Wyszukiwanie

:

Treść strony

Esej recenzencki

Sól w oku nasza powszednia

Autor tekstu: Szymon Gumienik
03.09.2014

Lektura „Oczka w głowie tatusia” nie porwała mnie ani estetycznie, ani treściowo, skłoniła mnie tylko do jednego pytania i jednej konkluzji. Pytanie jest w zasadzie proste, a na pewno niezłożone – dlaczego powstał ten komiks? Według mnie, odrzucając szczere i niczym niepoparte chęci, jedyne logiczne wytłumaczenie to chęć sławy i zysku (sic!). Wiem, jak ta odpowiedź kuriozalnie brzmi w przypadku rynku komiksowego w ogóle, ale obrazkowa spowiedź Mary M. Talbot nie wywołała we mnie żadnych innych reakcji. A konkluzja? Również prosta – nikomu nie życzę być oczkiem w głowie wszelkich tatusiów-artystów, artystów-egoistów i wszelkich matek-frustratek. Prowadzi to bowiem jedynie do tego, że najmilszym zdarzeniem w życiu takiego „oczka” jest śmierć „głowy/głów”, która/które w pewnym momencie swego bycia bardzo naturalnie i bez pretensji stają się solą w oku swoich pociech. Jeżeli takie było zamierzenie autorki, aby pokazać bezsilność dziecka i zgrabnie zdyskredytować dwie osoby publiczne (a takie mam wrażenie, patrząc na ostatnie kadry komiksu), to zdecydowanie wolałbym to wiedzieć przed lekturą. Żal mi tylko, że Talbot wciągnęła w to wszystko córkę Jamesa Joyce’a, tworząc z jej niezbyt miłego życia jedynie pretekst do opowiedzenia własnej historii. Żal i smutek jest tym większy, że – świadomie bądź nie – scenarzystka odcina się od losów Luci Joyce już na samym początku, twierdząc, że nie widzi podobieństw między nimi, gdyż ona nie spędziła większości życia w szpitalu psychiatrycznym (do czego po pierwsze doprowadziła matka Luci, a nie sam Joyce, który w przeciwieństwie do niebezpiecznego i psychopatycznego ojca Mary był jedynie „miłym” szowinistą, a po drugie duży wpływ na taki obrót spraw miały czasy, w których przyszło żyć młodej dziewczynie zakochanej w tańcu).

Czyżby autorka siliła się w tym przypadku na czarny humor, lekką autoironię? Chyba jednak nie w tego typu (auto)biografii. Czyżby autorka nie zadbała tu o konsekwencję narracji i pewną jednolitość wprowadzonej konwencji? Bardziej prawdopodobne, jednak tak tłumacząc to małe formalne niedociągnięcie, moglibyśmy rozszerzyć je na cały komiks, twierdząc, że to tylko niedoświadczenie oraz brak wypracowanych przez lata narzędzi tworzenia komiksów spowodowały powstanie tego dość niespójnego merytorycznie i ułomnego gatunkowo dzieła. Ale co z tego? Czy debiutanci mają mieć taryfę ulgową od dobrego smaku? Nie, jeżeli kultura dalej ma się nazywać kulturą. Dziwi mnie to tym bardziej, że rysownikiem „Oczka w głowie tatusia” był doświadczony autor komiksów i mąż Mary M. Talbot, czyli ekspert od dymków i przyjaciel w jednym. Rzadko kiedy trafia się taka okazja! Szkoda, że w tym przypadku niewykorzystana – choć muszę przyznać, że rozwiązania graficzne zaproponowane przez rysownika ratują ten komiks przynajmniej wizualnie, formalnie. Kadry i technika są na tyle pomysłowe, że w niezauważalny wręcz sposób osłabiają złe wrażenie scenariusza, a nawet idealnie komponują się z wykorzystanym typem narracji i duchem każdej z trzech przedstawionych epok.

W „Oczku…” wszechobecny jest dystans autorki do swojej drugiej bohaterki. Trudno się jednak temu dziwić, gdyż podobieństw między kobietami jest rzeczywiście tutaj jak na lekarstwo. Jakby z życia Luci Joyce scenarzystka uczyniła tylko wabik na czytelników. Może jestem niesprawiedliwy, ale megalomaństwo Talbot zmieniło jej opowieść w grafomanię, a to trafia już bezpośrednio we mnie jako czytelnika, który po wydawniczych zapowiedziach oczekiwał sprawnej literacko, intertekstualnej opowieści o ludzkich relacjach, życiu w cieniu autorytetów i ponadczasowych paralelach losów. Otrzymałem jedynie źle skonstruowaną, rozpadającą się niemal w każdym kadrze podręcznikową i nazbyt dziurawą lekcję historii. A wystarczyło albo opowiedzieć szczerze o sobie, albo rzetelnie o swojej poprzedniczce, która na pewno zasługiwała na dużo więcej uwagi swojej „biografistki”. Jedno z dwojga. Ta dwutorowość narracji niestety zgubiła Talbot debiutantkę.

Czy autorka „Oczka w głowie tatusia” czuła jakąkolwiek więź z Lucią, czy traktowała ją jako bratnią duszę. Być może, choć fragmenty dotyczące córki Joyce’a są dość chłodne, pozbawione najmniejszej nawet iskierki współistnienia i współodczuwania. Może było odwrotnie niż myślę, może autorka nie potrafiła jedynie odnaleźć w sobie wystarczająco siły/narzędzi, aby nas przekonać, aby deklaracja ta zagrała i wybrzmiała w jednej uniwersalnej opowieści. Zabrakło chyba tej szczerości, o której pisałem na początku. To w zasadzie mój jedyny zarzut, choć jakże istotny w tym przypadku.

„Oczko w głowie tatusia”

Scenariusz: Mary M. Talbot

Rysunek: Bryan Talbot

Wydawnictwo Komiksowe

2014

W imieniu redakcji dziękuję WYDAWNICTWU KOMIKSOWEMU za egzemplarz recenzencki

 

Galeria

  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry