32. Toruńskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora: osiem konkursowych monodramów, sześć aktorek, dwóch aktorów, dwie jurorki, czterech jurorów w dwóch kapitułach – statystyka wskazywałaby, że toruński przegląd powinny wygrać panie i tak też się stało, ale nie z powodu przynależności do kręgu płci pięknej, lecz ich aktorskiej maestrii i przesłania niesionego w monodramach.
Za winy niepopełnione
Kapituła X Oddziału ZASP (Teresa Stępień-Nowicka, Mieczysław Franaszek i Witold Tokarski) nagrodę za kreację aktorską przyznała Aleksandrze Lis za dobrze znany toruńskiej publiczności (premiera: maj 2016 roku) monodram muzyczny „Jutro będzie za późno”, w reżyserii Agnieszki Płoszajskiej i zrealizowany w Kujawsko-Pomorskim Impresaryjnym Teatrze Muzycznym w Toruniu. Tam też, co podczas TSTJA zdarza się rzadko, monodram ten został zagrany i zachwycił festiwalową publiczność! Konkursowa prezentacja sztuki autorstwa Wiesławy Sujkowskiej, opisującej w pigułce (o silnej mocy) tragiczne losy przedwojennej pieśniarki, Wiery Gran – zbiegła się z 10. rocznicą śmierci artystki (zmarła 19 listopada 2007 roku) i co do dnia – z okrzykniętą już „kontrowersyjną” premierą „Wiery Gran” w Teatrze Żydowskim w Warszawie. O ile na stołecznej scenie reżyser Jędrzej Piaskowski temat pamięci o Wierze Gran potraktował wielce eksperymentalnie, o tyle w toruńskim Teatrze Muzycznym Agnieszka Płoszajska poprowadziła swą aktorkę z kobiecą delikatnością i wielką precyzją, ale także wyczuciem i zarazem siłą. Choć zdaniem jednego z jurorów spektakl Aleksandry Lis „balansuje na granicy monodramu”, to w „wyścigu” o nagrodę zabieg ten zaskakująco przyczynił się do zdobycia statuetki za kreację aktorską.
Aktorka nie znajduje się na jednej scenie, jak to ma miejsce w wielu monodramach – a ma je zwielokrotnione. Swe piosenki śpiewa a to na podeście z mikrofonem, a to na czerwonym dywanie, gdzie jak na wybiegu dla modelek „zaczepia” publiczność, czy wreszcie w kawałku domu przy drewnianej ścianie, w którym może znaleźć moment wyciszenia, gdy jest już stara. W każdym z tych miejsc obserwujemy momenty magiczne: jak choćby w opowieści o hospicyjnej ochronce dla dzieci w Getcie, czy tej z magnetofonem i skargą (oryginalnym głosem Gran) na samotność oraz „gnicie w brudzie i ciemności”. Nie jest to jednak monodram stricte przygniatający widza: w życiu Gran były przecież lata radosne – śpiewa w nich choćby „Fernando” i dzieli się z nami swym szczęściem. Ale gdzieś w tle ukryte mikrofony i głośniki sączą szeptanki złośliwe, plotki plugawe i oficjalne komunikaty o jej niewinności. Dla jej prześladowców te ostatnie nie miały przecież znaczenia, dla nich pozostała na zawsze „gestapówą” z Getta. Dlaczego tak się stało? Czy Wierze Gran nie łatwiej było zapaść na amnezję, nie pamiętać i wybaczyć zło, by spokojnie żyć dalej? Tylko czy my mielibyśmy dziś tak niezwykły temat do rozmyślań?
Kapituła X Oddziału ZASP wyróżniła Aleksandrę Lis, „podkreślając harmonię między śpiewem a słowem mówionym w wyrażaniu emocji” – bardzo słusznie, gdyż aktorka jest wręcz stworzona do roli: bardzo przypomina Gran nie tylko fizycznie, lecz również wokalnie potrafi przekazać emocje tak jak Wiera: niskim, zmysłowym i nader sentymentalnym głosem. Wielu nieznanych piosenek Gran słucha się tym bardziej mile, gdyż wielce oryginalnie zaaranżował je Jędrzej Roch Rochecki, tak iż nie pławią się w nieznośnej melancholii, nawet gdy opowiadają o momentach tragicznych.
