Wyszukiwanie

:

Treść strony

Esej recenzencki

Nigdy więcej Dylana

Autor tekstu: Dawid Śmigielski
16.01.2019

Ależ Brubaker narobił mi nadziei poprzednim tomem na wybuchowe zakończenie pisanego przez siebie cyklu. Został ostatni akt. Kropka nad „i”. I cóż, tak jak w przypadku „Fatale” – nie wyszło. Szkoda, bo przecież obcowanie z „Zabij albo zgiń” częściej było irytującym przeżyciem niż fascynującą lekturą, z czasem jednak opowieść stała się wciągająca, a zakończenie trzeciego tomu zapowiadało coś naprawdę mocnego, wręcz chorego. W ostatniej odsłonie Brubaker nie zdecydował się jednak na jazdę po bandzie. Umieścił Dylana w szpitalu psychiatrycznym, w miejscu jakże atrakcyjnym i wygodnym do opowiadania historii o jednostce wyobcowanej z systemu, postrzegającej otaczającą rzeczywistość w odmiennych kategoriach niż inni. Od początku Dylan mówił nam, jaki ten świat jest zły, dlatego nie może dziwić, że zło zagnieździło się także w szpitalu, w którym przebywa. Oczywiście główny bohater jest sprytniejszy od wszystkich, a swoją misję może wykonywać, nawet nie nosząc maski.

Brubaker zaczął chronić Dylana, dopisując do fabuły kolejne zbiegi okoliczności ratujące go przed własną głupotą, wyprzedzając tym samym wszystkie nasze myśli na temat kolejnych wydarzeń. Bo zanim zastanowicie się, jak to możliwe, Dylan rzuci niewinnym: „Ale zawsze byłem niezłym strzelcem”. Ja wiem, że Spider-Man, do którego m.in. przygód  nawiązują Brubaker i Phillips, też często powtarzał, że gdyby nie jego pajęczy zmysł, to byłoby już po nim, lecz w całej umowności superbohaterskiej przygody słowa rzucane przez Ścianołaza nigdy nie brzmiały sztucznie czy nachalnie. W żadnym wypadku w umyśle czytelnika nie pojawiała się ostrzegawcza lampka sygnalizująca nienaturalność rozgrywających się wydarzeń. Dlatego też zdecydowanie bliżej Dylanowi do Bruce’a Wayne’a z filmowej trylogii Christophera Nolana poświęconej Batmanowi niż do Petera Parkera, nawet w obliczu odniesienia się do tej konkretnej historii – „Nigdy więcej Spider-Mana”, w której Peter po prostu powiedział dość, kiedy jego życie waliło się z powodu drugiej tożsamości i porzucił (na krótko) rolę superbohatera.

„Dzieła” Brubakera i Nolana zbliżają się do siebie na wielu płaszczyznach. Rzekomy realizm i przesiąknięty złem otaczający świat, tylko czekający na to, by cię pożreć. Umartwianie się głównego bohatera oraz brak sił na poradzenie sobie z podjętą krucjatą. Szukanie sposobu na to, by pozbyć się tego ciężkiego jarzma, niepohamowana chęć zdradzenia komuś swojej tajemnicy… Przypomnijcie sobie, jak wyglądał Bruce w pierwszych fragmentach „The Dark Knight Rises”. Ależ to był żałosny widok. I tak też prezentuje się Dylan. Ostatecznie obaj znajdą w sobie siłę, by pokonać przeciwności losu, a w kulminacyjnych momentach ich misji podjąć się ochrony ludzkiego życia. Tylko że żaden z nich nie zostanie osądzony za swoje niemrawe działania, za wywołanie chaosu i jego ofiary. A Brubaker, niczym Nolan, nie ma przysłowiowych jaj, by zakończyć pisaną przez siebie historię w dosadny, jednoznaczny sposób.

Również obecny w niemal każdej opowieści sensacyjnej wątek romansowy scenarzysta „Fatale” pozbawił jakichkolwiek emocji, tak jakby sam, podczas pisania, był na lekach otępiających. Między Dylanem a Kirą nie ma krzty dramaturgii. A przecież znalezienie się chłopaka w szpitalu psychiatrycznym powinno na nowo warunkować (przynajmniej po części) relację pary kochanków. W dużej mierze jest to wina ponownego skupienia całej uwagi na Dylanie, a tym samym szybkim wyrzuceniu Kiry poza margines opowieści, co wydaje się dość dziwnym zabiegiem, biorąc pod uwagę zdarzenia z trzeciego tomu, w którym ich więź ponownie się zacieśniła, Dylan na poważnie planował wspólną przyszłość i przede wszystkim był gotowy rozpracować (zabić) całą rosyjską rodzinę, aby chronić ukochaną… Koniec końców jest to najbardziej beznamiętny romans, którego byłem świadkiem.

W tym całym nie tyle zaprzepaszczonym pomyśle (bo już pierwszy tom zapowiadał brak rozsądnego rozwiązania dla punktu wyjściowego fabuły), a po prostu kiepskiej koncepcji poprowadzonej zupełnie bezuczuciowo przez Brubakera tylko rysunki Sean Phillipsa, kolorowane przez wspaniałą Elisabeth Breitweiser, są godne zapamiętania. Nawet jeżeli Phillipsowi zbyt często zdarza się rysować jakieś dziwne grymasy na kobiecych twarzach czy przedstawiać Dylana w nienaturalnych pozach, to zarówno obojętność, gniew i zagubienie, którym obdarzył go na przestrzeni dwudziestu zeszytów, z pewnością wryją się w pamięć każdego czytelnika. Tak jak wszechobecnie wyczuwalne zło czające się w miejskich zakamarkach i kątach czekające na kolejną bezbronną duszyczkę. Np. nieszczęśliwie zakochanego studenta pragnącego skończyć ze sobą, rzucając się z dachu wielkomiejskiej czynszówki. W zimowej scenerii Nowego Jorku, zaklętego w barwy Breitweiser, byłaby to piękna śmierć.

 

„Zabij albo zgiń”, tom 4

Scenariusz: Ed Brubaker

Rysunki: Sean Phillips

Non Stop Comics

Galeria

  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry