Spektakularne preludium przedstawienia Marty Guśniowskiej „Romeo i Mrówka” w Teatrze „Baj Pomorski” w Toruniu zapowiada świetną zabawę: prestigitatorskie pokazy Magika (Andrzej Korkuz) wywołują u najmłodszych salwy śmiechu i niedowierzanie – oto na scenie dzieją się tak magiczne sztuczki, że milusińscy z wielkimi oczami nie mogą oderwać wzroku od aktorów i co chwilę pytają: „mama, jak oni to robią?”. Zabawnemu Magikowi w jego sztuczkach pomaga równie przekomiczny Asystent K. (w tej roli Krzysztof Grzęda); obaj (oboje?) wciągają na scenę troje widzów: jeden pan w niepojęty sposób zostaje pozbawiony bielizny i wraca na widownię, inny będzie przepiłowany na pół, pani zaś znika w tajemnym domku z kart. Tych dwoje ostatnich „widzów” to Jacek Pysiak i Marta Parfieniuk-Białowicz: aktor „po zahipnotyzowaniu” wcieli się w główną rolę, aktorka zaś do końca przedstawienia będzie niewidzialna.
Tyle magii, czas przejść do samego przedstawienia, które niestety od samego początku wydało mi się mocno niekoherentne z tak imponującym wstępem. „Romeo i Mrówka” Guśniowskiej jest kolejnym „Bajowym” spektaklem (innych autorów) o nauce tolerancji, o szacunku do wszelkiej inności, także akceptacji zwierzęco-międzygatunkowej – i tu duży plus dla dyrekcji Teatru „Baj Pomorski”, że ma odwagę opowiadać dzieciom o tematach nie tylko aktualnych, ale i dla wielu „kontrowersyjnych”. Jednak mam wrażenie, że najnowsza bajka tej arcypłodnej dramaturżki dla dzieci, pisana na specjalne zamówienie toruńskiej „szafy pełnej bajek”, ociera się nieco o ekspresowy „copywriting”. Pytanie brzmi: „dlaczego?”. Przecież idea prowadząca myśl autorki jest bardzo piękna: oto niewidomy Mrówkojad (wspomniany we wstępie Jacek Pysiak) zakochuje się w Mrówce (głos Marty Parfieniuk-Białowicz) i wbrew wszelkiemu rozsądkowi próbuje do swej wybranki przekonać matkę Mrówkojadkę (Barbara Rogalska), co wiąże się, zrozumiałe, do przejścia, jak on wcześniej, na wegetarianizm. Tyle że mama ślepą (jak miłość syna) nie jest i raczej myśli o przyszłej synowej jak o smakowitym daniu na talerzu. Absurd, tak charakterystyczny dla sztuk Marty Guśniowskiej, znany choćby widzom Baja z „Pod-Grzybka” (reż. Jacek Malinowski, 2011) czy „Węża” (reż. Ireneusz Maciejewski, 2014), w najnowszej produkcji Teatru wydaje się jednak mocno „wymuszony”. O ile w „Pod-Grzybku” autorka przejmująco poruszała sprawy ostateczne, a w „Wężu” opowiadała o przekraczaniu progów, nawet gdy się nie posiada nóg – o tyle przesłanie o miłości prawdziwej, zawarte w „Romeo i Mrówce” – wyraźnie ginie gdzieś wśród magicznych przygód bohaterów: zmniejszanych, znikających, rosnących czy uciekających przed złą Wiedźmą (w tej roli niestety mało przekonująca Barbara Rogalska).
Tak jakby świetny pomysł w głowie autorki stracił swą moc już na kolejnej stronie. Być może wynika to ze sposobu pracy Marty Guśniowskiej, o którym mówiła w wywiadzie dla „Qlturka.pl” w listopadzie 2013 roku: „Piszę dość szybko. Moja pierwsza wystawiona sztuka, Baśń o Rycerzu bez Konia, powstała w cztery wieczory. Ale do samego pisania należy doliczyć jeszcze proces myślowy, kiedy chodzi się z Bajką w Głowie, czasami kilka tygodni – niby się nie myśli o niej zbyt często, a jednak umysł pracuje. A potem siada się i pisze – tak po prostu. Jakby ktoś dyktował. To wielka przyjemność – często sama nie wiem, co napiszę w następnej linijce. Albo wiem, co ma być, a wychodzi coś zupełnie innego – i to jest największa frajda. Jeśli chodzi o równoległość – zdarza mi się czasem, ale raczej wolę pisać jedną po drugiej”.
Widać, że reżyser przedstawienia – Laura Słabińska, dwoiła się i troiła, by z tak pełnego zamętu tekstu Guśniowskiej wycisnąć to, co najlepsze. Jednak i tak wielu dorosłym widzom wydał się on dość męczącym miszmaszem, złożonym z kolejnych sekwencji magii, przeplatanych coraz to mniej zabawnymi epizodami z miłości Mrówki i Mrówkojada. Takie rozegranie teatralne, które fenomen miłości niemożliwej miało zapewne wysunąć na plan pierwszy, podkreślając jednocześnie jego „nierealność”, ma niestety swoje konsekwencje do końca inscenizacji. Zapewne innym okiem spojrzą na spektakl dzieci (od lat 8): im mogą się bardzo podobać sztuczki magiczne, nieprzewidywalne zwroty akcji i przede wszystkim tempo rodem z angielskiej kreskówki „Wiluś E. Kojot i Struś Pędziwiatr”. Wszak to spektakl familijny, a w rodzinie nigdy tak nie jest, by każdy był w tym samym czasie zadowolony.
Niezaprzeczalnie atutem tego przedstawienia są świetne role duetu: Narrator/Magik i Asystent K. Andrzej Korkuz (pod opieką Marcina „Pan Ząbek” Połoniewicza) wręcz wyczarowuje kolejne uczuciowe „incydenty” pary bohaterów i czyni to nieco „łobuzersko”, w kabaretowym wydaniu. Wiernie i urokliwie towarzyszy mu Krzysztof Grzęda, czyli Asystent K. w różowej sukience (!), jakby trochę „wycięty” z roli Kopciuszka w spektaklu „Baron Münchhausen. Odsłona druga” Wojciecha Szelachowskiego. Trzeci z aktorów – Jacek Pysiak, rolą i animacją lalki Mrówkojada, do tego grając z zasłoniętymi oczami (!), często odchodzi od stylizacji kabaretowej kolegów. Całość melodyjnie, acz nieco monotonnie podkreśla muzyka Marka Papaja pasująca jednak bardziej do oldschoolowego teleturnieju niż występów iluzjonisty. Świetna gra aktorska magicznego tria idealnie scala się z oprawą plastyczną przedstawienia Anety Tulisz-Skórzyńskiej.
Na scenie widzimy duże rekwizyty iluzjonisty: cylinder i karty, w tle na ekranie korytarze przecinające kopiec mrowiska, w którym w technice teatru cieni pojawia się Mrówka. Jej postać, z racji „maleńkości” nie zawsze jest widoczna – ale to świetny zabieg reżyserski, bardzo działający na wyobraźnię najmłodszych. Ot, Mrówkojad i jego ukochana przecież nie bardzo mogą dopasować się wzrostem i z tego faktu wynika najwięcej „czarodziejskich” nieporozumień. Cieszy, że obok wspomnianych wcześniej wycinanek w teatrze cieni na scenie zobaczymy także już rzadko widziany razem szereg różnych typów lalek, jak marionetki tradycyjne i filigranowe – sycylijskie, kukiełki czy pacynki.
„Romeo o Mrówka” Laury Słabińskiej to półtoragodzinna zabawa z widzem małym i dużym, rusza jak kosmiczna rakieta, by w połowie zwolnić do tempa furmanki i niezbyt dla wszystkich klarownym prowadzeniem akcji nieco znudzić. Potem jeszcze przyspieszy, nawet zadziwi – i … hocus pocus, koniec.
Marta Guśniowska, „Romeo i Mrówka”
reż. Laura Słabińska
prapremiera 1 marca 2015
Teatr „Baj Pomorski” w Toruniu