Wyszukiwanie

:

Treść strony

Esej recenzencki

Bat-recykling

Autor tekstu: Dawid Śmigielski
06.09.2018

Ciężko jest pisać o „Ostatniej krucjacie” w oderwaniu od „Powrotu Mrocznego Rycerza”, w końcu jest to historia prezentująca wydarzenia rozegrane przez tymi znanymi z arcydzieła Franka Millera, Klausa Jansona i Lynn Varley, które wstrząsnęło posadami komiksowego medium w 1986 roku. Nie ma co zestawiać ze sobą obu tytułów, bo to przepaść na poziomie fabularnym, wizualnym, emocjonalnym i kulturowym. Tym bardziej smutne jest to, że Miller firmuje swoim nazwiskiem „dzieło” będące jawnym odcinaniem kuponów od wyrobionej na przestrzeni dekad własnej marki.

„Ostatnia krucjata” to kolejny komiks o: pojedynku Batmana z Jokerem, upadku Jasona Todda, krucjacie pochłaniającej życie Bruce’a Wayne’a, szaleństwie, którego nie można powstrzymać… Po prostu kolejny niewyróżniający się komiks o Batmanie. Wszystkie te motywy Frank Miller ma ograne i potrafi posługiwać się nimi po mistrzowsku. Tutaj jednak wybrał drogę skonstruowaną z utartych schematów, którymi nawet nie miał ochoty się pobawić, tak jakby współczesny mainstreamowy czytelnik nie dojrzał do odbioru komiksu nieco bardziej skomplikowanego i niejednoznacznego. To historia z typu tych lekkich i przyjemnych, podrasowana zbędną dawką brutalności będącą jedynie ozdobnikiem dla tak dobrze znanego bat-świata. Co najwyżej łopatologicznie podkreślająca pewne zmiany w zachowaniach Jasona Todda czy mająca nas utwierdzić w przekonaniu, że Joker to człowiek zły do szpiku kości. Sztuka dla sztuki.

Panowie Miller i Azzarello sklecili swoich bohaterów z miliona znanych klisz, nie siląc się na krztę oryginalności. Wiemy, co powiedzą, pomyślą, jak się zachowają. Nie ma między nimi żadnego emocjonalnego napięcia, a przecież ono powinno być osią „Ostatniej krucjaty”. Szarpią narrację z punktu a do punktu b, byleby najprościej, byleby najszybciej. Pretekstowa fabuła, która już tyle razy została wykorzystana w opowieściach o Batmanie (najzamożniejsi obywatele Gotham giną w tajemniczych okolicznościach), zagłusza najważniejszy wątek historii – relację między Batmanem/Brucem a Robinem/Jasonem. I pewnie gdyby nie nieoceniony jak zawsze Alfred, wiele z tej szczątkowo zaprezentowanej nici łączącej obu bohaterów przepadłoby w odmętach efekciarskich plansz Johna Romity Jr.

Trudno wyobrazić sobie rysownika potrafiącego tak pomysłowo wywindować uliczną, nieco kiczowatą, przerysowaną brutalność do miary krwawego arcymistrzowskiego baletu, jednocześnie tak przytłaczającego opowieść o popularnym superbohaterze swoim osobliwym stylem, który znają pewnie wszyscy miłośnicy komiksu. Wybór Johna Romity Jr. na rysownika „Ostatniej krucjaty” był krokiem ryzykownym dla wizualnej spójności z „Powrotem Mrocznego Rycerza”, ale marketingowo zapewne strzałem w dziesiątkę, bo to nazwisko gorące. Artysta niczym tutaj nie zaskakuje. Wiele kadrów rzeczywiście może kojarzyć się ze stylistyką znaną z „Powrotu…”, w czym bez wątpienia pomagają kolory Petera Steingerwalda. Natomiast jeżeli idzie o oddanie czasu – dekady, w której rozgrywa się akcja, a co za tym idzie, nadania całości konkretnego nastroju – to cóż, z tym Romita zupełnie sobie nie poradził. Trzeba mocno doszukiwać się szczegółów na drugim planie, aby móc umiejscowić wydarzenia w konkretnym przedziale czasowym.

Rysownik nie sprostał jeszcze jednemu zadaniu. Kiedy rysuje się Jokera, trzeba nadać mu indywidualny, niepowtarzalny charakter, inaczej od tej postaci czuć będzie fałsz. Może gdybyśmy na kartach komiksu oglądali tę samą postać co z okładki – ogarniętą dziką furią, związaną kaftanem bezpieczeństwa, śliniącą się z wściekłości, a może ze śmiechu, komiks nabrałby rumieńców. Niestety fizys szalonego klauna na kolejnych kadrach to prostu wyrobiony na przestrzeni lat jeden z wielu dobrze znanych romitowskich modeli. I tak jak zielone włosy, rozmazany makijaż i kilka wyćwiczonych tików nie stworzyły z Heatha Ledgera przerażającego Jokera w „Mrocznym Rycerzu” (2008), tak i tutaj nie mogło się to udać. Oczywiście Romita ma tu kilka naprawdę udanych plansz, szczególnie te otwierające i kończące album. Jedne wrzucają nas w sam środek akcji, drugie zwiastują nieuniknione, i choć dobrze wiemy, jak zakończy się ta historia, to udaje się Romicie wywołać w czytelniku ciarki na plecach i pobudzić do współczucia dla jednego z bohaterów.

Przewrotność zakończenia jest największą zaletą „Ostatniej krucjaty”. Miller i Azzarello wymyślili je w sposób tyle sprytny, co przerażający. Niesie ono bowiem nie tylko dość pokaźny ładunek emocjonalny, ale też groźbę, że tytułowa ostatnia krucjata wcale nie musi być tą ostatnią dziejącą się przed rokiem 1986. Tego z pewnością chcieliby decydenci DC. A że w komiksie superbohaterskim nie ma żadnych świętości, to droga do kolejnego powrotu, już nie tak bardzo mrocznego Rycerza, pozostaje otwarta.

 

„Powrót Mrocznego Rycerza: Ostatnia krucjata”

Scenariusz: Frank Miller, Brian Azzarello

Rysunek: John Romita Jr.

Egmont

2018

W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu EGMONT za egzemplarz recenzencki.

Galeria

  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry