Tu Stacja 16. Wszyscy nie żyją. Jestem ranny. Pomóżcie. - Wezwanie pomocy z miejsca, które od dawna jest opuszczone, najzwyczajniej musi się skończyć krwawą jatką poprzedzoną psychicznymi torturami. W końcu, obowiązek obowiązkiem jest, masakra powinna miejsce mieć. I tak niewielka grupka rosyjskich żołnierzy (czterech plus pilot plus „wiatrak”) wyrusza na wyludnioną stację badawczą w poszukiwaniu życia. Jest zimno, jest ciemno, jest cicho, jest strasznie.
Opuszczona baza znajdująca się blisko koła podbiegunowego jest atrakcyjną lokacją dla opowieści przedstawiającej walkę o przeżycie. W końcu, to walka prowadzona na dwa fronty. Z niezidentyfikowanym przeciwnikiem i z morderczym klimatem. Jednak jeżeli ktoś ma nadzieję na dreszczyk emocji rodem z „Coś” Carpetnera lub „30 Dni Nocy” Templesmitha i Nielesa, musi obejść się smakiem. Trudno bowiem odczuwać napięcie, kiedy zamiast zróżnicowanych bohaterów z krwi i kości, dostajemy nudną czwórkę. Zbita żołnierska masa wyjałowiona z cech charakteru służy tu tylko za mięso armatnie. Nie ma z kim się utożsamić, nie ma komu kibicować i po kim płakać. To jeden problem. Drugim jest szybkie rozwiązanie zagadki. Zamiast mnożenia się ze strony na stronę pytań dotyczących zagrożenia, Yves Huppen wykłada nam szybko rozwiązanie zagadki za pomocą jednego dymka. W tym momencie siada cała akcja. Pozostaje nam już tylko śledzenie dalszych losów szeregowego Grigorija, który stoczy bój sam przeciw wszystkim i wszystkiemu. Zakończenie tej walki nie może nas zaskoczyć, ale chyba nawet młodszy Huppen nie miał takiego zamiaru.
Szkoda, bowiem poligony atomowe, eksperymenty na ludziach i siły natury to ciekawe połączenie. Drążenie tych tematów mogło dać ciekawy efekt. Jednak Ywes nie sili się na stawienie jakichkolwiek pytań. Nie rozlicza historii. Było, minęło. Stół operacyjny, ludzkie narządy w szklanych słojach, walące się baraki pokryte lodem i atomowe wybuchy tworzą wyśmienitą scenografię dla komiksowego survival horroru. Tę ostatnią, w przeciwieństwie do Yvesa, w pełni wykorzystuje Hermann Huppen.
Gdyby nie mistrz, „Stacja 16” pewnie nawet nie zostałaby wydana. Całe szczęście, że komiks, mimo scenariuszowej mielizny, ujrzał światło dzienne. Prace Hermanna układają się we spaniały zimowy fresk. Każdy kadr buduje tu przerażający klimat. Jeżeli gdzieś mamy szukać oznak napięcia, to właśnie w nich. Rewelacyjnie skadrowana strzelanina i ucieczka Grigorija przed wrogami zachwyca swoim dynamizmem. Co ciekawe, na tych dwóch stronach pada zaledwie jedno słowo. Cisza potrafi być błogosławieństwem. Przepiękna jest sekwencja z wybuchem atomowym. Na planszy dosłownie zatrzymuje się czas. Pomarańczowo brudny grzyb przykuwa nasz wzrok na kilkanaście długich sekund. Ogarnia nas całkowity paraliż, aż w końcu przerzucamy kartkę, aby poddać się fali uderzeniowej. Jednak moimi ulubionymi rysunkami z albumu są ujęcia wiatraka (helikoptera) zbliżającego się do Stacji 16. Zaczyna się od pięknej panoramy emanującej błogim spokojem, który w mgnieniu oka przeradza się w szalejącą burzę śnieżną. Hermann folguje sobie na całego, nadając Nowej Ziemi czegoś niepowtarzalnego. To jeden z najlepiej narysowanych komiksów, z jakim miałem do czynienia.
„Stacja 16” stała się poligonem doświadczalnym dla rodzinnej twórczości. Hermann dał popis swoich umiejętności. Okiełznał naturę, którą zamknął w precyzyjnie skomponowanych planszach. Generał jak się patrzy! Yves natomiast wpadł tylko na kilka fajnych pomysłów, ale za sposób ich prezentacji należy mu się jedynie degradacja do szeregowego i zsyłka na Nową Ziemię. Odmaszerować!
„Stacja 16”
Scenariusz: Yves Huppen
Rysunek: Hermann Huppen
Wydawnictwo Komiksowe
2014
W imieniu redakcji dziękuję WYDAWNICTWU KOMIKSOWEMU za egzemplarz recenzencki.