Monodram to jedna z trudniejszych form teatralnych. W połowie ubiegłego stulecia uprawiali go ci, którzy mieli coś ważnego do zakomunikowania albo wyrażali sprzeciw wobec polityki teatru instytucjonalnego. Dzisiaj jest to modny typ wypowiedzi aktorskiej, który warto mieć w dossier, a dla teatrów liczy się ze względu na kwestie finansowe produkcji. I choć ciągle wielu aktorów sięga po jednoosobową wypowiedź jednak z potrzeby serca, to coraz częściej obok niezwykle ciekawych propozycji, które będzie się pamiętało zawsze, pojawiają się i takie, o których zapomina się zaraz po wyjściu z sali teatralnej. Mieć coś do powiedzenia i to w taki sposób, żeby nie tylko skupić uwagę widza na sobie, ale i wejść z nim w kontakt, to sztuka nie lada.
Ta specyficzna, ale i niezwykle ciekawa wypowiedź po raz pierwszy zawitała do Torunia na dłużej pod koniec lat 70., kiedy przeniesiono tu z Wrocławia Ogólnopolski Festiwal Teatrów Jednego Aktora. W ciągu kolejnych dwudziestu lat podczas konkursu zaprezentowało się wielu znanych dziś aktorów, jak choćby obchodząca jubileusz 40-lecia pracy zawodowej Dorota Stalińska. Obecnie nie jest to konkurs „na monodram”, ale Spotkania TJA – festiwal festiwali, na który zapraszani są i mistrzowie monodramu, i utalentowani amatorzy, zdobywający laury na festiwalach niezawodowych. Formuła co prawda inna niż przed laty, ale nagrody są i będą. Pierwszą przyznaje X Oddział ZAP-u za kreację aktorską, a drugą Kapituła Akredytowanych Dziennikarzy dla najlepszego przedstawienia (tę funduje Prezydent Miasta Torunia – Michał Zaleski). Może to właśnie obecność nagród jest przyczyną, że onegdajsze OFTJA i dzisiejsze Spotkania wielu kojarzą się z tym samym. W dodatku ujednolicono numerację, dodając dwadzieścia edycji konkursowych do jedenastu spotkań, co też nie ułatwia miłośnikowi monodramu zanurzenia się w formalne niuanse (o które dbają historycy teatru), tym bardziej że tak samo jak wówczas, tak i teraz ma on niewątpliwie tę samą ucztę dla ducha, i to samo święto monodramu. I to jest piękne.
Z kilku przyczyn 31. Toruńskie Spotkania Teatru Jednego Aktora chciałabym uznać za wspomnieniowo-nostalgiczne. Po pierwsze ze względu na powrót do wielkich aktorskich kreacji Janusza Gajosa („Msza za miasto Arras”) i Doroty Stalińskiej („Żmija”). Choć minęły lata od premiery i prezentacji obu monodramów przed toruńską publicznością, nadal są to aktualne wypowiedzi dojrzałych aktorów, podejmujących dyskusję z tym, co boli całe pokolenia czy społeczności. Wszak wciąż mierzymy się z mechanizmami władzy, które ograniczają ludzką wolność. Wciąż popełniamy błędy, które doprowadzają do tyranii i tragedii. Wciąż stykamy się z samotnością, beznadzieją i bezradnością jednostki w systemie czy społeczeństwie. Mistrzostwo i aktorska dojrzałość Gajosa i Stalińskiej sprawiają, że widz współuczestniczy w opowiadanych przez nich historiach, pochłania wszystko, co dzieje się na scenie, podziwia kreację i zachwyca się warsztatem. Dawka takiej wirtuozerii na samym początku festiwalu wysoko podniosła poprzeczkę pozostałym, ale i dobrze wróżyła całym toruńskim Spotkaniom. Drugą przyczyną, dla której tak nazwałam ostatnie TSTJA, to obchody jubileuszu pracy Doroty Stalińskiej, która przyznała, że jej aktorska kariera zaczęła się właśnie od występu i nagrody na OFTJA w 1977. Dlatego też po świetnym spektaklu bawiła torunian i zaproszonych gości anegdotami, autorską twórczością poetycko-wokalną, intymnym kontaktem z zebraną widownią. Niezapomniane przeżycie i świetna zabawa. Ostatnim powodem moich skojarzeń jest spektakl zamykający Spotkania – recital balladowo-gitarowy „Kolekcjoner wspomnień” Romana Ziemlańskiego, stanowiący ciekawą klamrę kompozycyjną dla monodramów otwierających. Recital jest hołdem złożonym Bułatowi Okudżawie, a zatem prezentuje idee bliskie słynnemu twórcy. Ziemlański zresztą z poetycką delikatnością przekazuje te prawdy, okraszone anegdotami z jego spotkań z balladzistą i piosenkami zbliżonymi do filozofii Okudżawy. Lepszego zamknięcia festiwalu nie można było sobie wyobrazić. Po tylu trudnych tematycznie monodramach to balsam dla serca.
