już ślady obłędu, jakim został dotknięty jego bohater. Pianista żyje od 20 lat w miłosnej ułudzie do swej Śpiewaczki, zupełnie tego nieświadomej, wszak przecież ta uważa „…że jakkolwiek mają… stosunek, … ale tylko służbowy”.
Edyta Olszówka gra swą rolę wyciszeniem, jest nieco apatyczna, przybita nie tylko wypaleniem zawodowym swej bohaterki, ale także zdenerwowana zapewne ostatnią szansą, jaką może stać się próba arii Olimpii „Opowieści Hoffmanna” Jacques'a Offenbacha na dzisiejsze przesłuchania. Z początku wyraźnie daje się bardziej wyczuć przygaszenie Śpiewaczki niż irytację nietypowym zachowaniem swego akompaniatora. Barwna, patchworkowa suknia i wysokie kozaki (kostiumy Katarzyna Adamczyk) skrywają niewątpliwie nieszczęśliwą kobietę w średnim wieku, nieco bezwolną i bardzo podatną na wejście w rolę uwięzionej. Jej miłosny prześladowca w kostiumie dla starszego pana, brązowym kardiganie, krawacie i szerokich spodniach, wyjściowo sprawia wrażenie całkiem przeciętnego 55-letniego mężczyzny, którego jedynym wizerunkowym szaleństwem mogą być rozwichrzone włosy „à la Jerzy Maksymiuk”. Z biegiem akcji Pianista pozostanie tylko w bokserkach i zabawnym szlafroku z Supermanem… Poświęcam tyle uwagi kostiumom obojga aktorów, gdyż przy bardzo skąpej scenografii (Wojciech Stefaniak) składającej się właściwie z dwóch elementów: szklanej klatki z zakurzonym żyrandolem i fortepianu to właśnie one, poza gęstym tekstem, mogą także przykuwać uwagę widza.
Aktorska kreacja Piotra Polka jest godną zapamiętania i to jego rola trzyma mniej więcej od połowy spektaklu w napięciu większość widzów. Polk, aktor raczej telewizyjny, filmowy i dubbingowy (polski głos Remusa Lupina w filmowych adaptacjach pięciu części „Harrego Pottera”) oraz rzadziej niż Edyta Olszówka grający w teatrze, niezwykle trafnie i szlachetnie czuje sylwetkę zakochanego w swym urojeniu mężczyzny. Nie przesadza z użyciem środków (może mówi nieco za cicho) oraz krok po kroku „ze stalowym błyskiem w oczach” osacza swą ofiarę, to znów niuansuje tkwiące w nim zło, sam udając skrzywdzonego przez los („W dzieciństwie matka musiała mi wieszać kotlet na szyi, żeby chociaż pies chciał się ze mną pobawić…”). Bohatera najwyraźniej bawi stopniowe wyjawianie uwięzionej Śpiewaczce kolejnych elementów jego wieloletnich gierek, odkrywania każdego szczegółu z jej życia, eliminowania kochanków i anormalnie starannego planowania jej kariery. Krąży wokół klatki, próbuje czyścić smutne emotikony malowane przez nią na szybach szminką i coraz mocniej zniewala psychicznie swą zakładniczkę. Coś dopowiada, dodaje, słychać jego kroki, a może widać? (recenzentowi wyznaczono miejsce na bocznej dostawce poza ramą sceny). Jak każdy psychopata zaczyna się jednakże szybko gubić, kiedy jego ofiara „się poddaje” i w koronkowym body wykonuje w klatce taniec godowy czy też… godny De Rosse Buurt w Amsterdamie!
Istotnym elementem eksponującym osaczanie ofiary w spektaklu jest muzyka: z pozoru finezyjnie wspominana przez Pianistę w szeregu porównań Śpiewaczki do bohaterek wielu oper i… mniej subtelnie do jego przeżyć erotycznych z wyimaginowaną; ale przede wszystkim ta podawana w tle, pełna niepokojących dźwięków, trzasków i odgłosów gryzoni. W programie spektaklu nie podano niestety, kto wykonuje w języku włoskim piosenkę tak nieszablonowo (zabawnie i zarazem przerażająco) akcentującą kluczowe momenty zmiany akcji. Jej dźwięki dobitnie wysuwają na pierwszy plan grozę sytuacji, w jakiej znalazła się uwięziona, będąc jedynie wyobrażeniem Pianisty i jego wykreowanym obiektem uczuć. Piosenki granej tak głośno, by nie było słychać krzyku rozpaczy ofiary.
Szereg niedopowiedzeń i tajemnic zakreślanych mroczną muzyką, wraz z nietypową jak na Teatr Muzyczny scenografią oraz dobrą grą Edyty Olszówki i Piotra Polka, jest przykładem tego, że także w na scenie muzycznej możemy zetknąć się z teatrem, który skłania do myślenia. Ten miłosny psycho-thriller, obok jakże aktualnego w obecnej sytuacji konfliktu władz polsko-izraelskich, monodramu Aleksandry Lis o Wierze Gran, pozytywnie umacnia poważny kierunek w repertuarze toruńskiej sceny muzycznej, inny niż tylko rozrywkowy.
Śmiech pod koniec milknie, już nie wypada się nim zanosić, myślimy tylko o tych niewidzialnych, milczących i niepozornych sąsiadach, być może trzymających przez lata pod kluczem kogoś – obiekt swoich chorych imaginacji…
Anna Burzyńska, „Akompaniator”
reż. Adam Sajnuk
premiera: 23 lutego 2018
Kujawsko-Pomorski Impresaryjny Teatr Muzyczny w Toruniu
* Wolfgang Přiklopil – austriacki psychopata-pedofil, który w latach 1998-2006 przez 3096 dni przetrzymywał i gwałcił w swojej piwnicy na przedmieściu Wiednia porwaną w wieku 10 lat Nataschę Kampusch. Po jej ucieczce Přiklopil popełnił samobójstwo. Psycholodzy zdiagnozowali u Kampusch syndrom sztokholmski. Mimo upływu lat Natascha nadal nie odcięła się od przeszłości. Kilka lat temu przyznała się, że wróciła do miejsca swojego koszmaru – domu Přiklopila, który ten zapisał jej w spadku. Nocuje tam w każdy weekend…