Tysiąc sześćset lat po Edenie, po pierwszej zbrodni i tuż przed potopem świat wygląda jak resztki po srogiej apokalipsie czy – nie przymierzając – jak postapo z najgorszego koszmaru. W taki właśnie świat Jason Aaron wrzuca swojego kolejnego, naznaczonego klątwą i z góry skazanego na porażkę bohatera. Tym razem to Kain, bratobójca i wynalazca morderstwa, czyli człowiek, który bezpośrednio odpowiada za kondycję, w jakiej znalazła się ludzkość. Czy taką winę można kiedykolwiek odkupić? Na pewno można próbować, tym bardziej gdy wszystko inne do tej pory zawiodło. I wydaje się, że takie też było założenie scenarzysty „Przeklętego”, bo jeśli na głównego bohatera wybiera się Kaina, to – wzorem każdej klasycznej opowieści zakładającej metamorfozę postaci bądź też choćby podjęcie przez nią takiej próby – można go jedynie „ocalić”.
Ciężkie i dość trudne to założenie, szczególnie w świecie, w którym wszyscy są potworami swojego Boga, gdzie wokół sami przeklęci, gdzie nawet boskie prawo nie ma swoich egzekutorów, a dzieci potrafią jedynie krzywdzić bliźniego. Ciężkie, ale o tyle bardziej satysfakcjonujące, gdy zostaje spełnione. Obserwowaliśmy to już we wcześniejszej serii Aarona i Guéry – „Skalp”. Finał tamtej historii przytłaczał, ale był też na swój sposób oczyszczający, bo coś jednak zostało tam ocalone. Mam wrażenie, że w podobną stronę, ale przy użyciu dosadniejszych środków wyrazu, zmierza „Przeklęty” – opowiada o złamanym człowieku w jeszcze bardziej złamanym świecie, który bardzo chce wyprostować swoje życie, a ostatecznie, wbrew wszystkiemu, prostuje znacznie więcej. W pierwszym tomie „Przed powodzią” wzorem najlepszych gatunkowych dekonstruktorów, takich jak Quentin Tarantino, twórcy proponują alternatywną i bardzo krwawą historię boskiego wybrańca Noego. A krew naprawdę leje się tu litrami, często nawet przesłaniając solidnie skonstruowaną, choć dosyć prostą w założeniu fabułę. Aaron w toku narracji nie odpuszcza nam kolejnych okropności, nie daje wytchnienia – nie ma tu ani jednej dłuższej sekwencji, która nie niosłaby ze sobą cierpienia, poczucia pustki czy brutalnej i bezsensownej śmierci, która nie przedstawiałaby posuniętej do granic degrengolady wszelkiego istnienia. Nawet w krótkiej retrospekcji z Edenu pojawia się tylko gniew i pogarda, a chwilowa iskra empatii natychmiast jest gaszona bezwzględną, nierozumną, pierwotną, nastawioną jedynie na własne przeżycie siłą. Prawda, to dość męczące podczas lektury i na pewno nie do przejścia dla wszystkich, ale w wersji bez kategorii „R” komiks ten nie wybrzmiałby tak jak powinien. A to, jaka refleksja, jakie uczucia pojawią się w nas po przewróceniu ostatniej strony komiksu, to już tylko nasza wina.
Świat wykreowany przez Jasona Aarona oraz współpracującego z nim już od dłuższego czasu serbskiego rysownika r.m.Guéry jest bardzo sugestywny, żeby nie powiedzieć dosadny. Już pierwszy dwustronicowy kadr ustawia naszą perspektywę, nasz stosunek do miejsca, w którym dziać się będzie akcja. To świat rozkładu w najbardziej zaawansowanym stadium, rozkładu widocznego nie tylko w krajobrazie, ale i na twarzach oraz ciałach wszystkich ludzi. Kolejne sekwencje przeciągniętej do granic walki Kaina z Kościarzami z jednej strony jeszcze bardziej zwiększają dystans do bohaterów i opowiadanej historii, z drugiej zaś na swój sposób hipnotyzują przez zastosowanie specyficznego rytmu kadrowania i zmiennej perspektywy: szerszy plan – atak, szczegół – zatrzymanie akcji, duże zbliżenie – śmierć. Widać w tym bardzo dobrą kooperację słowa i obrazu, a raczej świadome ustępowanie tekstu na rzecz graficznego przedstawienia poszczególnych treści, jak na przykład ukazanie emocji bohatera w odbiciu twarzy w kałuży krwi czy zezwierzęcenia w scenie walki, podczas której walczący spożywają ciała swoich poległych towarzyszy. Brutalność i deformacja są tu wszechobecne, odwzorowane są pieczołowicie nie tylko w scenach walk, także każde spotkanie z innym człowiekiem czy stworzeniem naznaczone jest krzywdą jednego z nich, a krajobrazy to jedynie ponure, dzikie, złowrogie i nieprzystępne zimie niczyje.
Biorąc pod uwagę powyższe, „Przeklęty” to głównie emocje, to pamięć obrazów – o tyle niepożądanych, co potrzebnych i znaczących, niosących ze sobą treści wymagające przepracowania. Nawet ciskane przez Aarona w stronę chrześcijańskiego Boga przekleństwa i obelgi, choć wymowne i jasno kierunkujące odczytanie komiksu, tracą impet w zestawieniu z jego stroną wizualną. To głównie przez nią czujemy smród i brud świata przedstawionego. Ostatecznie lektura „Przeklętego” jest bardzo intensywnym przeżyciem, lecz – jak w takich przypadkach bywa – nie dla każdego. Jednych zachwyci swoją wizją, innych rozczaruje przez wygórowane oczekiwania, jeszcze innych zbulwersuje wymową bądź też najzwyczajniej w świecie zniesmaczy. I wszyscy po części będą mieli rację, ale też wszyscy powinni ten komiks przeczytać.
„Przeklęty: Przed powodzią”
Scenariusz: Jason Aaron
Rysunki: r.m.Guéra
Mucha Comics
2018
W imieniu redakcji dziękuję Wydawnictwu MUCHA COMICS za egzemplarz recenzencki.