Jeżeli warto przeżyć na własnej skórze jakiś kryzys, to bez wątpienia jest nim „Nieskończony kryzys”. Przykład rozbuchanego, epickiego komiksu superbohaterskiego prezentującego wydarzenia, po których nic już nie będzie takie samo. Skąd my to znamy… I nawet jeżeli to wierutne kłamstwo ratujące wydawnictwo DC z pewnych tarapatów, to warto dać się oszukać. Bowiem doskonała umiejętność Geoffa Johnsa do pisania historii wielkich i poruszających jest niezaprzeczalna.
W dodatku niczym nieskrępowana fantazja Phila Jimeneza, którego wspomagają między innymi George Perez i Gerry Ordway, sprawia, że „Nieskończony kryzys” to istny wizualny dynamit. Otrzymujemy tu wszystko, czego można spodziewać się od monumentalnej batalii stoczonej w obronie „naszej” Ziemi. Realistyczna kreska przenosi nas w najróżniejsze zakątki wszechświata, prezentując ogrom uniwersum. Dynamiczne pojedynki na śmierć i życie zapierają dech w piersiach. Miasta się walą. Planety umierają. Powstają przedziwne konstrukcje. A bogowie i śmiertelnicy czują strach przed nadchodzącym. Jimenez z pieczołowitością oddaje detale, w najmniejszym szczególe kreśli drugi plan czy tworzy dwustronicowe panele prezentujące dziesiątki postaci. Plansze wypełniają nachodzące na siebie nieregularnie rozmieszczone kadry intensyfikujące akcję, która aż wrze od nadmiaru wydarzeń. Przy czym poszczególne wątki poprowadzone są w dość klarowny sposób, do tego przenikają się tak, że napięcie tylko rośnie, sięgając zenitu wraz z ostatnim rozdziałem.
Błękitna planeta znalazła się na krawędzi istnienia, a superbohaterowie zamiast inspirować, budzą strach w społeczeństwie. Przekraczają cienką czerwoną linię. Są ludzcy na każdy z możliwych sposobów. Czynią użytek z mocy, wiedzy i umiejętności do celów, do których wykorzystaliby je inni trzeźwo myślący przedstawiciele ziemskiej społeczności. Czy po tak długim czasie działalności, niesamowitych przygodach i sztywnym trzymaniu się kodeksu honorowego, który zazwyczaj niweczył ich wysiłki, można im się dziwić? Johns odziera ten świat z jakiejkolwiek niewinności. Brutalizując go niemiłosiernie. Do stopnia wydawałoby się niemożliwego dla mainstreamowego komiksu superbohaterskiego. Ten, rzeczywiście, wraz z upływem kolejnych dekad zmienia się, dojrzewa, jednak minie jeszcze wiele lat, zanim regularnie będzie orbitował na poziomie historii pisanych przez Alana Moore’a czy Gatha Ennisa. Nie bez przyczyny wymieniam oba nazwiska autorów, którzy lubią kpić z superbohaterskiej konwencji i dekonstruować ją, jednocześnie nadając nowy kierunek rozwoju tak uwielbianemu przez rzesze czytelników gatunkowi. Bowiem są tu fragmenty, w których przemoc, objawiająca się w kolejnych starciach między pelerynami i rajtuzami, często przybiera formę znaną z komiksów wspomnianych twórców. Śmierć jest szybka, niespodziewana, krwawa i obleśna, pozbawiona głębszego sensu. Czasem wręcz przerysowana, kiczowata, wywołująca uśmiech na twarzy, ale niemal zawsze szokująca. A zgonów na łamach „Nieskończonego kryzysu” nie brakuje. Johns wydobywa z nich maksymalną dawkę emocjonalną, znakomicie łącząc, w zależności od sytuacji, brutalność z często niezbędnym w tych chwilach patosem, odrzucając niemal zupełnie typowy model nieskazitelnego bohatera poświęcającego się dla ludzkości. Każdy z nich ma coś na sumieniu i każdy ma coś do udowodnienia, na czele z wielką trójcą (Supermanem, Batmanem i Wonder Woman). Mając całe uniwersum do dyspozycji, Johns i Jimenez mogli sobie urządzić prawdziwy poligon doświadczalny i skrzętnie z tej możliwości skorzystali.
Johns nie tylko wytyka grzechy superbohaterów, ale także całego medium, nierzadko w sposób sarkastyczny. Przy czym jednak z szacunkiem odnosi się do przeszłości, która ukształtowała ikony popkultury. Po prostu nie jest bezkrytyczny w stosunku do komiksowej rzeczywistości. Od razu czuć, że obcujemy z komiksem niejednoznacznym. Na wskroś przemyślanym, mającym pobudzić wyobraźnię czytelników i skłonić do głębszych refleksji nad światem jako takim, nad tym, ile jesteśmy w stanie poświęcić, by zapewnić najbliższym przetrwanie i nad, co chyba tu najważniejsze, naszym postrzeganiem superherosów. Czy pierwotne ideały, jakie im przyświecały, jeszcze nas obchodzą i czy w ogóle kiedykolwiek nas interesowały? A może chodzi tylko o mokry sen czytelnika, który niecierpliwie czeka na to, aż Superboy urwie komuś rękę albo zmiażdży głowę? I nawet jeżeli ostatecznie zamaskowani mściciele uratują kolejny raz wszechświat, podając sobie na końcu ręce, to czy są jeszcze w stanie kogokolwiek zainspirować do czegoś innego niż internetowej pyskówki? Śmiem wątpić, choć wierzę w to całym sercem.
„Nieskończony kryzys”
Scenariusz: Geoff Johns
Rysunek: Phil Jimenez, George Perez, Jerry Ordway, Ivan Reis
Egmont
2018
W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu EGMONT za egzemplarz recenzencki.