Zawsze, kiedy zaczynam lekturę kolejnego tomu „Giant Days”, łapię oddech. Nie ma przecież nic milszego od zabawnej, bezpretensjonalnej i lekkiej opowieści o młodości i przyjaźni. Zwłaszcza po morderczym dniu pracy, ciężkiej sesji czy kolejnym kanałowym u dentysty. Nic nie boli tak jak życie i nic też jednocześnie nie daje takiego wytchnienia. Trzeba tylko wpaść w odpowiednie towarzystwo. Esther, Daisy i Susan nadają się do tego idealnie. To dziewczyny, które w pojedynkę można byłoby przegapić, które mają też swoje za uszami, ale razem tworzą takie trio, że nie sposób się z nimi rozstać.
Zdawałoby się, że webkomiks Johna Allisona – po przelaniu go na papier i rozwinięciu do pełnoprawnej serii – po pewnym czasie zacznie zjadać własny ogon. Co prawda dotyczy życia studenckiego, czyli chyba najmniej przewidywalnego okresu w życiu każdego człowieka, ale ile można pisać o imprezach, miłostkach, sesjach, zakuwaniu i braku funduszy na wszystko. „Giant Days” pokazuje, że wystarczy świetne wyczucie języka, trafne poczucie humoru i zestaw dobrze rozpisanych postaci, żeby nie tylko nie znudzić się poznawaniem ich kolejnych perypetii, ale nawet trochę zatęsknić za ich towarzystwem (to „trochę” tylko po to, aby nie wyjść na mięczaka). Na szczęście nie tęsknię już za rysunkami Lissy Treiman, za którymi tak płakałem w recenzji tomu drugiego. Max Sarin w pełni kupił mnie już swoją kreską, która miejscami bardzo ekspresyjnie wyciąga emocje bohaterek, podbijając tym samym komediowy charakter serii. Na deser i tak zawsze zostają zaproponowane w dodatkach oryginalne okładki poprzedniej rysowniczki.
Czwarty tom pt. „Przepraszam, że cię zawiodłam” zbiera zeszyty 13–16 i w większości daje nam kolejną porcję zabawnych i sympatycznych scenek z życia pierwszoroczniaków z Uniwersytetu w Sheffield. Esther jak zwykle wsiada w emocjonalny rollercoaster – tym razem zaczyna od rzucenia studiów i podjęcia pracy w piekarni, by za chwilę szukać domu na drugi rok studiów dla siebie i dziewczyn, a następnie znowu się zakochać, zagrać w niezależnym filmie SF (coś nowego!) i zrobić pierwszy krok w stronę samodzielności i odpowiedzialności (ponownie coś nowego!). Susan z kolei wciąż nie może otrząsnąć się po rozstaniu z McGrawem, więc na fali pozwiązkowej depresji robi czarno-biały film artystyczny i umawia się na maraton nieudanych randek (z pięknie oddanymi stereotypami rodzajów męskich). A Daisy – jak to Daisy – zawsze pomocna i wspierająca, trzymająca wszystkich w kupie. Czekam, aż w końcu zaszaleje, odrzucając narzucone przez siebie konwenanse.
Zdecydowanie wolę dziewczyny w zwykłych studenckich sytuacjach, są chyba wtedy nawet zabawniejsze, a na pewno na swoim miejscu, jednak nawet skok za kamerę i na miejscowy festiwal kina niezależnego (w tomie bieżącym) przynosi ciekawe wątki – wśród nich żartobliwe odwołania do konkretnych nazwisk i konwencji, ale też kilka szpilek dla przemysłu filmowego, szczególnie zaś dla pewnej przypadkowości niektórych branżowych sukcesów. Z drugiej strony to nienachalna afirmacja samego siebie, wiary w swoje możliwości, mówiąca, że jeśli jesteś w czymś dobry (lub tak tylko uważasz), że jeśli sprawia ci to nieziemską frajdę, po prostu to rób, bez oglądania się na innych. Życie i tak da ci w kość, więc przynajmniej znajdź swoją niszę i swoich ludzi. Takie to proste i miłe. Podobnie jak czwarty tom „Giant Days” (razem z hipnotyzującą różowiutką okładką).
„Giant Days: „Przepraszam, że cię zawiodłam”
Scenariusz: John Allison
Rysunek: Max Sarin
Non Stop Comics
2018