Wyszukiwanie

:

Treść strony

Teatr

To nie jest normalne

Autor tekstu: Paweł Schreiber
07.11.2017

Kiedy bydgoski Festiwal Prapremier otrzymał prestiżowe wyróżnienie EFFE Label, przyznawane przez Europejskie Stowarzyszenie Festiwali (EFA) najciekawszym imprezom kulturalnym w Unii, ważyły się jeszcze losy złożonego przez dyrekcję Teatr Polskiego odwołania od decyzji Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, które uznało, że kolejna edycja FPP nie zasługuje na dofinansowanie. Trudno bez ministerialnych pieniędzy prowadzić dużą, międzynarodową imprezę – nic więc dziwnego, że ostatecznie Paweł Wodziński i Bartosz Frąckowiak byli zmuszeni poinformować czekającą na wieści widownię, że Festiwal Prapremier 2017 się nie odbędzie.

W ciągu dwóch lat działania nowej formuły FPP bydgoski festiwal stał się jedną z najciekawszych i najbardziej unikalnych imprez teatralnych w Polsce – ale wiadomo, że Ministerstwo nie wybacza zapraszania spektakli Olivera Frljicia. Pokazane w Bydgoszczy w roku 2016 Przedstawienie „ Nasza przemoc/Wasza przemoc” wywołało wielki skandal – marszałek Całbecki grzmiał o „żenującym poziomie festiwalu” i „godzeniu w fundamentalne wartości Narodu Polskiego”, zapowiadając cofnięcie przyznanych już środków na działalność teatru. Ministerstwo wtedy się nie wypowiadało – wiedząc, że co się odwlecze, to nie uciecze. Po piętnastu latach funkcjonowania bydgoskie Prapremiery zniknęły z teatralnej mapy kraju.

Obejmujący dyrekcję bydgoskiego teatru Łukasz Gajdzis postanowił jednak coś z tym zrobić. Dysponując okrojonym o pieniądze z ministerstwa dofinansowaniem i czasem na pierwszy rzut oka za krótkim, żeby w nim cokolwiek dobrze zorganizować, przygotował, mimo wszystko, kolejną edycję festiwalu, pod hasłem „Prapremiery nie/chciane”. Odwołuje się ono po pierwsze do samego festiwalu, który dla Ministerstwa okazał się niepożądany, ale również do najważniejszych zaproszonych spektakli, które mogą być postrzegane jako niechciani intruzi w nowym, wspaniałym świecie narodowej kultury.

Pierwszym spektaklem prezentowanym na festiwalu było „Nacjopolis” warszawskiego kabaretu Pożar w Burdelu. To kolejny odcinek długiej serii budującej drapieżnie złośliwy obraz współczesnej Warszawy i Polski zgodnie z zasadą, że to, co dzisiaj jest żartem, jutro może stać się horrorem – więc warto się śmiać, póki jeszcze można. Główną inspiracją dla „Nacjopolis” były burzliwe dzieje tegorocznego festiwalu w Opolu – tematem odcinka jest organizowany zgodnie z nowymi zasadami działania kultury Festiwal Piosenki Reżimowej, a potencjalnym zbawcą Ojczyzny okazuje się w końcu nazista-transwestyta, grany fenomenalnie przez drag queen Twoją Starą. Ale w „Nacjopolis” im weselej, tym straszniej – za żartami kryje się autentyczna brutalność. Tak jest np. w przypadku piosenki „Wołanie o miłość”, w której chórek kobiet pokornie i wesoło powtarza fragmenty słynnych nagrań, na których pewien bydgoski radny znęca się nad swoją żoną.

W dużo poważniejszej konwencji – i z dużą większą dozą drastyczności – bieżące wątki polityczne porusza „Wściekłość” Elfriede Jelinek w reżyserii Mai Kleczewskiej z Teatru Powszechnego w Warszawie. Jak widać, Gajdzis postanowił jednak nie grać va banque i nie zaprosił niewątpliwie najbardziej „niechcianej” premiery ostatnich lat, czyli „Klątwy” Oliviera Frljicia z tegoż teatru. Ładunek tytułowej wściekłości jest jednak w przedstawieniu Kleczewskiej prawie tak duży, jak u jej chorwackiego kolegi po fachu. Staje się żywiołem napędzającym zarówno islamskich bojowników dokonujących rzezi w klubie Bataclan czy redakcji Charlie Hebdo, jak i Europejczyków broniących się przed napływem uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki. Zderzające się ze sobą fale nienawiści są, jak zwykle u Kleczewskiej, ukazane za pośrednictwem natłoku wyrazistych, drastycznych scen i obrazów, które czasem trafiają w samo sedno, a czasem rażą scenicznym efekciarstwem.

