Za nami kolejny run o Nieustraszonym, rogatym bohaterze z Hell’s Kitchen. I chociaż nadal jestem zagorzałym fanem duetu Bendis–Maleev, którzy stworzyli o wiele równiejszą i bardziej spójną opowieść (tak pod względem fabularnym, jak i wizualnym) od swoich następców, to Brubaker i Lark również nie mają się czego wstydzić. Ich opowieść to bowiem przede wszystkim rasowy, dobrze napisany akcyjniak, który wykorzystując jeszcze kilka innych gatunków, wyśmienicie radzi sobie także w superbohaterskiej konwencji (a ona jest tu wszak najważniejsza). Pierwszy tom sygnowany ich nazwiskami wyróżniał się szczególnie mocnym epizodem więziennym, w drugim z kolei mogliśmy docenić wysoki poziom dramaturgiczny historii oraz autorski ukłon w stronę klasycznych historii spod znaku płaszcza i trykotu. Jak zatem w świetle poprzednich wypada tom trzeci? Najprościej mówiąc, jest chyba najbardziej intensywny ze wszystkich. Nie dość, że mamy tu do czynienia z gatunkowym miszmaszem i elementami nadprzyrodzonymi, to jeszcze liczba bohaterów i nakręcanych przez nich zwrotów akcji rośnie wprost proporcjonalnie do przewracanych stron. Tak samo zresztą jak sprzecznych i mocno uwierających emocji, z którymi musi zmierzyć się zarówno Matt, jak i jego alter ego – Daredevil. Jednak akurat on nigdy nie miał lekko, a im więcej ciosów otrzymywał od życia, tym ciekawsze widowisko nas czekało.
I tego na pewno nie można odmówić historii, która znalazła się w szóstym tomie serii „Daredevil. Nieustraszony”. Poza wątkiem niewinnego prawnika czekającego na wyrok w celi śmierci (kiedy nasz bohater schodzi jakby na drugi plan) wszystkie pozostałe epizody składają się na jedną złożoną opowieść o miłości, przyjaźni, zdradzie, poświęceniu, sumieniu, zemście, wściekłości, kłamstwie i wykorzystaniu. I zapewne jest tego jeszcze więcej, jakby Brubaker w swoim ostatnim występie w Hell’s Kitchen chciał pokazać się od jak najlepszej strony i wyciągnąć z kapelusza jak najwięcej królików. Najważniejsze, że udało mu się to koncertowo – wśród tylu postaci i wątków, przy prowadzeniu narracji z perspektywy dwóch różnych światów, które dodatkowo przenikają się niemal na każdym poziomie, bardzo łatwo jest wykoleić całą historię zaledwie kilkoma niepasującymi do siebie elementami. Brubaker pokazuje jednak, że na takich scenariuszach zjadł zęby i że w konkretnych, sztywnych ramach gatunków czuje się jak ryba w wodzie (zresztą nie tylko w tym tomie). Na rozgrzewkę dostajemy wspomnianą już nowelę o niesłusznie oskarżonym prawniku, gdzie sensacja, dramat sądowy, rządowe układy i spiskowe teorie grają pierwsze skrzypce. Całość rozpisana jest więcej niż poprawnie, ale i tak najważniejsze jest to, co następuje dalej – powrót Dłoni do Nowego Jorku, pojawienie się Lady Bullseye, Tarantuli, Białej Tygrysicy, Iron Fista i tajemniczego mistrza Izo to tylko preludium czyhających za rogiem kłopotów. Kolejne, jak trudna sytuacja z Millą i wynikające z niej pogubienie Matta, nowe relacje z Dakotą (jego łatwość zakochiwania się jest już legendarna) czy wspólne interesy z mającym już nie powrócić do miasta Wilsonem Fiskiem, łączą się w pasjonującą, zaskakującą tak zwrotami akcji, jak i decyzjami bohaterów rozgrywkę, na końcu której trudno o jakichkolwiek wygranych.
Wygrywa jednak sama historia, która angażuje równie mocno, co niosące ją obrazy – realistyczne, oszczędne w szczegóły, stonowane kolorystycznie, słowem: odpowiednie do wiodącego tematu, czyli korzystające głównie z ciemnych barw i ze zbawiennych co dla niektórych właściwości cienia. Michael Lark potrafi się odnaleźć zarówno w zwykłych codziennych sytuacjach czy narracji prowadzonej głównie za pomocą dialogów, jak i w dynamicznych (przeważnie nocnych) sekwencjach – przy czym te ostatnie są chyba najbardziej widowiskowe. Warto zatrzymać się tu dodatkowo na kilku „śnieżnych” ujęciach – z jednej strony śnieg nie jest tak fotogeniczny jak deszcz, z drugiej to właśnie jego irytująca struktura i gęstość wypełniająca kadry wydobywa z tych konkretnych scen bardzo realne wrażenia. Równie mocno działa zastosowany miejscami przez Larka szybki naprzemienny montaż dwóch oddzielnych narracji, w których panoramiczne kadry potęgują napięcie, by w odpowiednim momencie zawiesić równolegle prowadzoną akcję, a w jej kulminacji podążyć już tylko za jednym bohaterem. Dobre słowo należy się także pozostałym artystom – Paul Azaceta, David Aja, Clay Mann oraz Tonci Zonjic znakomicie odnaleźli się w stworzonym i wypracowanym przez Brubakera i Larka świecie, tworząc plansze nieodbiegające jakościowo i artystycznie od tych przygotowanych przez głównego rysownika serii.
Ten swoisty „wielogłos” wykorzystał jeszcze lepiej scenarzysta, często prowadząc narrację z perspektywy różnych bohaterów, ale też oddając im pole w wielu kluczowych sytuacjach. Dzięki temu każda niemal postać zyskuje swój pogłębiony rys, jest bardziej prawdopodobna psychologicznie, a przez to i uwiarygodnia wszelkie interakcje, szczególnie zaś sceny kontrastowe czy konfrontacji z Mattem, który w swoich problemach gubi się coraz bardziej, odrzucając przy tym swoich przyjaciół. Oddanie głosu innym działa oczyszczająco nie tylko dla samego zainteresowanego, ale też i czytelników – rzadko kiedy bowiem zdarza się, że zamiast stać murem przy bohaterze, bierzemy stronę tych drugich. Bo przecież sporo racji ma tu Foggy, Dakota, mistrz Izo, a nawet „zaślepieni” niechęcią do Matta rodzice Milli. Czasami trzeba skonfrontować się z samym sobą i spojrzeć na sytuację z perspektywy innych, aby pogodzić się nie tylko z całym światem... Brubaker bardzo umiejętnie wykorzystał tu motyw odheroizowania Daredevila (który i tak był już jednym z najbardziej złożonych i poszukujących bohaterów uniwersum Marvela) i w zgodzie z ideą serii pozostawił go w niejednoznacznej sytuacji. Cóż, pozostaje czekać na dalszy ciąg sagi o Nieustraszonym.
„Daredevil. Nieustraszony”, tom 6
Scenarzysta: Ed Brubaker
Rysunki: Michael Lark i inni
Egmont
2018
W imieniu redakcji dziękuję Wydawnictwu EGMONT za egzemplarz recenzencki.