Za „wyrodną” matkę
Na wielowymiarową moc spektaklu „Jutro będzie za późno” w swym werdykcie werbalnie zwróciła uwagę także Kapituła Akredytowanych Dziennikarzy (Grażyna Rakowicz, Mariusz Orłowski i Aram Stern), przyznając jednakowoż nagrodę Prezydenta Miasta Torunia Idze Jambor-Skupniewicz, której monodram „Mamusiu, co to za ptaszek” został uznany najlepszym przedstawieniem 32. Toruńskich Spotkań Teatrów Jednego Aktora. Dlaczego? Otóż za pokazanie skrawków codzienności, na pierwszy rzut oka wydawałoby się banalnych momentów z życia ambitnej mamy Malwinki i Kajetana, które przybliżone zostały przez aktorkę z niezwykłą lekkością oraz dowcipem i były pośród innych monodramów prezentowanych trzeciego dnia TSTJA swoistą delicją na deser po monodramatycznym obiedzie! Smacznym, ale przyprawionym zawiesistym sosem, przyrządzonym trochę według Beckett'owskiej recepty: ciężkim, solidnym i ciężkostrawnym. Tymczasem w monodramie „Mamusiu, co to za ptaszek” w reżyserii Krystiana Wieczyńskiego problem ambitnej mamy, zmuszonej przez macierzyństwo do odwieszenia swych zawodowych planów na kołek, został odmalowany niezwykle apetycznymi środkami. I tak właśnie lekkostrawne podejście do mono-sztuki zasłużyło na nagrodę za „monodram kompletny, wspaniale i trafnie portretujący prozę życia, za umiejętne połączenie konwencji teatralnych, za grę aktorską, którą wyróżniały: naturalność, dowcip, wdzięk” – czytamy w werdykcie Kapituły Akredytowanych Dziennikarzy.
Rzeczywiście – Iga Jambor-Skupniewicz lśniła po prostu na scenie uroczą interpretacją determinacji i purnonsensu, na huśtawce między tragizmem i komiką, na jakiej zawiesiła rolę Marty autorka Karolina Kasprzak. Nagłe półroczne stypendium w Paryżu spada na bohaterkę jak grom z jasnego nieba – jakże miałaby zostawić dzieci na tak długi czas? Wszakże nie same, ale z Tomaszem, który w podobnej sytuacji nie wahałby się zupełnie – przecież kariera MĘŻA jest najważniejsza! Interpretując zaistniałą w związku z tym sytuację rodzinną, aktorka pierwszorzędnie operowała nie tylko głosami całej swej familii, również kapitalnie władając światłem, choćby w pełnowymiarowej opowieści o poszukiwaniu benzyny na autostradzie, czy pięknej wizualnie odsłonie ciąży. Efekt ozdób inscenizacyjnych opierał się na prostym pomyśle – wielkiej komodzie, ale jakże wspaniale wykorzystywanej! Była albo autem, dając prostymi środkami niezwykłe wrażenie filmu drogi w teatrze, albo ekranem zabawnego teatru cieni, ścianą dziecięcych rysunków, czy też po prostu szafą – tworząc wraz z aktorką niepodzielną machinę mono-teatralną! (Scenografia jest dziełem autorki – Karoliny Kasprzak). Rolą reżysera w tym monodramie było podkreślenie naturalności i bezpośredniości wszelkich środków wyrazu, ze starannym wycieniowaniem najdrobniejszych szczegółów psychologicznych, przy czym Krystian Wieczyński wykazał się także przednim poprowadzeniem roli ze znakomitą umiejętnością wykorzystania warunków zewnętrznych Igi Jambor-Skupniewicz (nieco podobnej brzmieniowo do swej słynnej imienniczki – Igi Cembrzyńskiej). Co ciekawe i zastanawiające: spektakl urwał się w momencie, w którym nie wiemy, czy bohaterka zdecydowała się na wyjazd do Paryża, pozostawiając tym samym w widzach szereg pytań, głównie w kwestii problemu płci kulturowej…
Za(wariacje) Jana Peszka
32. TSTJA otworzyły dwa monodramy mistrzowskie „Podwójne solo” – nomen omen jednego aktora – Jana Peszka. Pierwszy: tekst Bogusława Schaeffera „Scenariusz dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego”, który mistrz wykonuje nieprzerwanie od 1984 roku (doskonale znany także toruńskim widzom), dla sztuki monodramu jest ciągle bez wątpienia przykładem prominentnym. Nieprawdopodobnie aktualny, wykonywany z pasją i intelektualną interakcją z publicznością, którą Peszek trzyma w napięciu i zaskakuje coraz to nowymi akcjami performatywnymi jakże aktywnego emeryta. Problem pojawił się z drugą, od niedawna nieodłączną częścią duo-monodramu: „Dośpiewanie. Autobiografia”, składającą się z 30 „Wariacji Goldbergowskich” Jana Sebastiana Bacha, dających bazę do biograficznych opowieści z życia. O ile były w nich momenty wzruszające (wiersz „Spotkanie z matką” K.I. Gałczyńskiego na leżąco) czy zachwycające (teatr kabuki po japońsku), o ile podobnie jak w pierwszym monodramie porażały niezwykłą mistrzowską swobodą aktora, to rozwleczenie bynajmniej nie samograjskiego mono-spektaklu do dwóch godzin to pewna przesada, zwłaszcza że tworzyły się w akcji pewne pauzy nastrojowe.