„Będzie pani zadowolona, czyli rzecz o ostatnim weselu we wsi Kamyk” to przedstawienie wyjątkowe w dorobku Agaty Dudy-Gracz, bo od początku zamierzone było jako mocny komentarz odnośnie do kierunku, w jakim zmierza dzisiejsza sytuacja polityczna w Polsce. Fabuła obraca się wokół wiejskiego wesela, na którym dochodzi do zbiorowego mordu, który ma być aktem sprawiedliwości za wcześniejsze morderstwo, którego ofiarą padł brat panny młodej. Tytułowa wieś Kamyk okazuje się miejscem z pogranicza realności i baśni, którym rządzi odradzające się w każdym pokoleniu zło – zawsze przyjmujące pozór sprawiedliwości, którą trzeba komuś wymierzyć. W poznańskim Teatrze Nowym powstał piękny i przejmujący spektakl (a przy okazji mistrzowski pokaz tego, jak powinno się panować nad liczną obsadą – na scenie prawie cały czas jest po kilkanaście osób, a każdy ma coś do zagrania). Finał, w którym jedna z niewielu pozostałych przy życiu postaci wymachuje w powietrzu pięścią, powtarzając w kółko słowo „sprawiedliwość”, wbija w fotel. Przez cały (długi) czas trwania przedstawienia narastała we mnie jednak pewna wątpliwość – dlaczego to właśnie wieś (ukazana przez pryzmat złośliwego stereotypu – disco polo, zepsute zęby, swojski zapach niedomytych ciał) zostaje tu ukazana jako źródło żądzy zemsty, którą żyje dzisiaj polska polityka? Przecież zarządzają nią prawnicy, historycy, politolodzy – wielkomiejska inteligencja. Dlaczego to wieś ma pełnić rolę ewangelicznego stada świń, w które można przenieść miejskie złe duchy, w nadziei, że się potopią?

Nie wszystkie spektakle prezentowane na FPP były związane z polityką. „Harper” Simona Stephensa w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego przypomina o tradycyjnej formule Prapremier, które zawsze były również przeglądem najciekawszych przedstawień minionego sezonu. Spektakl Teatru im. Żeromskiego w Kielcach zebrał już wiele wyróżnień, w tym nagrodę miesięcznika Teatr za najlepszą rolę żeńską dla Magdy Grąziowskiej – w pełni zasłużoną. W roli Harper Regan, kobiety, która opuszcza córkę i męża, żeby poszukać samej siebie, Grąziowska jest po prostu rewelacyjna – to rola, którą będzie można wspominać przez całe lata. Innym wielkim atutem spektaklu jest scenografia Mirka Kaczmarka – przytłaczający, sterylny korytarz stacji metra, który raz jest realistyczną reprezentacją, a raz ekranem, na którym wyświetlane są marzenia i fobie bohaterów. Reszta przedstawienia jest niestety nierówna – chociaż sporo w nim ciekawych scen (takich jak np. tragikomiczna próba wspólnej kąpieli Harper z przypadkowym mężczyzną granym przez Krzysztofa Grabowskiego), sporo też nienajlepszego aktorstwa i scenicznych efektów dopowiadających to, co już dawno powiedziały postaci.

Nie da się jednak ukryć, że tegoroczne Prapremiery zdominowały przedstawienia z Narodowego Starego Teatru w Krakowie, przypominające o tym, jakie spektakle jeszcze niedawno powstawały na tej scenie – a dzięki przejęciu dyrekcji NST przez Marka Mikosa powstawać już nie będą. „Kopciuszek” Joëla Pommerata w reżyserii Anny Smolar to adaptacja klasycznej baśni, która pokazuje, że teatr dla dzieci i młodzieży może być dużo ciekawszy i mądrzejszy od teatru dla dorosłych. W krakowskim „Kopciuszku” o wszystkim rozmawia się na poważnie. Na przykład o śmierci – zamiast dyskretnych napomknień widzimy niewyraźny, przejmujący obraz wyniszczonej chemioterapią matki Kopciuszka, usiłującej wydusić z siebie ostatnie słowa do córki. Smolar nie jest kiepskim pedagogiem, przekonanym, że dzieci rzeczywiście nie wiedzą tego, czego się boi im pokazać. Mądrze prowadzi swoich widzów przez kolejne trudne tematy, tak jakby były najzwyklejsze w świecie – bo przecież w zasadzie właśnie takie są. To nie historia o zdobyciu księcia z bajki, tylko o pogodzeniu się z odchodzeniem najbliższych i uczeniu się szacunku do samego siebie. Może najlepszą ilustracją tego, naturalności dialogu, który krakowski „Kopciuszek”nawiązuje z dziecięcą widownią, jest epizod z bydgoskiego przebiegu spektaklu. W scenie przygotowań do balu u księcia z kulis wychodzi przebrany w sarmacki kontusz ojciec Kopciuszka, odmieniony tak bardzo, że z tyłu (sporej!) widowni TPB padło pytanie jednego z najmłodszych widzów: „Kto to jest?” W tym momencie grająca śpiącego właśnie Kopciuszka Jaśmina Polak podniosła na chwilę głowę i odpowiedziała „Tata!”. Takie to właśnie przedstawienie – zachęcające młodego widza, żeby pytał, a odpowiedzi na owe pytania pytania najprostsze i najtrudniejsze.

Ostatnim przedstawieniem FPP było „Wesele” Jana Klaty – jeden z najlepszych spektakli w jego dorobku i jedna z najważniejszych premier tego roku, stawiająca ponurą diagnozę sytuacji, w której dzisiaj znalazła się Polska. Lubimy o niej mówić w kategoriach różnych „my” przeciwstawianych różnym „onym”. Owszem, u Klaty widać wyraźny kontrast między popisującym się koszulką z Orłem Białym Czepcem a krakowską inteligencją, która brzydzi się myślą o brutalnych zrywach, a o narodowych upiorach woli szybko zapomnieć – ale to tylko kontrast pozorny. I jedna, i druga strona to bankruci, żywe trupy, tańczące coraz dziwniejsze tańce w takt kapitalnie dopasowanej do spektaklu muzyki metalowego zespołu Furia; różnica może taka, że Dziennikarz czy Poeta zdają sobie sprawę z tego, że już nie żyją, a do Czepca ta świadomość jeszcze nie dotarła. We wzruszającym finale w roli Jaśka, młodego Krystiana Durmana , zastępuje sędziwy Andrzej Kozak – swego czasu Wołodyjowski w Klatowej „Trylogii”, zmęczony życiem, ale wciąż na nowo wzywany do działania. Dyżurny bohater narodowy, który, jak zombie, wciąż powraca i wciąż przegrywa. Jedyny promyk nadziei widać w przyszłości – w zaokrąglonym brzuchu Panny Młodej. To właśnie w nim bije drobniutkie serce, na które kładzie rękę Poeta przy słowach „A to Polska właśnie”. Poza nim jest tylko ponura energia wściekłości wiejskich patriotów, frustracji miejskich inteligentów i tańca, w którym jedni i drudzy próbują zapomnieć o tym, że sami zaprosili na wesele Chochoła.

Festiwal zamknęło spotkanie z zespołem Starego Teatru – poruszające, bo rozmowa toczyła się wokół tego, jak się go dzisiaj niszczy. W pewnym momencie ktoś zadał pytanie – jak my, widzowie, możemy wam pomóc? Co możemy zrobić? Padła odpowiedź: nie przysnąć, nie pogodzić się z tym, co się dzieje, powiesić sobie na lodówce kartkę z napisem „TO NIE JEST NORMALNE”.

Nie, to nie jest normalne. Festiwal Piosenki Reżimowej z „Nacjopolis” wcale nie jest odrealnioną karykaturą, tylko dość trzeźwym obrazem tego, jak dzieli się w dzisiejszej Polsce festiwale kulturalne na prawomyślne i nieprawomyślne. We „Wściekłości”Kleczewskiej zamiast się trudzić nad znajdowaniem przykładów ksenofobii, realizatorzy postanowili po prostu włączyć TVP Info. W Starym Teatrze wciąż nie ma prób – i wciąż nie wiadomo, kto zgodzi się tam reżyserować. Istniejący od piętnastu lat, ceniony w całej Polsce festiwal trzeba było organizować cudem i na ostatnią chwilę.

Ale jednak się udało.

 

 

Festiwal Prapremier
„Prapremiery nie/chciane”
13-22 października 2017
Teatr Polski Bydgoszcz

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry