„Do gwiazd przez ciernie” – sentencję widoczną na fladze stanu Kansas mogliby mieć przed oczami także widzowie Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu oglądający najnowsze przedstawienie Marcina Wierzchowskiego. Widownia cierpi, widowni się chyba dłuży, braw rzęsistych także nie słychać w finale… Oto reżyser oddał dużą scenę w umysły aktorów improwizujących podczas prób, dramaturg (Łukasz Zaleski) je spisał, a Teatr zaryzykował bardzo, by pokazać widzom… apatię.
„Kansas” Wierzchowskiego to spektakl trudny i zarazem przegadany. Przez 1,5 godziny do antraktu na scenie nie dzieje się wiele: matka usilnie budzi nastoletniego syna, żona dokucza zgnuśniałemu mężowi, inny syn rozmawia ze zgorzkniałą rodzicielką. Ot, przeciętne życie zwykłych ludzi, znane każdemu – jednak w powietrzu wisi groza. Miasteczko Andover w stanie Kansas za 48 godzin zdmuchnie tornado! Oficjalnie nikt przed nim nie ostrzega: regularne prognozy pogody przekazywane przez prezenterkę Zoe (Julia Sobiesiak) mówią o stabilnej aurze, która nie zagrozi ani farmie Goodmanów (Anna Romanowicz-Kozanecka, Niko Niakas i Mirosława Sobik), ani mieszkaniu Magie Ross (Maria Kierzkowska) i jej syna Alexa (Łukasz Ignasiński) oraz nie zabierze dachu nad głową Adamowi O’Tarky (Grzegorz Wiśniewski) i jego matce Elizabeth (Małgorzata Abramowicz). Wszyscy spotkają się na urodzinach tej ostatniej, podczas których zostaną poinformowani o nadchodzącym zagrożeniu. Dość szybko poznajemy bohaterów przyjęcia: bawią się, jeszcze nie dowierzając. Party urodzinowe Elizabeth O’Tarky to najzabawniejsza (i najlepsza dramaturgicznie) scena spektaklu, w niej ujawnią się cząstki pozostałej w bohaterach afirmacji życia. Duszą tego towarzystwa jest Kiki Goodmann – niezwykle prawdziwa w tej roli Anna Romanowicz-Kozanecka. Goście jej żarty przeplatają płaczem, wydaje się, że dzięki temu zachowają dystans – ale czy ten ostatni jest tu w ogóle potrzebny? Czy widz jest w stanie spojrzeć na nich z empatią? To przecież serce USA, może gdyby coś groziło im w Doniecku czy syryjskim Aleppo, to byliby bardziej interesujący? A tu, co chwilę gorliwy policjant o trudnym imieniu Sharwood (grający z pasją i opanowaniem równocześnie Maciej Raniszewski) przypomina o nadchodzącym tornadzie, córka jubilatki – Vicky O’Tarky (gościnnie Dominika Lichy), okazuje mniej spokoju, walcząc o prawa zwierząt, a pastor Theo Ricke (Paweł Kowalski) stoicko komentuje zachowania biesiadników. Bohaterowie Wierzchowskiego żyją, ale jakby byli już martwi. Ich ponura rzeczywistość przed tornadem, wszechobecne poczucie beznadziei i psychologiczne rozwleczenie akcji mogą nużyć i tak niestety się dzieje.
Podejrzewam, o co mogło chodzić reżyserowi przedstawienia pokazującemu problem w tak długich monologach (skądinąd bardzo dobrze zagranych), jak kazanie pastora Theo czy niezgodę na istniejący świat zbuntowanego nastolatka Alexa: zagrożenie krąży po spirali, jak współczesna wojna ze Wschodu, tak tu tornado zniszczy wszystko, ale żyć normalnie przecież jeszcze trzeba. Cały czas czekamy na najgorsze, jednak to właśnie ta powszedniość życia dusi „Kansas” Wierzchowskiego nieustannie. Codzienna monotonia bohaterów, ich mało wzniosłe w tej sytuacji problemy potrafią wpędzić widza w półsen. Drzemie widz, ale powstaje pytanie, czy drzemał reżyser? Dlatego insynuuję mu drzemkę, że spośród obrazów, tematów podsuniętych mu przez aktorów Horzycy w działaniach teatralnych o wydawałoby się największej sugestywności – w finale nie wydobył ich tragicznego sensu, co powoduje u widza dużą konsternację.
Jasnym światłem przed nadejściem tornada jest postać Dory Baum – Dorotki z „Czarnoksiężnika z Krainy Oz” Lymana Franka Bauma. W spektaklu Wierzchowskiego to już dorosła kobieta, ambitna nauczycielka, która tracąc pracę, nie godzi się na stan apatii, jaki ogarnął jej znajomych z Andover, nie wyraża zgody na brak międzyludzkich więzi, z wręcz dziecięcą naiwnością widzi w każdym człowieku dobro, a nadchodzące tornado traktuje jak duchowe oczyszczenie. Ona jedna przed nim ucieknie, by pieszo przejść 1473 km (sic! mamy tutaj chyba i adnotację do słynnego toruńczyka?) do pani prezydent (Agnieszka Wawrzkiewicz). To jedna z najlepszych kreacji aktorskich w tym przedstawieniu – Jolanta Teska w roli Dory jest doskonała. Jako prawdziwa protagonistka marazmu, im silniej widzi go w swoich sąsiadach, tym bardziej chce z nim walczyć. Wprawdzie nie zarazi swym zapałem pozostałych, ale pozostanie sobą. Choć boi się, ma przecież we krwi walkę o prawa człowieka: jej dziadek był działaczem związkowym, a babcia Rita „niepracującą” żoną. W bardzo oryginalnej kreacji Anny Magalskiej-Milczarczyk – babka w finale przypomni jednak Dorze, na czym naprawdę polegało to „niepracowanie”.
Feminizm, prawa ochrony zwierząt, bezrobocie, niewola kredytów, przemowy polityków – tak charakterystyczne dla Marcina Wierzchowskiego silne elementy zacięcia społecznego, które predestynują go do roli szczególnego komentatora rzeczywistości, nikną w dłużyznach i giną w wielu nic nieznaczących dialogach. Szkoda, gdyż środki sceniczne użyte przez reżysera, rozwiązania scenograficzne i świetne kostiumy Mirka Kaczmarka, także bardzo sprawnie wykorzystywane współczesne media (m.in. na scenie operuje nimi dziennikarka Laura Verne – Matylda Podfilipska), wreszcie świetne zgranie zespołu – to wszystko tworzy bardzo oryginalny obraz całości. Brakuje mu „tylko” tempa i dramaturgii. Toruńskie „Kansas” to ani mocne, ani bardzo słabe przedstawienie, widziałem je dwa razy, z widowni na parterze (przez ciernie) oraz z najlepszej loży (wśród gwiazd) i jeszcze sobie z nim nie radzę.
„Kansas”
reż. Marcin Wierzchowski
prapremiera 28 marca 2015
Teatr im. W. Horzycy w Toruniu