Gdybym miał jednym słowem opisać „Morta Cindera” Alberta Brecci (rysunek) i Héctora Germána Oesterhelda (scenariusz), użyłbym określenia – hipnotyzujący. Tak pod względem wizualnym, jak i fabularnym. Oto dostaliśmy prawdziwą komiksową perłę. Dzieło, od którego nie można i nie chce się oderwać. Oesterheld i Breccia zaklinają czytelnika precyzją wykonania, lirycznością i niepowtarzalnym klimatem. Po skończonej lekturze trudno odłożyć „Morta Cindera” na półkę, tak jakby był jednym z tajemniczych, zapomnianych przedmiotów posiadających jakąś ukrytą, złowieszczą moc, z antykwariatu Ezry Winstona. No bo jak sensownie wyjaśnić ciągłe spoglądanie na okładkę, dotykanie, kartkowanie, obracanie, wpatrywanie się w nieprzeniknione twarze bohaterów, szukanie w kadrach czegoś, co pewnie nawet nie istnieje…?
Wspaniały to komiks, z którego kart wyłania się wielka przygoda doprawiona ogromną dawką grozy występującą pod wieloma najróżniejszymi postaciami. Przy tym dosadna lekcja człowieczeństwa godna zapamiętania. Wyjściowy pomysł jest genialny w swojej postaci. Oto tajemniczy Mort Cinder raz za razem powstaje z martwych, dzięki czemu jego losy nierozerwalnie splątane są z losami ludzkości. Uczestniczył w wydarzeniach dla niej najważniejszych, w budowie Wieży Babel, bitwie pod Termopilami, I wojnie światowej, ale również w wielu z pozoru (bo nic takie do końca nie jest w przypadku Morta) zwyczajnych zdarzeniach, o, choćby w ucieczce z więzienia. A wszystko zaczyna się, kiedy pewien antykwariusz, Ezra Winston, ratuje Mortowi życie przed obłąkanym szalonym naukowcem, pragnącym przejąć kontrolę nad jego umysłem. Miedzy mężczyznami rodzi się coś na wzór przyjaźni. Ezra, a my wraz z nim, może zanurzyć się w soczystych wspomnieniach Morta, wywołanych, zazwyczaj, widokiem jednego z przedmiotów znajdujących się w antykwariacie Winstona.
A więc podróżujemy przez epoki i dzieje cywilizacji, obcując z nieposkromioną brutalnością świata. Doświadczając agresji, upokorzeń i niewolnictwa. Jednak wśród tych wielu czynów godnych pożałowania możemy również zasmakować w legendarnym męstwie spartiatów, ujmujących odwagą i samoświadomością, na swój sposób sportretowanych bardzo intymnie. Daleka to wizja od celowej kiczowatej stylistyki zaproponowanej przez Franka Millera w „300”, który w swojej twórczości przecież czerpał z Brecci garściami. Odkrywamy tajemnice wykraczające poza naszą świadomość. Wymykające się nauce i ogólnie przyjętym normom. Gdzie obce cywilizacje sąsiadują z najczulszym sercem starzejącej się matki pogrążonej w samotności i bólu. Pełna empatii i zadumy postać Morta gotowa jest do największych poświęceń. Potrafi pochylić się nad każdym, wbrew panującym zasadom i prawom, ryzykując swoje życie. Tak jakby całe zło i przemoc tego świata, których był świadkiem, wykształciły w nim zdolność do bezwarunkowego czynienia dobra. Właśnie to zestawienie stojące w opozycji do tzw. cywilizacji sprawia, że dzieło Brecci i Oesterhelda czyta się z takim przejęciem. Dostajemy punkt odniesienia, wzór godny naśladowania, sprzeciwiający się bezwzględnym mechanizmom rządzącym społeczeństwami. Dzieło, którego wymowa będzie aktualna dopóki, dopóty ludzkość będzie trwała w morderczej stagnacji kierującej się prawem silniejszego. „Mort Cinder” jest popisem wielkiej inteligencji Oesterhelda kontestującego zastany od dawien dawna porządek, broczący we krwi słabszych, zmieniający jedynie bandery dla niepoznaki.
Niesamowita kreska Brecci oddaje dziesiątki niuansów tego świata. Czerń i biel tworzą paradoksalnie wielobarwny spektakl. Nic nie jest tu takie samo. Ostre, ekspresyjne rysy przeszywają bohaterów, których twarze stworzone są z cierpienia, trwogi i bólu. Ich wzrok to cała gama smutku. Kontrast kolorów buduje złowieszczą atmosferę, wydobywa grozę poszczególnych sytuacji na pierwszy plan. Bohaterowie często toną w plamach czerni, spowici przez wszechobecny mrok. Breccia ciągle zaskakuje, cały czas szuka. Minimalizm przeplata z bardzo szczegółowymi planszami. „Bitwa pod Termopilami” to popis umiejętności w przedstawianiu batalistycznych sekwencji. Gdzie perspektywa zmienia się jak w kalejdoskopie, gdzie każda wystrzelona strzała zmierza w konkretnym kierunku, a żołnierze z umiłowaniem zadają śmierć krwawą i bolesną. Kadry ukazujące francuski front spustoszony przez artylerię („Matka Charliego”) to dzieła sztuki – szkoda, że tak ich mało. Znowu powykrzywiana architektura angielskich ulic, cmentarze, lasy czy upiorne fantastyczno-naukowe laboratorium profesora Angusa („Ołowianoocy”) przywodzą na myśl najczarniejsze koszmary, labirynt grozy prześladujący nas w niechcianych snach. W więziennych epizodach na ascetycznej arenie kraty prowadzące do cel walczą o wizualną dominację z pasiakami noszonymi przez osadzonych. I tak bez końca, jesteśmy świadkami ścierających się ze sobą odwiecznych sił – dobra i zła – zaklętych w bieli i czerni używanych tak fantazyjnie przez Breccię.
„Mort Cinder” to rzecz niezwykła, niepowtarzalna, niepozorna. Pod płaszczykiem lekkiej historii przygodowej, pełnej suspensu, kryje się opowieść o dużo większym ciężarze gatunkowym. Do celebrowania, ciągłego odkrywania i przeżywania na nowo. Komiksowa poezja najwyższej próby udowadniająca, że przeszłość nie jest tak martwa, jak sądzimy. Mistrzostwo!
„Mort Cinder”
Scenariusz: Héctor Germán Oesterheld
Rysunek: Alberto Breccia
Non Stop Comics
2018