Obok mistrzów bohaterami 31. Toruńskich Spotkań byli także laureaci – Małgorzata Pieńkowska oraz Szymon Majchrzak. Oba nagrodzone przedstawienia poruszały tematy trudne i ważne. Oba niosły niezwykle silny ładunek emocjonalny, tak też oddziałując na widza. Każde z nich ukazało inny problem, osadzony w innych czasach, a jednak aktualny i dzisiaj. W uzasadnieniu obu nagród jury podkreślało prawdziwość każdej z wypowiedzi i ich refleksyjny wymiar. „Zofia” Małgorzaty Pieńkowskiej to opowieść o bólu i cierpieniu matki, która straciła dziecko w wyniku zawieruchy wojennej. Składa się ze zdarzeń sprzed matczynego nieszczęścia i tragicznych przeżyć po stracie. Bardzo uczuciowa, opowiedziana jednak spokojnie i wyważenie. Naturalne ciepło, miłość i duma matczyna zderzają się w niej z bólem, żałobą i niezrozumieniem przyczyn cierpienia. Nie ma w niej krzyków, oskarżeń, jest tylko przeogromna żałość, która bije z każdego słowa, ruchu, gestu, a nawet ciszy i bezruchu. Z kolei „Pokuć” Szymona Majchrzaka przybliża problem przesiedleń z Kresów Wschodnich widziany oczami dziecka, które nie jest w stanie zrozumieć tego, co się wokół niego dzieje. Dramatyzm przeżyć bohatera podbijają kontrastowo zestawione wspomnienia sielankowego dzieciństwa w wielokulturowej społeczności, momentami zabawne, zmuszające do uśmiechu, z emocjami człowieka skrzywdzonego, doświadczonego, wyrwanego z bezpiecznego dlań świata, oderwanego od korzeni i najbliższych. Te uczucia ukazuje aktor w sposób prosty i szczery, wskazując, jak duży wpływ mają one na całe życie człowieka. Warto dodać, że oba nagrodzone monodramy wpisały się w nurt klasycznego teatru jednoosobowego, albowiem podstawą obu wypowiedzi teatralnych były jednak środki aktorskie.
Podobną konwencję przyjęła także Agnieszka Przepiórska w przedstawieniu „Wojna to tylko kwiat”, będącym trzecią częścią tryptyku, jaki stworzyła z Piotrem Rowickim. I oczywiście uraczyła widownię tematem ważnym i bieżącym, zmuszając do refleksji nad psychiką ludzką. W całej trylogii punktem wyjścia do opowiedzenia historii bohaterki jest jakieś wydarzenie z przeszłości, które ma ogromny wpływ na jej teraźniejszość i przyszłość. Konstrukcja każdego z monodramów jest podobna: zaczyna się neutralnie, spokojnie, by po zarysowaniu problemu ukazać całą gamę uczuć, przeżyć i bolączek bohaterki, które dość silnie oddziałują na emocje widza. Analizując wszystkie trzy spektakle Przepiórskiej, skądinąd laureatki toruńskich Spotkań, można śmiało stwierdzić, że osiągnęła mistrzostwo w budowaniu napięcia spektaklu i dramatu bohatera, w przechodzeniu od emocji do emocji, w ukazywaniu ekspresji grą ciała. W najnowszym monodramie poznaliśmy losy byłej korespondentki wojennej, która odbiera nagrodę za swoją pracę i wygłasza okolicznościowe przemówienie. Nagle staje się ono opowieścią o przeżyciach z linii frontu oraz o nieumiejętności przystosowania się do życia w warunkach bez adrenaliny, w zaciszu rodziny. Prostymi środkami teatralnymi, jak zmiana butów, miejsca na scenie czy funkcji pierwotnej mównicy, przenosi nas z miejsca na miejsce – z linii frontu do mieszkania, stamtąd do redakcji i znowu w najgłębsze zakamarki działań wojennych, wreszcie do szpitala psychiatrycznego. Trudno orzec, z jakiej perspektywy snuje swą opowieść. Jak zawsze nie pozostawia złudzeń, że głębia naszej duszy jest strasznie potłuczona przez to, co nas spotyka.
Ciekawe przedstawienia zaproponowały także laureatki amatorskich konkursów monodramowych – Viktoria Szopińska i Irmina Liszowska, intrygując swoją bytnością na scenie. Pierwsza w monodramie „Mit”, druga – w „Soni Marmieładowej”. Szopińska słowami Kołakowskiego próbowała wytłumaczyć, jak skonstruowany jest świat i jak układają się relacje między istotą wyższą a zwykłym człowiekiem. Najprościej jak to możliwe, bez zbędnych trików teatralnych przykuła uwagę widza snutą historią, rozbawiła, ale i zmusiła do refleksji nad istnieniem ludzkim. Liszowska – świeżo upieczona studentka łódzkiej PWSTiF – za sprawą ubogich środków scenicznych zbudowała atmosferę do opowiadanej historii, a świadomie zastosowane techniki aktorskie wykorzystała do stworzenia Soni jako postaci wielowymiarowej: powiernicy Rodiona, kochającej córki, dziewczyny z dobrego domu, prostytutki, wreszcie wybawicielki rodziny, która dla najbliższych poświęca to, co ma najcenniejsze. Trzeba przyznać, że z jej postaci biła ogromna szczerość i siła, a stanowczość przenikała się z czułostkowością.
Na koniec, tytułem odnotowania wspomnę tylko, że dopełnieniem artystycznych doznań ze sceny płynących są rokrocznie organizowane imprezy towarzyszące. Tym razem były to: wystawa poświęcona teatrowi jednego aktora, warsztaty krytyki teatralnej i promocje publikacji z serii „Czarna Książeczka z Hamletem”, poświęconych najsłynniejszym monodramistom i tematyce TJA.
Toruńskie spotkania z monodramem mają niepowtarzalny klimat. Budują go magiczny teatr „Baj Pomorski”, gościnni i przyjaźni torunianie, otwarte na kulturę władze miasta. W takiej atmosferze łatwo o sukces organizacyjny, który cieszy wszystkich miłośników monodramu. Jedyne, czego można sobie życzyć na przyszłość, to kolejnych wrażeń teatralnych, kolejnych spotkań w gronie przyjaciół, które obiecali zresztą Dyrektorzy: Teatru – Zbigniew Lisowski i Festiwalu – Wiesław Geras.
31. Toruńskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora
25-27 listopada 2016
Teatr „Baj Pomorski”
Autorem zdjęć jest Mateusz Jagielski.