„Kontrkultura” – takim magicznym słowem można by wyciągnąć prawie całą esencję z drugiego tomu „Tank Girl”. Gdyby ktoś jeszcze potrzebował podtytułu, dorzucić mogę: „Bez czołgu”. I o ile bardzo podoba mi się nośność znaczeniowa tego pierwszego, to drugie wyzwala we mnie mocne poczucie straty. Rozumiem zamysł twórców, aby wyrwać swoją bohaterkę z jej naturalnego środowiska i w celu sprawdzenia głównie siebie wrzucić ją w najróżniejsze sytuacje i przestrzenie, ale pozbawianie dziewczyny jej głównego atrybutu, prawie że sensu jej istnienia, graniczy już tylko z szaleństwem. W zasadzie szaleństwo też pasuje tu jak ulał, bo praktycznie każda plansza napisana przez Martina i rozrysowana przez Hewletta to majaczenie upalonego dzieciaka, który pluje wszystkim, co mu myśl na język/pod palce przyniesie. Szpital dla obłąkanych, proszę bardzo! Poszukiwanie źródła młodości w stylu „Swobodnego jeźdźca”, czemu nie? Parodia „Starsky’ego i Hutcha” z Wranglerami w roli głównej, tylko tutaj i tylko w Wranglerach. Znaczona trupami podróż z Kerouakiem, obowiązkowo!
Kontestacja wszystkiego, nieumiarkowany brak rozumu i naturalny impuls nieustannej zabawy to wszak wzorcowe cechy niemal każdej młodości. Nie dziwne więc, że głównie na nich młodzi autorzy budują swoje krótkie i w dużej mierze pretekstowe narracje. Choć umowność, chaos, hermetyczność treści i brak logiki są wpisane jakby odgórnie w tkankę historyjek o bezkompromisowej czołgistce, to trzeba przyznać, że w drugim tomie autorzy stawiają może nie od razu na większą klarowność wypowiedzi, ale na ciągłość wątków i bardziej unormowaną przyczynowoskutkowość już na pewno (znać, że troszkę dojrzeli, ale tylko troszkę). Trochę też bardziej ośmieleni próbują nawet sami wejść w komiks (dosłownie), bawiąc się przy tym całkiem udatnie metanarracją, jak i wyjść naprzeciw ówczesnej kulturze, a raczej stanąć do niej w kontrze. Nagromadzenie cytatów, parodii i innych paszkwili – nie tylko z tekstów przynależnych do wszelkiego rodzaju światów i mediów, ale i konkretnych postaci w nich mieszających i z nich czerpiących – sprawia wrażenie niedającego się zaspokoić natręctwa Martina, który ściga się praktycznie sam ze sobą w wymyślaniu coraz to bardziej pokręconych odniesień do przynależnej mu rzeczywistości (tu brawa dla tłumacza za autorskie podejście do tematu, dzięki któremu wiemy i rozumiemy z tego komiksu więcej niż powinniśmy). Ten strumień natrętnej myśli z jednej strony jest imponujący, z drugiej – miejscami aż prosi się o założenie mu kagańca autocenzury.
Podobną wewnętrzną walkę (ale tym razem z samymi plusami) widać także w warstwie graficznej prezentowanych historii – nie dość, że nabiera ona podejrzanie narkotycznych/psychodelicznych rumieńców i konkretnych, miejscami kontrastowych barw, to jeszcze co rusz transformuje, przeobraża się i stylistycznie to ewoluuje, to regresuje. Jest w tym jednak jakiś rebeliancki urok, sznyt typowy dla punkowych publikacji, zinowych mieszanek i nieprzystających do niczego kolaży. Typowy barokowy przepych w wersji DIY. Graficznie „Tank Girl 2” to oczywiście sztos! Ten undergroundowy brud, lekko karykaturalna kreska i surrealistyczny „śmietnik” drugiego i bocznego planu – wszystko to powoduje, że nie sposób prześliznąć się przez ilustracje niepostrzeżenie. Wspomniane wyżej eksperymenty i ostre kolory, nieobecne w tomie pierwszym, jeszcze bardziej angażują zmysł wzroku, powodując na poły hipnotyczną, na poły świadomą przyjemność obcowania z kozacką kreską Hewletta. Miejscami rysunek jest bardzo uproszczony, miejscami wręcz niechlujny, jednak wpisuje się on w ogólną estetykę komiksu niezależnego, z którego Tank Girl przecież wyrosła i w którym na swój sposób dojrzewała.
Kolejna odsłona przygód pijącej, ćpającej, pieprzącej kangura i nieznającej litości ani dobrego smaku anarchistki dalej jest przygodami pijącej, ćpającej, pieprzącej kangura i nieznającej litości ani dobrego smaku anarchistki. Surrealistycznym, nieustającym gagiem z zastanego i trwającego wciąż świata, uginającym się pod tonami obrzydliwych zachowań i jeszcze bardziej gorszących żartów. Dwa tomy zbierające historie z kilku lat ostatniej dekady XX wieku tak samo jak są do siebie podobne ideowo, tak samo się różnią formalnie, coraz bardziej eksperymentując, a tym samym eksploatując i wyczerpując nie tylko format, ale i samą postać głównej i jedynej w swoim rodzaju bohaterki. Można by nawet zapytać w tym kontekście: Quo vadis Tank Girl? Można by, gdyby to miało jakiekolwiek dla niej znaczenie. Słowem – jeden chuj, byle w czołgu!
„Tank Girl”, tom 2
Scenariusz: Alan Martin
Rysunki: Jamie Hewlett
Non Stop Comics
2018