Za pół na pół Satany
Stąd godzinę dłużej musiał czekać w kulisach kolejny mistrz tej sztuki, Marcin Bortkiewicz - i jego fani - na rozpoczęcie monodramu Ottona Miedziewskiego „Satana”, opartego na motywach „Doktora Faustusa” Tomasza Manna. Nagradzany wielokrotnie w Polsce i za granicą (premiera miała miejsce w 2000 roku) olśnił toruńską publiczność tylko… połowicznie, co dało się usłyszeć zarówno w „ułamkowo-hucznym” aplauzie po spektaklu, ale także wypośrodkowanych rozmowach kuluarowych. Wydawałoby się, że mistrzowsko zniuansowana, pełna nieprzeciętnych kombinacji kreacja aktorska Marcina Bortkiewicza zachwyci przede wszystkim Kapitułę X Oddziału ZASP, ale na nic zdała się charyzma sceniczna aktora, którą niektórych widzów wprawił w wielogodzinny iście stan metafizyczny, na niewiele figuratywna interakcja z publicznością (czy ktoś rzeczywiście śmiał przeszkadzać aktorowi rozpakowywaniem cukierka?) – nawet wobec przypieczętowania paktu z diabłem. Widzowie, wyraźnie zmęczeni wcześniejszymi dwoma monodramami Jana Peszka, nie byli chyba już w stanie przyjmować w pełni ekspresyjnych poszukiwań czynionych przez bohatera monodramu – Adriana Leverkühna, szczególnie w jego drugiej „lucyferycznej” części. Napięcie dnia rozładował za to film „Portret z pamięci”, pokazany zaraz po spektaklu i wyreżyserowany przez Marcina Bortkiewicza, z niezwykle dowcipną rolą Ireny Jun w roli babci chorej na Alzheimera.
Za ciężką scenę
Problemem tegorocznej edycji była zbyt gęsta konsystencja aktorskich kreacji, zapoczątkowana przez Marcina Bortkiewicza aktorskim artyzmem, jednakże depresyjnych i nastawionych przede wszystkim na kunszt i autorytet sceniczny interpretatorów. Tym tropem, z dodatkiem akademickim, poprowadziła swój monodram „Dziewczyny jak złoto” Agata Kucińska, profesor wrocławskiej filii Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie. Złożony z dziewięciu monologów różnych kobiet prezentujących skrajne grupy społeczne jest monodramem jednoznacznie opartym na mistrzowskiej prezentacji zadań aktorskich dla adeptek tej sztuki, ale bardzo monotonnym. Przestrzeń gry została zredukowana tutaj do krzesła, choć na szczęście była „elektryzowana” co kilka minut zmianą pozycji aktorki i rewelacyjnym operowaniem światłem. Każdy z monologów wg tekstu „Exodus” Tomasza Mana trafiał zapewne do innego widza, ale w całości historia pozostała tylko nielinearnym zlepkiem opowieści.
Podobnie można było interpretować kolejne spektakle jednoosobowe 32. TSTJA: jak choćby „Rozmaryn” Marty Pohrebny – wyjątkowo smutne i porażające wyznanie samotnej kobiety w obcym mieście, podkreślane jeszcze industrialną muzyką (miało się wrażenie, że aktorkę „przykręcono” od spodu wręcz do sceny, a jej cały ruch sceniczny reżyserka Małgorzata Paszkier-Wojcieszonek ograniczyła jedynie do rąk i… paska płaszcza). Choć Marta Pohrebny tym monodramem wygrała tegoroczny ogólnopolski finał 14. Turnieju Teatrów Jednego Aktora „Sam na Scenie” (62. OKR) w Zielonej Górze, to w Toruniu przeszedł on bez echa.
