W „Najwyższych fantazjach” (nie mam pojęcia czyich), czyli w czwartej odsłonie przygód Rat Queens akcja goni akcję. Krew i flaki mieszają się z czarami i kolejnymi gagami. Plansze wypełniają dziwne stwory, małe, duże, zawsze niebezpieczne. Toteż Szczurze Królowe mają ręce i miecze pełne roboty (do czego zdążyliśmy się już przyzwyczaić). Skład się powiększa – dołącza Braga – dzięki czemu otrzymujemy nowe wcielenie Spice Girls, choć Wiebe’owi, niestety, nie udało się napisać dla pań prawdziwego przeboju. Zagrożenia się mnożą, a odkąd Palisada została, w zasadzie, bez ochrony, każdy wojownik/wojowniczka jest na wagę woreczka złotych monet. Pokłosia wydarzeń z drugiego tomu nadal są widoczne na jej ulicach. Jednak dziewczyny nie mają zamiaru stawiać im czoła, przynajmniej na razie. Zbywają temat, skupiając się na imprezach i zarabianiu pieniędzy. W końcu postanawiają przyjąć jedno z tych pozornie prostych zleceń i wyruszają w górską wędrówkę, która okaże się niebezpieczniejsza, niż to sobie wyobrażały.
Pomimo naprawdę wielu przeciwności losu, z jakimi przychodzi się mierzyć bohaterkom na przestrzeni całego tomu, ani przez chwilę nie czuć realnego zagrożenia dla ich życia. Trudno czuć, skoro Dee posługuje się swoimi zdolnościami uzdrawiającymi i potrafi bez problemu (nawet jeżeli próbuje nam wmówić, że jest inaczej) wyleczyć każdą ranę. I o ile na początku ich przygód to nie mierziło, to już kolejne takie uzdrowienie robi się nudne. Walki z umarlakami czy wielkim ptaszyskiem nie dostarczają nawet odrobiny adrenaliny. Być może przez to, że każda potyczka zostaje przegadana… A być może dlatego, że nie ma tu ciekawych rozwiązań fabularnych. Nietypowych zabiegów, które mogłyby czytelnika zaskoczyć, albo chociaż widowiskowej choreografii. Bo, z całym szacunkiem, sterowanie potworem za pomocą wbijanych w jego cielsko ostrzy nie jest ani zabawne, ani finezyjne. Za to brzmi jak kolejna banalna pop piosenka o niespełnionej miłości. Dopiero kiedy dziewczynom przyjdzie się zmierzyć z nienamacalnym zagrożeniem w ruinach starej świątyni, robi się interesująco. Wiebe buduje tajemniczy nastrój, plansze wypełnia magią, a zadanie, z którym mierzą się Szczurze Królowe, angażuje czytelnika.
O ile niewyszukane żarty Wiebe’a tym razem z rzadka śmieszą, a początkowe rozdziały nużą, to ilustracje nowego rysownika serii Owena Gieniego od pierwszego do ostatniego kadru zachwycają. Dziewczyny zostały poddane lekkiemu liftingowi (stały się jakby bardziej urocze, szczególnie Violet). Scenografia jest o wiele bogatsza, niż miało to miejsce dotychczas. Gieni lubi kreślić szczegóły, tworzyć barwne zakamarki. Świetnie oddaje ciągle zmieniające się nastroje dziewczyn, których mimikę opanował do perfekcji. Malarskość jego prac nadaje całości tak potrzebnej fantazyjności. Urozmaica ten świat i mimo otaczającej go brutalności i wulgarności czyni pięknym.
Trudno uznać nowe rozdanie zaserwowane czytelnikom „Rat Queens” przez Kurtisa J. Wiebe’a za udane. Po ogromnej emocjonalnej dawce, jaką otrzymaliśmy w „Demonach”, i wielu potencjalnie wspaniałych możliwościach, które niosło dramatyczne zakończenie tamtej przygody, wracamy do punktu wyjścia. Restart, na który zdecydował się Wiebe, odrzucając cały mrok i poważniejszy ton poprzedniego tomu, jest po prostu wkurzający (bez względu na prawdziwą przyczynę takiego zabiegu). To trochę tak, jakby Beatlesi po nagraniu „Revolveru” zaczęli ponownie pisać utwory pokroju „Love me do”. Być może seria znów nabierze rumieńców. Na razie wygląda na to, że nie wszyscy zdołali zaliczyć. Bywa.
„Rat Queens: Najwyższe fantazje”
Scenariusz: Kurtis J. Wiebe
Rysunki: Owen Gieni
Non Stop Comics
2018