Poprzedni tom „Chew” nie należał do najlepszych, tom dziesiąty, niestety, idzie w jego ślady. „Krwawą kiszkę” trapią te same przypadłości co „Kurczę pieczone”, a naczelnym problemem jest Poyo. Tak… człowiek miał nadzieję, że śmierć zabójczego koguta położy kres jego występom na łamach serii, ale nic z tego. Layman i Guillory nie mogą przestać się śmiać z tego żartu. Szkoda, bo w końcu dochodzi do długo wyczekiwanego starcia Tony’ego Chu z Wampirem, po którym należało spodziewać się silnego ładunku emocjonalnego. W końcu Wampir w bestialski sposób zabił siostrę i poważnie ranił córkę głównego bohatera. A więc powinna to być prawdziwa bitwa wagi ciężkiej, godna pieśni najlepszych bardów…
Od śmierci siostry Pani Zemsta zaczęła kształtować Tony’ego, zmieniając go w typa niebiorącego jeńców. Layman umiejętnie budował napięcie (pamiętna scena spotkania cybopatycznych przeciwników przy niedzielnym stole), spotęgował wszystko pokazem siły Wampira bezpardonowo rozprawiającego się z najlepszymi agentami FDA, aż przyszło do tej jednej, najważniejszej walki na śmierć i życie… I ani Layman, ani Guillory nie wytrzymali tego starcia. Poyo ex Machina. I nie tylko o samego koguta tutaj chodzi, a o poprowadzenie kilku wątków w taki sposób, iż trudno nie odnieść wrażenia, że Layman albo przestraszył się tego, czego może dokonać na łamach serii (przeobrażenia swojej kreskówki stworzonej z mieszaniny przemocy i niewybrednego humoru w opowieść o dużo mroczniejszym, i często tragicznym, wydźwięku), albo nie posiadał szczegółowo rozpisanego scenariusza, który zszywał na bieżąco z pomysłów, jakie przyszły mu akurat do głowy (Poyo).
Nadal śledzimy fabułę pędzącą na złamanie karku. Przeskoki w czasie. Podsycanie oczekiwań (jeden taki zabieg jest nad wyraz udany). Jednak z każdym nowym tomem o wiele trudniej nas zaskoczyć, zamiast „wow” z naszych ust wydobywa się jedynie ziewnięcie. To już było… Szkoda, że Layman i Guillory nie odchodzą częściej od obranej stylistyki. Zamiast wyhamować akcję, zbudować nastrój, podążają ku rozbuchaniu. Przydałaby się cisza przed burzą. Pogłębienie portretu psychologicznego Wampira, o którym nadal nic nie wiemy, oprócz tego, że jest kolekcjonerem cybopatycznych zdolności. Kolejnym w panteonie czarnych charakterów czyniących zło dla zła. Irytujący jest także fakt braku odczuwalnych konsekwencji dla działań bohaterów, bo cokolwiek ich spotka i jak bardzo są to skrajnie niebezpieczne/brutalne doświadczenia, wszystko da się dość szybko naprawić na stole operacyjnym. A najgorszym po lekturze „Krwawej kiszki” jest wrażenie totalnego roztrwonienia motywu dramatycznej śmierci Toni Chu (świeć, Panie, nad jej duszą). Dlatego też epilog zapowiadający następną tragedię lepiej potraktować z przymrużeniem oka, aby ponownie się nie zawieść.
Oczywiście, jeżeli ktoś lubi niewymagającą rozrywkę, znajdzie w dziesiątym tomie wszystkie składowe serii pojawiające się do tej pory. Konflikty rodzinne, wściekłą minę Tony’ego, seksualne aluzje, powracające postaci, piekło, coraz to bogatszy katalog cybopatycznych zdolności i świrów, dziwne sprawy, śliniących się bohaterów, krew, śmierć... Wszystko, za co polubiliście „Chew”. Jeżeli szukacie tego i tylko tego, będziecie zadowoleni. Natomiast jeżeli macie ochotę na kolejne „Śniadanie mistrzów”, „Babeczki nie z tej Ziemi” czy „Zgniłe jabłka”, to cóż, czeka was tylko pospolita kiszka. Do zjedzenia i zapomnienia.
„Chew: Krwawa kiszka”
Scenariusz: John Layman
Rysunki: Rob Guillroy
Mucha Comics 2019
W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu MUCHA COMICS za egzemplarz recenzencki.