Również mono-spektakl „Zabrali mnie w nocnej koszuli na Sybir” Martyny Kleszczewskiej (wyróżnienie na 62. OKR w Słupsku) – będący przejmującą opowieścią o drastycznym dojrzewaniu w czasie koszmaru wojny, jakkolwiek pokazał rodzący się młody talent (skądinąd szkoda, iż na 32. TSTJA zabrakło wyróżnienia z poprzednich edycji – „Szczebla do kariery”, którym można było uhonorować nastoletnią aktorkę), to porównywalnie do „Rozmarynu” szybko stłumił w widzach emocje. Szkoda również, że aktorka z Łotwy, Olga Belova, za wysoko mierząc w swym spektaklu, nie mogła na 32. TSTJA zobaczyć zwycięskiego monodramu Aleksandry Lis (organizatorzy zarezerwowali zdecydowanie za mało miejsc dla gości na widowni Teatru Muzycznego). Autorskie mono-przedstawienie muzyczne Belovej „Marina”, oparte na poezji i listach urodzonej 125 lat temu Mariny Cwietajewej, było jedynie przykładem sprawnej recytacji z dość urozmaiconą jak na ten format scenografią i urokliwym śpiewem a’capella.
Konkurs 32. Toruńskich Spotkań Teatrów Jednego Aktora monodramem „Szekspir – siedmiu błaznów” zamykał aktor wielu scen, a obecnie Teatru Powszechnego w Radomiu Piotr Kondrat. Zaliczany (zacytuję za Tomaszem Miłkowskim) do prawdziwych „sług pana Szekspira” – słowami mistrza ze Stratfordu rozmawia z publicznością od 16 lat, zaś w swym ostatnim monodramie wciela się w ducha Dramaturga, konwersując z błazeńskimi postaciami z „Burzy”, „Ryszarda III”, „Komedii omyłek”, „Króla Leara”, „Wieczoru trzech króli”, czy „Jak wam się podoba”. Te postaci, odbijające otaczający nas świat w krzywym zwierciadle, Piotr Kondrat zagrał, zmieniając kostiumy i komedianckie czapeczki, wychodząc między kolejnymi scenami w stronę widowni – i te właśnie momenty lśniły największym natężeniem oraz czarowały aktorską wirtuozerią. Tuż po jego mono-spektaklu odbyła się promocja kolejnej (oby nie ostatniej) pozycji wydawniczej z serii „Czarna Książeczka z Hamletem” – poświęconej aktorowi, autorstwa Szymona Spichalskiego (p.o. kierownika literackiego Teatru „Baj Pomorski”).
Wydawałoby się, że to właśnie Piotra Kondrata Kapituła X Oddziału ZASP nagrodzi statuetką za kreację aktorską, ale jak wiadomo – stało się inaczej. Dlaczego? Można podejrzewać, iż pod koniec drugiej dekady XXI wieku monodramy oparte stricte na kreacji aktorskiej, maksymalnym skupieniu na słowie, bez użycia innych środków teatralnych, wreszcie monodramy przywiezione w walizce – powoli odchodzą do lamusa. Średnie i młode pokolenie widzów wychowanych już na nowoczesnych mediach oczekuje także w mono-teatrze interpretacji wielostronnej, uzyskującej głębię dzięki rozbudowanym środkom i zaskakującej formą oraz przede wszystkim nieustająco przełamującej POZĘ i UDANIE w RZECZYWISTOŚĆ.
Należy oczywiście zdawać sobie sprawę, że monodram, który wymaga poszerzonej scenografii z szeregiem rekwizytów czy specjalnego nagłośnienia – związany jest z dużymi kosztami. Tych jednak wspaniały pasjonat teatru jednoosobowego, jakim od lat 50-tych ubiegłego wieku (!) jest dyrektor artystyczny WROSTJI i tym samym Toruńskich Spotkań Jednego Aktora – Wiesław Geras, sam nie da rady załatwić. Wiemy niestety, jaki stosunek obecnie mają władze samorządowe do teatru na Dolnym Śląsku i pamiętajmy, że to przecież właśnie z Wrocławia do Torunia w 1975 roku trafił Ogólnopolski Festiwal Teatrów Jednego Aktora. Gród nad Wisłą gościł go przez 20 lat, by przez bezmyślność ówczesnych władz na kilka lat stracić i wreszcie od 2006 roku rokrocznie późną jesienią znów witać już w pięknej „Bajowej” szafie.
Starania o powrót Festiwalu Festiwali poczynił wówczas prezydent Torunia Michał Zaleski, może w przyszłym (wyborczym) roku do dziś urzędujący włodarz miasta postara się o to, by Toruń uratował TSTJA większą dotacją i to, co władze niechybnie chcą zniszczyć we Wrocławiu, wcielił w swój mono-czyn w Toruniu! Gdyby jeszcze władze innych miast województwa kujawsko-pomorskiego dorzuciły garść grosza do wspólnej kasy i gościły także u siebie monodramistów (w tym roku zwycięski spektakl Igi Jambor-Skupniewicz zaprezentowano także w Chełmnie) – to byłoby już MONOCUDNIE!
32. Toruńskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora
24-27 listopada 2017
Teatr „Baj Pomorski”