Zwiastująca nadzieję na przetrwanie ludzkości kosmiczna sonda znalazła się w zasięgu rąk Steli Caine i Zema Gotira. Tymczasem Della i Tajo wracają do Solusa, by uzupełnić zapasy przed podróżą poszukiwawczą matki. Sprawy zaczynają się komplikować, kiedy do sióstr dołącza kobieta podająca się za byłą żonę Marika, skrywająca śmiertelnie niebezpieczną tajemnicę…
W końcu przyszedł czas wynurzenia i postawienia nogi na suchym lądzie. Remender i Tocchini nie silą się na zbytnią oryginalność w przedstawieniu postapokaliptycznej rzeczywistości wypalonej Ziemi, zdecydowanie okazalej zostały pod tym względem zaprezentowane oceaniczne głębiny. Raczej stawiają na pewniki. Wiadomo, że życie jest w stanie poradzić sobie w najtrudniejszych okolicznościach, a więc efekt jego ziemskiej ewolucji z jednej strony może dziwić, z drugiej wydaje się naturalną koleją rzeczy i jako wyeksponowanie ludzkich lęków przez robactwem i gryzoniami pasuje do tego świata jak ulał. Warunki atmosferyczne, ukształtowanie terenu, flora i fauna nie sprzyjają misji Steli i Zema. Na każdym kroku czeka ich śmiertelne niebezpieczeństwo, do czego już zdążyliśmy się przyzwyczaić. Tylko, ku mojemu zdumieniu, ląd okazuje się jeszcze niebezpieczniejszy niż głębiny. Okrutniejszy, bezwzględniejszy i przytłaczający.
Nowe dekoracje utrzymane w odcieniach żółci, pomarańczy i czerwieni sprzyjają odbiorowi warstwy graficznej dzięki przyjemnemu kontrastowi, jaki powstaje między ciepłymi barwami, a tymi zimnymi, znanymi z poprzednich tomów. Ułatwia to śledzenie wątków kreślonych charakterystycznym, nieco rozmytym/rozedrganym stylem Tocchiniego. Przy czym ten nadal zachwyca dynamiką i ekspresją swoich plansz. Przemyślaną kompozycją, prostotą, oszczędnym drugim planem i trafnie stosowanym co jakiś czas minimalizmem, który wydobywa na wierzch to, co najważniejsze w danej scenie. Razem z kolorystą Davem McCaigiem tworzą idealną twórczą symbiozę, kreśląc obraz upadającej ludzkości i barbarzyńskiej walki o przetrwanie starych-nowych inteligentnych form życia. Gdziekolwiek się rozejrzycie, dookoła dzicz.
Wydawać by się mogło, że wszelkie zło i dekadencja albo zostały zniszczone, albo znalazły się głęboko pod powierzchnią wody. Jednak człowiek jest istotą pamiętliwą i egoistyczną, gotową na wszystko, aby udowodnić swoją rację. Istotą, w której tkwi dobro, nieskończone warstwy zła i niepohamowana wola przetrwania jednostki, o czym skrupulatnie przypomina Remender. Wszelkie urazy z przeszłości nagle dają o sobie znać w decydujących chwilach, rzucając nowe światło na wiodące postaci tej historii. Ukryte motywy, dwuznaczność czy absurdalne dążenie do władzy nad kawałkiem upadającego świata wydostają się na pokład już przecież tonącego okrętu, kolejny raz podkreślając autodestrukcyjną moc gatunku ludzkiego. Między bohaterami odbywa się krwawa rozgrywka o zupełnie zaskakującym finale. Remender podnosi ciśnienie do maksimum, trzymając czytelnika w napięciu do ostatniego kadru. Genialnie budując dramaturgię zaistniałych wydarzeń, nie dając nam szans na wynurzenie się z tego świata w celu zaczerpnięcia chociażby haustu świeżego powietrza.
Mrok spowija bohaterów trzeciego tomu „Głębi”. Dotychczas bez względu na to, jak bardzo nie po myśli głównych aktorów tego widowiska toczyły się wydarzenia, gdzieś w ich cieniu zawsze wyczuwalne było nikłe światełko w tunelu prowadzącym do wolności – jakkolwiek pojętej. Czuć było sympatię Remendera do swoich postaci. Historia z czasem zaczęła zmierzać w miarę przewidywalnym kierunku, ale w „Wybrzeżu gasnącego światła” Remender depcze skrzętnie konstruowany do tej pory świat, beznamiętnie zamiatając jego resztki pod dywan, pozostawiając czytelnika z masą pytań i wątpliwości. I to, co z pozoru brano za pewnik, okazało się zaledwie ułudą nadziei.
„Głębia: Wybrzeże gasnącego światła”
Scenariusz: Rick Remender
Rysunek: Greg Tocchini
Non Stop Comics
2018